wtorek, 15 grudnia 2015

"Bolesne sny"

Mam przeczucie, że dzisiejszej nocy mogę nie przeżyć. Piszę to, żeby ostrzec innych przed tą psychopatyczną zjawą. Tutaj nikt nie może pomóc. Ale jak mogło do czegoś takiego dojść ?
Więc wszystko zaczęło się kilka dni temu. Razem z moim kolegą postanowiliśmy wybrać się w stronę małego domku, który stoi na polu, zupełnie pusty, cichy i prawie doszczętnie zniszczony. Dochodziła godzina 20.00 i padał deszcz, jak to bywa jesienią. Przeciętni 15-latkowie, naoglądali się w Internecie filmików o duchach i dla zabawy szukają przygód. Po przebyciu ok. 200 metrów (mieszkamy na przedmieściach) dotarliśmy do miejsca, gdzie polną drogą już mogliśmy iść tylko prosto w stronę domu. Szedłem odważnie z przodu, bo byłem pewien, że nic stać się nie może. W odległości 20 kroków, kolega nie wytrzymał i zaczął uciekać. Zdążyłem się tylko odwrócić i zawołać "Ej, no weź! Wracaj!" i reszty już nie pamiętam.
Obudziłem się rano w swoim domu. Rodzice mówili mi, że kolega pobiegł do domu i poprosił swojego ojca, aby przyniósł mnie z powrotem. Cały dzień bolała mnie lewa noga. Wtedy myślałem, że to przez upadek, ale właśnie tej nocy przyśnił mi się jeden z najgorszych koszmarów w moim życiu.
Wszystko zaczęło się prawdopodobnie we wnętrzu tego domu. Rozejrzawszy się, spróbowałem wstać. Niestety, moja lewa noga była przywiązana do łańcucha. Na jego końcu był kołowrotek, a za nim wnęka w ścianie. Było tam tak ciemno, że niczego w niej nie widziałem. Nagle zauważyłem przebiegające za oknem stworzenie. Nie minęło pięć sekund, jak kołowrotek sam zaczął się obracać i wciągać moją nogę. Czułem okropny ból, bo moja kończyna została dosłownie zmasakrowana przez to, co znajdowało się we wnęce ściany. Obróciłem głowę, a za mną stało TO. Nie pamiętam jak to wyglądało, nawet nie potrafiłbym tego opisać, wiem jednak, że swoim obliczem okropnie mnie przeraziło.
Obudziłem się, a ból lewej nogi ustał. Zaczęła mnie boleć prawa.
Tej nocy sen potoczył się tak samo jak poprzedniej, ale tym razem wszystko dotyczyło nogi prawej. Bardzo się bałem, o co chodzi. Dwa następne dni - dwie ręce, zmasakrowane przez straszne narzędzie tortur.
Wczoraj jednak, miałem okropne bóle brzucha. Za żadne skarby nie chciałem zasnąć, nie wiedziałem, co może mi się przydarzyć. Zasnąłem. Tym razem wszystkie kończyny miałem przywiązane łańcuchami do ściany. Nie mogłem wykonać choćby najmniejszego ruchu. Zjawa, nie wiadomo skąd, pojawiła się przede mną. Zwrócona ku mnie, wydawała z siebie dźwięki, przypominające piski. Uklękła. Poczułem ból brzucha, który z sekundy na sekundę się nasilał. I wtem zniknął. To coś także. Zobaczyłem tylko moje nogi, w ogóle nie złączone z resztą ciała, leżące na podłodze. Ten potwór wyjadł moje wnętrzności. Słyszałem, jak krew lała się z mojego tułowia. Nagle, cztery okna domu pękły, zostawiając nienaruszone jedno, środkowe, na którym napisane było jakąś zieloną mazią: "DO JUTRA". I wtedy się obudziłem. 
Dlatego ostrzegam, jeśli chcecie bawić się łowców duchów, lepiej dajcie sobie spokój. Aha. Zapomniałbym. Dzisiaj cały dzień bolała mnie głowa.
Dobranoc.

