czwartek, 13 sierpnia 2015

"Paraliż Senny"

Jeśli nigdy go nie doświadczyłeś, to uwierz mi na słowo. Nie chcesz tego doświadczyć.
Paraliż senny to stan między snem a czuwaniem. Wiele osób, które tego stanu doznali, relacjonują, że jest to zjawisko przerażające i dziwne. Osoba doświadczająca paraliżu sennego budzi się w nocy z dziwnym poczuciem otaczającego ją "zła”. Ma wrażenie, że ktoś uciska jej klatkę piersiową, że ciężko jej oddychać. Nie może się poruszyć ani wydać z siebie żadnego dźwięku. Wpada w panikę, jest przerażona, widzi dziwne postaci poruszające się wokół łóżka i słyszy zagadkowe głosy – zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem to nie są jakieś demony albo duchy.

"Obudziłem się koło 3 w nocy. Rozglądałem się dookoła, ale nie mogłem się ruszyć. W pokoju były 3 obce istoty. Wiedziałem, że mnie sparaliżowali. Potem jedna istota podeszła do mnie i wkręciła mi coś do ucha… Obudziłem się koło 8 rano. Nic nie pamiętałem z tych ostatnich 5 godzin. Jestem pewien, że to istoty z innej planety przeprowadzały nade mną eksperymenty."

Brak możliwości poruszenia sprawia, że człowiek szuka wytłumaczenia tego stanu. Na pewno coś sprawiło, że nie może wykonać żadnego ruchu. To z pewnością kosmici! 95% osób, które zostały rzekomo porwane przez UFO – mówią, że stało się to nocą, a kosmici ich sparaliżowali.
Podczas paraliżu możliwe jest słyszenie różnych dźwięków np. stukanie, kroki, dyszenie, trzaskanie, odgłos pociągu, wiatru, tornada, helikoptera, przemarszu wojsk itp. Mogą pojawić się jeszcze inne sensacje typu: wibracje, ociężałość, uczucie unoszenia, ruchu itp. To wszystko może być przez nas interpretowane na setki sposobów. Jednak tak samo jak po obejrzeniu horroru – każdy dźwięk wydaje się straszny – tak też podczas paraliżu raczej oczekujemy czegoś strasznego niż przyjemnego. Niestety, w snach pojawia się zwykle to czego oczekujemy. Jeśli pomyślisz sobie, że to pewnie wampir chce wypić Twoją krew – zgadnij, kto Cię po chwili odwiedzi?

"Obudził mnie chłód. Otworzyłem oczy, jednak nie mogłem poruszyć żadnym mięśniem. Zauważyłem, że koło łóżka, tuż przy moich nogach, stoi jakaś mała istota. Wyglądała jak dziecko, jednak nie mogłem dostrzec twarzy. Poczułem jak zaczyna ciągnąć moją kołdrę. Chciałem wstać z łóżka i zobaczyć kto to – ale byłem całkowicie unieruchomiony, jakbym zastygł w betonie. Przestraszyłem się. Poczułem, że ta istota złapała mnie za nogi. I nagle zaczęła ściągać mnie z łóżka. To nie mogło być dziecko. Miało zbyt dużo siły. Byłem przerażony. Chciałem krzyczeć, ale nie mogłem. Nie mogłem nic zrobić. To była najstraszniejsza rzecz jaka przydarzyła mi się kiedykolwiek w życiu."
"To było w środku nocy. Poczułem, że nie mogę oddychać. Zupełnie jakby coś mnie przygniotło. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że siedzi na mnie wiedźma! To było straszne. Nie mogłem krzyczeć ani jej z siebie zrzucić. Szarpałem się jednak nic to nie dało…"
Najgorsze jest to, że paraliż senny może przydarzyć się każdemu, nawet tobie.




"Japońskie demony"

Hone-onnaHone-onna jest kobiecym szkieletem. Ukrywa swoją przerażającą formę, gdy stoi tyłem do ciebie, lecz gdy się do ciebie odwróci, zauważysz, że zamiast twarzy ma nagą czaszkę. Stara się zwabić nieświadomych ludzi do swojej kryjówki, aby pożreć ich esencję życiową..
KitsuneKitsune jest złym duchem z głową lisa. Przybiera on postać pięknej kobiety i stara się sprawić, aby ktoś ją poślubił. Jeśli na swoje nieszczęście poślubiłeś Kitsune, będzie wysysać twoją esencję życiową, kiedy ty będziesz spał.






