sobota, 18 lipca 2015

"Wizyta na cmentarzu"


Był wczesny, ciemny poranek, gdy starsza kobieta położyła dłoń na nagrobku.


"Henry Blackwood (1938-2004)"


Położyła na nim kwiaty i zapłakała. Coś, czego nie zwykła robić. W każdą rocznicę śmierci Henry'ego przynosiła coś, co do niego należało. Jej pamięć nie była tak dobra, jak kiedyś, więc jej mózg potrzebował trochę wysiłku, aby to zrobić. Przyniosła coś, czego jej mąż nienawidził. Aparat słuchowy. Przypomniała sobie, jak nigdy nie chciał go używać, upierając się, że nie ma problemów ze słuchem, pomimo oglądania telewizji na pełnej głośności.


Jedyne, czego teraz chciała, to powrót jej ukochanego.


- Och, Henry - padła na kolana i spojrzała w niebo - Jak bardzo chciałabym, żebyś wrócił.


Nagle, przez zamglone łzami oczy, ujrzała czerwoną gwiazdę na niebie. Jej światło było bardzo słabe. Nagle usłyszała złośliwy chichot. Gwiazda zabłysnęła i zniknęła. Otarła łzy z oczu. Dziwne. Czy to tylko wytwór jej wyobraźni? Wstała i się rozejrzała, ale nie zobaczyła niczego dziwnego.
Najwyraźniej, to było nic innego, jak jej wyobraźnia. Zaśmiała się ze swojej naiwności i nagle w jej głowie pojawiło się pytanie: Czy bateria w aparacie słuchowym jeszcze działa?
Włożyła aparat do ucha i go włączyła. Usłyszała trzepot skrzydeł kruka na pobliskim drzewie. Aparat działał prawdopodobnie dlatego, że jej mąż bardzo rzadko go używał. Wtedy, przełykając ślinę, przyłożyła ucho do nagrobka. Jej usta otworzyły się ze zgrozą, gdy usłyszała drapanie, uderzanie i paniczne wrzaski dobrze znanej jej osoby...

"Zobaczyłem go"



Zobaczyłem go, gdy wracaliśmy ze szkoły. Był brudny i wyglądał niepokojąco, gapił się prosto na nas, nasz autobus właśnie odjeżdżał. Nawet sobie z niego żartowaliśmy, zapewne żeby odreagować stres i udawać, że się nie boimy. Zdecydowanie nie pasował w naszej dzielnicy, więc sama jego obecność była przerażająca… dlatego też spanikowaliśmy, gdy nasza trójka wysiadła na przystanku i zobaczyliśmy go za rogiem. Odwrócił się w naszą stronę. Stał pomiędzy nami, a naszymi domami. Niestety autobus już odjechał, więc wskoczyliśmy w krzaki na pobliskiej posesji. Nie byliśmy pewni, czy nas widział. Przyglądaliśmy się mu przez liście i widzieliśmy go zmierzającego w naszą stronę, mamrotał coś niezrozumiałego. Tim, mój sąsiad, twierdził, że widział duży nóż schowany w poszarpanym ubraniu tego człowieka. Danny, typek którego ledwo znałem, bo dopiero się tu wprowadził, uważał z kolei, że mu się coś przywidziało – to musiało być odbicie słońca w okularach Tima. Niemniej wciąż byliśmy przerażeni. Chodnik, którym szedł, prowadził prosto do nas. To Tim pierwszy się złamał.
Zaczął uciekać, trzymając się nisko. Podążyłem za nim, serce mi waliło. Zaszyliśmy się w ciemnościach pod werandą domu, koło którego się chowaliśmy wcześniej. Wcisnęliśmy się w wąską przestrzeń między ziemią a starymi, brudnymi deskami, które nie dały nam nawet tyle przestrzeni, aby można było swobodnie oddychać. Z tej kryjówki widzieliśmy, jak ten facet kieruje się w stronę podwórka przed nami i zaczyna się rozglądać za nami.
Przeczesywał krzaki mamrocząc wściekle. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nie było z nami Danny’ego, ale nie widziałem też gdzie poszedł. Tim zgubił okulary w tamtych krzakach, więc skulił się w cieniu obok mnie, prawie ślepy i przerażony. Czekaliśmy w całkowitej ciszy. Za każdym razem, gdy myślałem, że jest już wystarczająco bezpiecznie żeby wyjść, znów słyszałem kroki na drewnianej werandzie nad nami. Tim prawie kichnął, ale zasłoniłem mu usta i nos, zesztywniały ze strachu.
Czekaliśmy tam tak długo, że słońce już zaczynało zachodzić, zmieniając barwę światła. Nie słyszeliśmy tego człowieka już jakiś czas, byłem prawie gotowy wyjrzeć i sprawdzić, gdy znów rozległy się kroki, a najgłośniejsze stuknięcie rozległo się wprost nad nami. Dosłownie sekundę później pojawiła się przed nami twarz Danny’ego, odwrócona do góry nogami. Patrzył na nas przez kratownicę. Był wyraźnie zaskoczony i trochę zszokowany, że nas w końcu znalazł.