"Jessica black eye"

W jednorodzinnym domku mieszkało państwo Reed. Mąż miał na imię John, żona Eva, a córka Jessica. Jess siedziała na łóżku patrząc na podłogę. Miała długie, ciemne blond włosy, jasną cerę oraz brązowe oczy. Wszyscy chłopcy w szkole się w niej kochali i mówili, że jest bardzo ładna. Ona im nie wierzyła. Nie znosiła, kiedy ktoś jej mówił, że jest piękna. Nagle do pokoju weszła jej matka. Wyglądała jak każda mama. Miała krótkie, brązowe włosy, jasną cerę i piwne oczy.
-Jessie, chodź na obiad - powiedziała uchylając drzwi.
-Już idę - odpowiedziała jej córka, wychodząc z łóżka. Rodzice nigdy z nią nie mieli problemów. Zawsze była pilną uczennicą. Nigdy nie spóźniała się na lekcje. Słuchała się mamy i taty oraz zawsze dbała o porządek w pokoju. Gdy zeszła na dół, zobaczyła swojego ojca, który siedział przy stole.
-Cześć kochanie! Dlaczego tak długo nie wychodziłaś z pokoju? - spytał ją ojciec, wyciągając nos zza gazety.
-Emmm po prostu musiałam zrobić długie zadanie z polskiego - odpowiedziała siadając do stołu.
-No dobrze. Kiedyś chyba będziesz jakimś profesorem, skoro się tak uczysz - uśmiechnął się. Na obiad było ulubione danie Jessici. Wiedziała, że to dziwne, ale uwielbiała kotlety drobione z duszoną cebulą i ziemniakami. Tym razem prawie nie tknęła obiadu.
-Jessie, dlaczego nie jesz? - spytała jej matka. - Przecież to twoje ulubione danie.
-Jakoś nie jestem głodna.
-Dobrze się czujesz? Jesteś blada.
-Cooo? - podskoczyła na krześle. – Yyy tak, dobrze się czuję - Wstała, podziękowała za jedzenie i już miała iść na górę, gdy mama do niej krzyknęła.
- Zaczekaj! Mogłabyś pójść do sklepu kupić cukier?
- Noo chyba tak.
Mama dała jej 10zł. Jess wyszła na dwór. Do sklepu musiała iść przez las, ponieważ tamtędy było szybciej. Wbiegła do niego. Szła i szła, aż nagle zobaczyła 3 postacie, które wyglądały na nią zza drzew. Podeszły do niej. Zauważyła, że miały noże.
- Witaj – podszedł do niej chłopak. - Masz jakąś kasę? - spytał i pokazał nóż, dając jej do zrozumienia, że jak mu nie da, to pożałuje.
-Mam, ale ci nie dam – odpowiedziała, nie bojąc się. – W ogóle to myślisz, że mnie nastraszysz nożem?
- Hah – uśmiechnął się. – Wiedziałem, że odmówisz, więc masz to, co chciałaś.
- Że niby co? – wkurzyła się.
- No proszę, proszę. Grzeczna dziewczynka się buntuje. Oj nie ładnie – szyderczo się uśmiechnął. Nagle ku przerażeniu całej trójki, Jessica też się uśmiechnęła. Ale ten uśmiech był inny. Był przerażający. W pewnym momencie rzuciła się na nich, wyrywając im noże. Jednemu ucięła włosy, drugiemu zrobiła ogromną ranę na plecach, a temu, który z niej drwił, odcięła palca u lewej ręki i wbiła mu zęby aż do kości. Po tym wszystkim pobiegła w stronę sklepu. Zauważyła, że ludzie się dziwnie na nią patrzą. Podeszła do kasjerki z cukrem pod pachą.
- Dlaczego się pani tak na mnie patrzy?! - spytała, krzycząc na cały sklep. Kobieta przeraziła się. Skasowała cukier i pobiegła prawdopodobnie do swojego szefa. Jessie pobiegła do domu z cukrem w ręce. Gdy weszła do domu, zobaczyła przerażoną matkę.