Shinigami
Shinigami jest japońską wersją Ponurego Żniwiarza. Zwykle odnajduje umierające osoby i zabiera ich dusze do kraju śmierci.
Wanyudo

Wanyudo jest dziwnym, złym duchem strzegącym bramy piekła. Wygląda on jak odcięta, paląca się głowa. Uwielbia straszyć ludzi i kraść im dusze.







Nigyo
Nigyo jest japońską wersją syreny. Jednak zamiast być piękną, Nigyo jest straszną kobietą z rybimi łuskami na skórze, małpią twarzą i zębami piranii. Jeżeli kiedykolwiek łowiąc ryby, zauważysz zaplątaną w twe sieci Nigyo, musisz natychmiast wypuścić ją z powrotem do morza. Jeśli tak się nie stanie, każdego członka twojej rodziny dotknie jakieś nieszczęście, które w krótkim czasie doprowadzi do jego śmierci. Jeśli zjesz Nigyo, staniesz się piękny i młody na całą wieczność, ale cała twoja rodzina umrze.

AkanameAkaname jest ohydną kreaturą wyglądającą jak żaba z olbrzymim językiem. Posiada ona pojedynczy pazur na każdej z łap. Czai się w brudnych wannach, a w nocy (po poprzednim wylizaniu deski klozetowej) idzie lizać cię po twarzy.


"Kołysanka Slender Man'a"

Chodźcie drogie dzieci,
Chodźcie i bawcie się.
Pozwólcie, by Groβmann zabrał was hen,
On nie gryzie, nie,
Lecz, drogie dzieci, bójcie się.
Bo jeśli nie zaśpiewacie pieśni tej,
On wyrwie serce twe.
Dziś zwie się on Slender Man,
Znany jako najgorszy człowiek na ziemi tej.
Sprawi, że w szaleństwie zagłębisz się,
Gdy on będzie tam stał, groźnie patrząc się.
Więc biegnijcie dzieci, biegnijcie hen,
Uciekajcie i nigdy nie wracajcie, nie.
Inaczej powinnyście spalone zostać,
W urnie zamknięte i nigdy nie powstać.
Bo strach dla Slender Man'a nie znany,
On sprawi, że zapłaczecie krwawymi łzami.

"Na służbie"