Coś wyszeptał, ale nic nie zrozumiałem. Wydawało mi się, że powiedział „zbliż się”, więc domyśliłem się, że ten przerażający facet był ciągle w pobliżu i musieliśmy zachować ciszę. Podpełzłem kawałek. Danny był wyraźnie przestraszony, wskazywał na coś nad nami. Dziwne… Wciąż nie mogłem go usłyszeć… jego oczy nieco się zamgliły, przysunąłem się jeszcze kawałek. Zamarłem na moment w przerażeniu, wycofałem się. Tim cichutko zapytał: „Co on powiedział?”, a ja tylko pokręciłem głową, zszokowany. Danny nie mówił „zbliż się”, on poruszał tylko ustami starając się przekazać „on tam jest”. Włóczęga siedział tuż nad nami i czekał, bo wiedział, że musieliśmy być gdzieś na tej posesji. Nie pozostało już nic, tylko czekać w ciszy, powstrzymując się od krzyku. To dobrze, że Tim zgubił okulary. Leżałem w ciemności już całkowicie zrezygnowany, ogarnięty grozą. Czekałem i starałem się nie myśleć o zaszklonym spojrzeniu głowy Danny’ego, która leżała odcięta na trawniku dwa metry dalej.

"Talent"

Talent to ojciec geniusza. Jak powszechnie wiadomo, talent talentowi nierówny. Niektórzy ludzie potrafią malować, śpiewać, grać w siatkówkę czy pisać. Ja szukałem swojego talentu przez lata. Próbowałem malować, ale moje obrazy klasyfikowano jako sztukę prymitywistyczną. Tak, to było tak beznadziejne, że nawet malunki w Lascaux miały lepszą perspektywę i były bardziej dynamiczne... Nawet kolory są tam ładniejsze. No po prostu jestem manualnym beztalenciem. Co dalej? Ah, tak. Śpiewanie i gra na instrumentach. Jak każdy nastolatek chciałem nauczyć się grać na gitarze. Dlaczego? Wiadomo, żeby laski na mnie leciały. Ale przy pierwszym riffie poddałem się, nie potrafiłem nawet szarpnąć tej j*****j struny. A co ze śpiewem? Po pijaku każdemu wydaje się, że potrafi śpiewać. Tylko ja nawet na trzeźwo śpiewam tak, jakbym był pijany i do tego nie spał od trzech miesięcy. No cóż, w muzyce nie odnajdę swojej drogi. To może zostanę pisarzem? Czemu nie! Kartka i długopis i zaczynam. Niestety, moja gramatyka pozostawiała wiele do życzenia. A historia o rycerzu, który mieszka w lesie, okrada bogatych i rozdaje biednym już gdzieś była... Po wielu prośbach mojej rodziny porzuciłem pisanie. Czułem się beznadziejnie, nawet mojej rodzinie nie podoba się moja twórczość. Nie mogłem się poddać. Postanowiłem wyjechać gdzieś daleko. Tam, gdzie mnie nie znają. Zacząć życie na nowo. Maszyna podjechała pod mój dom. Pożegnałem się z rodziną i ruszyłem w stronę dworca. Wielki sznur stalowych pudeł, a w środku nich ludzie. Tak powinni transportować zwierzęta a nie nas, ludzi. Ale nie mam wyboru. Jadę. Po dwóch dniach podróży dotarłem do celu. Vigo, Hiszpania. A czemu nie? Miasto jak miasto, kraj jak kraj. Wynająłem małe mieszkanie niedaleko centrum. Szukałem pracy. Szpital psychiatryczny. Idealnie. Szukali ochrony. Czemu nie? Złożyłem podanie. Przyjęli mnie od razu. Tam czas mija wolno... od apelu do apelu. Tak jak w więzieniu. Tylko ludzie ciekawsi. Zastanawiałeś się kiedyś, co siedzi w umyśle „czubka”? Ja tak. Rozmawiałem z nimi, ale to nic nie dało. Zero kontaktu. Po paru latach, jako pracownik z dłuższym stażem, mogłem zostawać z nimi sam na sam. Uwielbiałem nocne zmiany. Byli całkiem bezbronni. Tacy... tacy słabi. W końcu, po 46 latach życia, odnalazłem swój talent! Potrafię torturować ludzi, wyciągać z nich informacje i robię to bardzo dobrze. Wyrywanie paznokci, łamanie kończyn, wybijanie palców, wyłamywanie zębów widelcem... Uwielbiam to. Ale po pewnym czasie moi przełożeni zaczęli coś podejrzewać. Nie dostawałem już nocnych zmian. Ale talent trzeba rozwijać. Zaciągnąłem się do armii. Armii Włoskiej. Nie potrafiłem