Był ciepły letni dzień. Na komisariacie nic się nie działo, więc zacząłem grać w pasjansa na komputerze służbowym. Nagle poczułem silny ucisk na moim ramieniu. To był mój szef, który płynnie obrócił mnie w swoim kierunku (nie mam krzesła obrotowego) i odezwał się tymi słowami:
- Koniec zabawy! – powiedział przepełnionym pogardą głosem. - Prowadzisz teraz śledztwo w sprawie tego seryjnego dusiciela.
Jego spojrzenie mówiło jedno, nie mam wyjścia, muszę przyjąć tę sprawę.
Przybliżając wam sytuację, chodzi o serię morderstw dokonanych na nastolatkach pobliskiej szkoły średniej. Przyczyną śmierci wszystkich ofiar było uduszenie, lecz nie posiadały na skórze żadnych oznak szarpaniny czy walki tylko dwie dziury po strzykawce w okolicy szyj, ale całkowita analiza była utrudniona, ponieważ w ich żyłach nie było ani kropli krwi.
 Jedynym śladem w śledztwie był zapach chloru unoszący się nad ofiarami, niczym muchy nad rozpadającą się padliną. O dziwo wszystkie ciała były suche jak pieprz.
Podążając tym tropem, udałem się do pobliskiego basenu. Najpierw wszedłem do biura dyrektora, wchodząc widziałem, że nie był zdziwiony moją obecnością.
- Witam. W czym mogę pomóc? – w jego głosie był spokój i zarozumiałość. Już mi się nie spodobał.
- Przyszedłem w sprawie ostatnich morderstw – powiedziałem równie spokojnie co stanowczo.
- A tak słyszałem. Ponoć męczycie się nad nią od pół roku – powiedział to z lekkim uśmiechem na twarzy. – I co mogę  zrobić?
- Po pierwsze, chciałbym zobaczyć filmy z monitoringu.
- A zatem chodźmy – wstał gwałtownie i z grymasem uśmiechu, jakby mu to sprawiało przyjemność.
Weszliśmy do pomieszczenia ochrony. Mojemu towarzyszowi wystarczyło porozumiewawcze spojrzenie z ochroniarzem, by ten wiedział co ma zrobić.
Zobaczyliśmy na czterech różnych kamerach kasy, korytarz prowadzący do szatni oraz płytę basenu z dwóch perspektyw.
- Proszę przewinąć do 22:40 – poprosiłem ochroniarza, który spojrzał na swojego szefa pytająco, a on tylko kiwnął głową.
Zobaczyliśmy te same pomieszczenia tylko, że oświetlone słabym światłem latarni ulicznych. Tylko korytarz był oświetlony, stał tam woźny sprzątający powoli miotłą.  Patrzyłem jak rytmicznie zmiatał podłogę w lewo i w prawo, w lewo i w prawo, w lewo i …
- Co jest kur…? Co to ma być? – zapytałem zaskoczony, widząc „śnieg” w telewizorze.
- Film się skończył – odpowiedział z tym swoim spokojem dyrektor. – Nie opłaca się nagrywać całej nocy, więc około 23 wyłączamy wszystkie kamery w celu oszczędzenia pieniędzy.
- I nie boisz się, że cię okradną?! – powiedziałem, akcentując na „okradną”.
- Kto normalny chciałby okraść basen podejrzany o posiadanie w okolicy seryjnego mordercy – odrzekł złośliwie i z tym uśmieszkiem na ryju. – Chce pan płytki z filmami?
- Nie, dziękuje – powiedziałem i wyszedłem.
Do końca dnia miałem potworny humor. Wróciłem na komisariat i sprawdziłem maila.
- Spam, spam, spam, reklama, spam, wiadomość, spam – chwile potrwało zanim oprzytomniałem i sprawdziłem tą wiadomość. Był to tylko jakiś obrazek z internetu od kolegi z pracy. Wyciągnąłem z buta długopis (no co? taki nawyk) i zacząłem uzupełniać papierkową robotę. Po trzech godzinach miałem już fajrant. Przed wyjściem odświeżyłem pocztę i pojawiła się jedna wiadomość.
„W dniu 15 sierpnia 2013 19:29 użytkownik Przyjaciel <47732146452@gmail.com> napisał:
Witaj.
Chcę ci pomóc. Wiem co się dzieje nocami na basenie.
Spotkajmy się w uliczce przy basenie o 22:50.
Przyjaciel”
Raz się żyje. Spojrzałem na zegarek było w pół do 23, więc miałem trochę czasu.
- Cholera jasna!
Połowa zawartości hot-doga wylądowała na moim bucie, zabrudzając po drodze spodnie.
Podnosząc głowę, zobaczyłem kolesia stojącego na drugim końcu uliczki. Uliczka za dnia nie wyglądała na zwyczajną, natomiast nocą było z niej czuć jakiś mrok. Z jednej strony była ograniczona murem, a z drugiej jakimiś chaszczami.
Mój towarzysz zaczął iść w moim kierunku, ja uczyniłem to samo wyrzucając już resztkę mojego wykwintnego dania. Zbliżaliśmy się do siebie powoli. Z każdym krokiem widziałem coraz więcej szczegółów. Wyglądał jak typowy dres: spodnie, buty, bluza Adidas, kaptur nałożony na łysej głowie i ręce włożone w kieszenie. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Z każdą chwilą serce coraz silniej chciało się wyrwać z mojej klatki piersiowej. Ręce mi zaczęły drżeć. Zostało już kilka metrów. Palce zaciskały mi się na rękojeści pistoletu. Został metr i… skierował się bliżej ściany i mnie ominął. Patrzyłem się na niego ze zdziwieniem w oczach. Kiedy chciałem się już obrócić, usłyszałem szelest liści i poczułem ukłucie w okolicy obojczyka. Uklęknąłem. Przez pół otwarte oczy zobaczyłem uciekającego drecha oraz słyszałem jak wrzeszczy na całe gardło, aż w końcu straciłem przytomność.
Obudziłem się…
Byłem w pomieszczeniu bez okien, po obu stronach stały puste stoły. Wszystko oświetlała jakaś lampa wisząca bezpośrednio nade mną. I wtedy zobaczyłem kajdanki na moich nadgarstkach oraz poczułem je na kostkach.
- Witaj. Widzę, że już się obudziłeś – powiedział głos z cienia. - Może chce ci się pić. Pewnie jesteś wykończony.
- Co to za miejsce? Co mi zrobiłeś? – mówiłem coraz głośniej. – Uwolnij mnie!
- Spokojnie, masz napij się.
Wyszedł z cienia i… zobaczyłem zwyczajnego kolesia, trochę postarzałego. Skądś go kojarzyłem. Był praktycznie łysy, okulary ledwo się trzymały na nosie, a ubrany był w jeansową kurtkę i jeansowe spodnie. W ręku miał szklankę i butelkę z jakimś płynem.
I podstawił mi pod nos szklankę z tym płynem. Naprawdę mi się chciało pić, więc przez pierwsze łyki nie skojarzyłem, czym to było. Było takie chłodne, lepkie z lekkimi grudkami i było krwią!
- Tfu! – i wyplułem wszystko to, czego nie zdążyłem przełknąć.
- Jak śmiesz – mój „dobroczyńca” zdzielił mnie z całej siły w twarz. – To był jeden z lepszych roczników. A ty go tak porostu wyplułeś! – i dokończył pić za mnie.
Wypił całą szklankę i nalał sobie jeszcze trochę, ale odstawił na bok.
- A więc tak wygląda następca. Myślałem, że wyślą kogoś lepszego niż jakiś niewychowany gbur – powiedział.
No właśnie, nie wiem czy to wam przyszło do głowy, ale to by było dziwne, że do sprawy, która się ciągnie tak długo, wysłali by jako pierwszego kogoś takiego jak ja. Byłem szóstym policjantem, który się tym zajmuje. Reszta zaginęła w akcji bez wieści.
- A co ty tu właściwie robisz? – zapytałem już spokojniej.
- Uzupełniam zapasy. Normalnie zapraszam młodszą klientelę, ale wtedy muszę mu część oddać. – powiedział po uprzednim opróżnieniu szklanki. – Ale dobrze, że się spotkaliśmy, ponieważ krew z kogoś takiego mogę całkowicie zostawić dla siebie.
- Komu wysyłasz resztę? – zapytałem z ciekawością.
- Mojemu pracodawcy. Dobry człowiek, chociaż nie wiem po co mu tyle krwi – stwierdził, po czym się jakby zawiesił.
- Mówisz o dyrektorze basenu, co nie? – spytałem nie pewnie.
- Błecheche hihihi – wybuch straszliwym rechotem. – Zabawny jesteś, ale nie, mówię o kimś innym. I tak, znasz go.
- Co ku***?! – wykrzyknąłem.
Usłyszeliśmy pukanie i obydwaj odwróciliśmy się w kierunku drzwi.
- No nareszcie. Już myślałem, że się spóźni – oznajmił gospodarz i wyszedł.
Miałem czas by się przyjrzeć pomieszczeniu. Krzesło, do którego mnie przypięto, było całkowicie ze stali i przymocowane grubymi śrubami do podłogi, więc o ucieczce nie było co myśleć. Usłyszałem głosy z pokoju obok.
- Co tam, nowy klient?  – zapytał jakiś nieznajomy głos. - Który rocznik?
- Około 74. Ale się dobrze trzyma, ale kiepsko się odżywia – odpowiedział już dobrze znany głos gospodarza.
- 74 fiu, fiu, coraz starszych bierzesz – powiedział z niesmakiem Głos 2.
- No wiem, ale za to mam całą krew dla siebie, a nie że litr muszę wysyłać – powiedział z żalem. – Rozumiesz to. CAŁY litr.
- A propos może w końcu się napijemy? Bo mi już zasycha w gardle – odparł Głos 2 z nieukrywanym naciskiem. – A tak w ogóle, na co ten się złapał?
- O przepraszam. – po tym była chwila przerwy zapewne po to, by wypełnić szklanki swoim ulubionym trunkiem. – A go złapałem jak całą resztę. Wiadomość od przyjaciela, który coś wie.
Reszta rozmowy ciągnęła się wokół łowienia i ogrodów przez co zasnąłem.
Oberwałem z liścia w twarz.
- Pobudka. I jak się spało?
- Bardzo dobrze – powiedziałem tak sarkastycznie jak tylko potrafiłem. - I co teraz?
- Jedziemy na przejażdżkę. Nie wiem czemu mój szef kazał mi cię najpierw zabrać tutaj, a później na basen. Tak popływamy sobie.
Za późno zauważyłem strzykawkę w jego ręku.
I znów w świat snów.