strzelać, coś nowego. Mój ojciec był pułkownikiem. Dzięki niemu przeniesiono mnie do wywiadu. Zajmowałem się przesłuchiwaniem podejrzanych o zdradę, świadków oraz wrogów politycznych. A później przesłuchiwałem żołnierzy wroga. Coraz bardziej rozwijałem swoje umiejętności. Raz nawet zamknąłem jednego Cygana do komory hiperbarycznej, stopniowo podnosiłem ciśnienie. W końcu delikwentowi pękły gałki oczne. Piękny widok. Później kazałem sprzątać bałagan, jaki po sobie pozostawił, jego córce. Wszyscy sypali, zeznawali przeciwko swoim rodzinom i przyjaciołom, tylko po to, żeby nie wejść do celi numer 13. Mojego gabinetu. W końcu zaczęła się wojna. Potrzebowali speców od tortur... chciałem powiedzieć, przesłuchań. Potrzebowali pomysłów na nowe tortury... Znaczy metody przesłuchań. Komora hiperbaryczna i wyłamywanie zębów widelcem nie było już wystarczające. Podtapianie, przypalanie też nie. Obcinanie kończyn? Nuda. Mam jeden talent i będę go rozwijał. Podawałem im narkotyki, wstrzykiwałem farbę do oczu. Nic ciekawego. Kwas we krwi to już coś. Ale przeszczepy szpiku bez znieczulenia i bez sprawdzania zgodności... To prawdziwa tortura. Mogłem to robić i oglądać cały czas.
Tortury, tortury, tortury. Błagali o to, żebym przestał. Żebym nie wyrywał im żył z ciała. Żebym nie wstrzykiwał im czyjegoś szpiku. Co oni mogą? Ja jestem tu bogiem. Oni byli mrówkami. Tresowałem ich. Pozbawiałem ich człowieczeństwa. Przekuwałem im bębenki... Wszystko tylko po to, żeby sprawić im ból. Dlaczego? Bo to moja praca? Bo to mój jedyny talent? Bo tylko to potrafię robić?
Zmasowany atak klonów. Tresura w pełnym zakresie wraz z programowaniem podprogowo-emocjonalnym. W praktyce wygląda to tak, że mama swoje, tato swoje, dziadzio swoje, pani w szkole swoje, itd. Setki wersji świata i wydarzeń w zmutowanych wersjach nadinterpretacji, imbecylstwa, traum, chorych ambicji i szalonych teorii. Ten cały ściek prosto w Twój mózg, czyli receptor główny.”
- Panie komendancie, ten człowiek jest chory psychicznie. Oddajmy go do szpitala.
- Nie, on tu zostaje. Nie jest chory. Kazali mu to zrobić. Manipulowali nim od dziecka. Znaleźliśmy jego obrazy. Są piękne. Spójrz na ten rysunek. Ten człowiek ma talent. Jego rodzina od urodzenia nim manipulowała. - Powiedział komendant.- To nie jest jego wina. Nie jest chory.
- Odwrotne postrzeganie świata to nie choroba? To można leczyć.
- Powiedział nam wszystko. Chce pan leczyć takiego potwora? Jest geniuszem, niebezpiecznym geniuszem. Nie możemy go wypuścić. Nikt nie może się dowiedzieć o tym, co się tu stało.
Protokół z przesłuchania został zapisany. Typ dokumentu- ŚCIŚLE TAJNY. Więzień odizolowany od świata. Oficjalnie nie istnieje. 07.09.1944r.
Teraz siedzę tutaj. Mam jedynie kartkę papieru i miękki ołówek, który wybłagałem od pensjonariuszy. Nie wiem ile lat mnie tu trzymają. Nie chce wiedzieć. Z człowiekiem jest tak, jak z ołówkiem - można go złamać.
Rok 2014. Znaleźliśmy dowody na torturowanie ludzi przez Włochów przed i w czasie Drugiej Wojny Światowej. Ledwo czytelne zapiski znalezione koło szkieletu człowieka w celi numer 13 to niezbite dowody na niesamowite okrucieństwo faszystów wobec ludzi innych narodowości. Teraz możemy dochodzić odszkodowania. Gdyby nie rodziny ofiar tortur, tajemnica nigdy nie zostałaby odkryta. Włosi chcieli zatuszować swoje eksperymenty na ludziach (patrz- protokół przesłuchania) oraz tortury (patrz- protokół przesłuchania). Manipulacja człowiekiem od urodzenia w celu stworzenia bezwzględnej maszyny. Eksperyment udany. Ale całe szczęście musieli się pozbyć wszystkich obiektów doświadczalnych. Szczątki jednego z nich pozostają w celi numer 13.