Obudziłem się.
Byłem na basenie w plastikowym worku, niczym te worki na ciała w kostnicach. Odrobina powietrza jeszcze się dostawała do worka.
I znów go zobaczyłem. Tego pier*******go psychola. Zaklejał wszystkie dziury w worku i wtedy sobie przypomniałem, że to był ten cieć z filmików monitoringu.
Powietrze już przestało cyrkulować. I wtedy poczułem dwoje rąk na moim boku.
Wpadłem do wody. Ciśnienie spowodowało, że cały worek się skurczył i prawie nie mogłem się ruszyć, a co dopiero oddychać. Z każdą chwilą życie ze mnie uchodziło, każdy oddech mógł by być tym ostatnim. Żałowałem, że nie ma nikogo, kto by tak naprawdę za mną tęsknił, nawet testamentu nie napisałem. Napisać!!! Długopis w bucie.
Jak najszybciej sięgnąłem do buta, co nie była proste i PYK!!
Worek przerwany i woda się nalewa. Jedna szansa, rozrywam worek i wypływam, biorąc życiodajne powietrze w płuca.
- Ty ch**u! Mogłeś pójść łatwiejszą drogą, ale jak chcesz – powiedział mój oprawca z brzegu, wymachując czymś w ręku.
Zacząłem płynąć do przeciwnego brzegu.  Ledwo ruszam rękoma i nogami. Całe moje ubranie przesiąknięte było wodą, co nie ułatwiło pływania.
W końcu na gruncie. Myślałem, że minęła wieczność. Usłyszałem kroki blisko mnie, był metr ode mnie. Widziałem jak podnosi dłoń z czymś, ponad głowę. Opuścił, mogłem tylko zablokować cios … TRACH! Obydwie kości przedramienia nie wytrzymały uderzenia łomu, co spowodowało nienaturalne wygięcie się tej części ciała.
- Aaaaa! – zawyłem na całą halę.
Co tu robić? Długopis się nie przyda, a broń jest na drugim brzegu. No właśnie cały mój pas z bronią jest po drugiej stronie wody. Łom znowu poszedł do góry i… Jeb!!!  Kafelek nie wytrzymał uderzenia, a ja uciekłem do wody.
Jakikolwiek ruch zniekształconą ręką powodował potworny ból, więc mogłem polegać tylko na trzech kończynach.
Już dopłynąłem do brzegu i podciągam się oburącz (nie przemyślałem tego). Złamane kości przebiły mi skórę i krew trysnęła na kafelki. Usłyszałem jęk, żal z oddali. Woźny osłupiał na widok takiego marnotrawstwa. Wychodzę z wody, doczołgując się do pasa z bronią. Już słyszę przyspieszone kroki.
Coraz bliżej i bliżej. Jest 5 metrów, 4 metry, 3 metry, 2 metry…
BANG!
Strzał nie przymierzony, a trafił idealnie.
Kula wpadła przez oczodół i wypadła z drugiej strony. Widziałem jak fragmenty czaszki odlatują na parę ładnych metrów. Ciało gwałtownie upadło z głuchym dźwiękiem, uderzając o posadzkę. Resztki mózgu i krwi mieszały się z wodą.
Czułem dumę i potworny ból. Położyłem się, trzymając mocno mojego desert’a. I po prostu zamknąłem oczy…
Dwa tygodnie później.
- Brawo – słyszałem głos szefa za plecami. – Widzicie tego skurczybyka, sam w cztery dni rozwiązał sprawę „wampira”.
Tak, przeżyłem. Teraz jestem swego rodzaju legendą. Ale ja wiem, że co się stało.
Wcześniej wróciłem z pracy. Mieszkanie było jak zwykle puste. Nalałem sobie taniej whisky i usiadłem. Prawa ręka bolała nawet po proszkach, ale polubiłem ten ból, nie przeszkadzał, wręcz pobudzał do pracy. Spojrzałem na moją mapę myśli wywieszoną na największej ścianie pokoju.
Może zakończyłem tę sprawę, ale zostawiła ona więcej pytań niż odpowiedzi. Kim był przyjaciel dozorcy? Co się stało z policjantami? I komu ku*** była wysyłana krew?

"Czy ktoś doświadczył tego w dzieciństwie?"

Pytałem już przyjaciół i rodzinę, ale nie wiedzieli, o co mi chodzi. Kiedy byłem dzieckiem, miałem może 5 lat, zdarzały się... dziwne rzeczy. Tuż przed zaśnięciem, ni stąd, ni zowąd czułem dezorientację. Może to paraliż senny czy coś, ale pamiętam, że mogłem się rozglądać, poruszać (kilka razy nawet usiadłem). Wszystko dookoła wyglądało... dziwacznie. Wydawało mi się, jakby pokój zaczął się rozszerzać, a telewizor i inne przedmioty się kurczyły. Czułem się taki... bardzo, bardzo mały. Czułem, jak przestrzeń się rozszerza.
A oto, co działo się później. Zawsze jakby przeczuwałem, że to się stanie, na szyi dostawałem gęsiej skórki. Rozlegały się szepty. Prawie bezgłośne. Nie mogłem rozróżnić słów. Brzmiało to, jakby kilku ludzi szeptało jednocześnie. Zawsze jednocześnie. Szepty stawały się głośniejsze i głośniejsze, a w końcu przechodziły w głosy.
Ciągle coś mówiły, bez żadnych przerw. Bardzo się bałem, krzyczałem o pomoc. Zazwyczaj mama przychodziła na górę i kiedy tylko weszła do mojego pokoju, głosy ucichały... bardzo szybko. Prawie, jakby milkły w tej samej chwili, w której weszła. Działo się to przez jakiś czas. Może nawet kilka lat.
I prawie każdej nocy. Czasami byłem tak przestraszony, że nie miałem odwagi zawołać mamę, tylko chowałem się pod kołdrę i zasłaniałem uszy małymi rączkami, tak szczelnie, jak tylko mogłem, ale to nic nie dawało. Po długim czasie głosy znikały, baaaardzo powoli.
Nienawidziłem ich. Zanim ucichły, byłem przerażony, pokryty potem od chowania się w całości pod kołdrą. Kiedyś zorientowałem się, że głosy znikają też po włączeniu światła. Nie pamiętam, jak doszedłem do takiego wniosku, to było około dwadzieścia lat temu. Przypominam sobie, że pewnego razu krzyczałem do mamy, żeby przyszła i zapaliła światło. Natychmiastowa ulga. Ale jest też noc, o której nie mogę zapomnieć. Pamiętam, że pojawiły się szepty, a ja przykryłem uszy dłońmi. Zawołałem mamę, ale ona nie przychodziła. Czekałem. Szepty robiły się głośniejsze. Brzmiały, jakby było ich tyle, co ludzi na stadionie piłkarskim.
Jak olbrzymi tłum. Wzmagały się, wkrótce krzyczały. Krzyczały tak głośno! Płakałem. Po prostu ryczałem, policzki miałem mokre od łez, smarki wypływały mi z nosa i tak dalej. Wiedziałem, że jest tylko jeden sposób. Musiałem włączyć światło sam. To znaczyło, że muszę wyjść spod przykrycia i dostać się do włącznika, narażony na to, co tam czeka. Na pewno możecie sobie wyobrazić, jak przerażające jest wyjrzenie spod kołdry, kiedy jest się dzieckiem i boi się tego, co jest na zewnątrz.
Przetoczyłem się na brzeg łóżka, powoli wysunąłem z pościeli (wciąż pochlipując) i wyczołgałem na podłogę, starając się nie robić hałasu. Żeby dosięgnąć włącznika, musiałem wstać. To było najgorsze. Głosy wrzeszczały mi wprost do ucha. Nie mógłbym usłyszeć nic innego. Dosłownie trząsłem się ze strachu, czułem się, jakby moje ciało ważyło tonę, kiedy podnosiłem się, żeby włączyć światło. W tym samym momencie głosy zmieniły się w echo. Wciąż słyszałem krzyki i wrzaski, ale jako echo.
Upadłem na podłogę, bezgłośnie płacząc. Usłyszałem, że mama weszła do pokoju. Znalazła mnie w fatalnym stanie. Myślę, że to był najgorszy przypadek. Z czasem głosy stawały się mniej nachalne, mijały całe tygodnie bez żadnego przypadku, aż w końcu całkiem zniknęły. Nie pamiętam dokładnie, kiedy. Nie znam nikogo, kto doświadczył czegoś takiego. Dajcie mi znać, jeśli wam też się to przydarzyło.


"Wisielce"
Ciemne ściany, na tych ścianach wiszą wisielców mdłe cienie
Imionami mury zdobione tych co oddali ziemię
Wzdryga się chłodne powietrze kiedy w noc nadchodzi burza
Gromy, błyskawice, krople oblewają czarną różę
Tym co rozbudza madame Śmierć, to co wieje duszą martwą
Takie bajki opowiadała babcia mi oraz bratu
Strach każdemu wejść w objęcia ciemnej, opuszczonej szkoły
Gdy raz wejdziesz nigdy więcej nie powrócą Ci kolory,
Ja popełniłem ten błąd, jeden ale niewybaczalny
Podszedłem blisko placówki, stanąłem przy drzewie czarnym
Był wtedy listopad, wisiały jeszcze na drzewach liście
Lecz to jedno było suche, martwe, na nim napis "Wiście"
"Nic strasznego" pomyślałem budząc w sobie znów odwagę
Kroki szły niby na taśmie, czułem jakbym stracił wagę
Udawałem sam przed sobą, żem chojrakiem i żem twardy
Że to ja będę kolejnym opiewanym przez pieśń barda
Drzwi nie otwarły się same, mokre drewno drżąc popchnąłem
Powoli wszedłem do środka, raz tupnąłem, kaptur zdjąłem,
Zdawało się tu być chłodniej, oddech zaczynał parować
Zapach zgnilizny i straty, że aż zabolała głowa
Ciemność widać pośród rzadkich promieni zza barykady,
U stóp leżą zgniłe kartki, wiatr sam z sobą dmie obrady,
Zakręciło mi się w głowie, oparłem się więc o ścianę
Wziąłem dłoń, a kątem oka dojrzałem na palcu ranę
"To nie rana" - zakrzyknąłem a i ściana nie krwawiła
Wzrok się w końcu przyzwyczaił, farba odkryła co kryła
Łuski z dotykiem odpadły, tam szkarłatny napis "Wiście"
Huk piorunem ponaglony wpadł przez szparę razem z liściem
Cofam się, w strachu przyśpieszam, złapać chcę za klamkę bramy
Nie ma klamki, drzwi też nie ma, Nie ma również żadnej ściany
Złapałem za stopę lepką, ciało się jej odkleiło
Padło z plaskiem na podłogę, co wisiało, to nie żyło
Głos wydałem przyduszony, jakby przez mą własną dumę
Cofnąłem się od wisielca, gdy plecami w przepaść runę
Tam spadałem dwa dni całe, słysząc szeptów milion cztery
"Wiście" wszystkie mi szeptały, jakby do głowy zalgnęły
Lądowałem tam skąd spadłem, z tą niejasną dziś różnicą
Że dokoła zgniłe ciała wciąż szeptały mieląc licem:
"Wiście", i poczułem wtedy, jak coś mi nad głową krąży
Wziąłem notes, zapisałem, zaraz za nimi podążę
Z wami żegnam się na świecie jeszcze, lecz już nie dla świata
Słowa to ostatnie, jakie przyjdzie mówić mi do brata,
Skoro czytasz, znaczy, że dotarłeś tutaj, zbyt daleko,
Znasz moją historię, wiesz, że zamyka się życia wieko,
Spójrz po raz ostatni przez te szpary tam, na złote liście
Nim usłyszysz finalny szept śmierci w swojej głowie: "Wiście"