- Kochanie!!! – krzyknęła, przytulając ją. - Dlaczego jesteś cała we krwi??!! – dziewczyna spojrzała na swoje ubranie. Otworzyła szeroko oczy i zemdlała. Obudziła się w szpitalu. W pewnym momencie usłyszała rozmowę swoich rodziców i lekarza.
- Czy wie pan, co z naszą córką?
- Słyszałem, że w lesie koło państwa domu znaleziono 3 poszkodowanych chłopców w wieku waszej córki. Możliwe, że ona była świadkiem zdarzenia i też dostała. Proszę ją zabrać do domu. Jeśli coś się jej stanie, proszę natychmiast ją do mnie przywieść.
- Dobrze, dziękujemy panu. Do widzenia!
Wieczorem, gdy siedziała przy komputerze, szukała czy przypadkiem nie ma żadnych wiadomości na temat tego, co zrobiła. Na szczęście nic nie znalazła. Była tym wszystkim zszokowana.
- Co ja zrobiłam?! - powiedziała do siebie cicho. Jednak cieszyła się, że załatwiła całą trójkę.
Rozmyślała tak aż do północy, gdy wszyscy spali. Nagle usłyszała na dworze krzyki. Szybko ubrała się w szarą bluzę, bo miała ją pod ręką. W szufladzie znalazła granatową chustę i okulary-gogle z ciemnymi szkłami. Owinęła usta chustą i założyła okulary. Wybiegła na dwór do garażu. Wzięła  stamtąd szablę, którą ojciec kupił na wyprzedaży. Zaczęła biec w stronę lasu, gdzie prawie zabiła tą trójkę.
Zobaczyła ich. Byli cali zmasakrowani przez nią.
- Teraz to ci się dostanie!!! – krzyknął jeden z nich. Zobaczyli, że Jessica się cicho śmieje.
- Hahahahaha – nagle zaczęła coraz głośniej. – Hahahahaha!!! HAHAHAHAHA!!!
Chłopcy się przerazili. Próbowali uciec, lecz ona złapała dwóch za włosy i z wielką siła ucięła im głowy. Teraz Jess umiała tylko zabijać. Uwielbiała patrzeć na ich przerażenie w oczach. W pewnym momencie poczuła w lewym oku dziwne uczucie. Jakby miało wypaść. Nie przejmując się tym dorwała trzeciego chłopaka i kopnęła go z taką siłą, że już nie mógł wstać.
Ostatkiem sił rzucił się na nią i zdjął jej okulary. Przeraził się. Lewe oko dziewczyny było czarne. Jedynie źrenica była biała. Tęczówki nie widział. Ona popatrzyła się na niego, uśmiechając się przez chustę i powiedziała:
- Nie patrz mi w oczy - i przebiła go szablą na wylot.
Minął miesiąc. Rodzice Jessici byli zrozpaczeni. Ich córka zaginęła. Następnego dnia usłyszeli w wiadomościach coś o tajemniczym mordercy.
"Uwaga, groźny morderca na wolności. Zabił już 15 osób, w tym dzieci. Policja jedyne co zauważyła to to, że ubrany jest w szarą bluzę. Jeśli zobaczysz taką osobę, prosimy o niezwłoczne udanie się na komendę policji!”.

"Roześmiana Jill (Laughing Jill)" 

Teraźniejszość: „PRZERYWAMY WIADOMOŚCI: Seria nagłych zgonów przetoczyła się ostatnio przez cały kraj. Policja i detektywi znaleźli zakrwawione ciała, całe zniekształcone i pokiereszowane. Jesteśmy w trakcie poszukiwania mordercy, ale zalecamy wam zamknięcie wszystkich drzwi i okien dla podejrzanych osób."
W 1925 roku, dziewczynka zwana Mary była jak każde dziecko w wieku 6 lat. Miała wybujałą wyobraźnię i zawsze chciała trochę uwagi. Choć był to dość ponury czas, Mary nie miała tylu znajomych, biorąc pod uwagę jej samotną matkę, która była surowa wobec innych rodzin i ich dzieci. Dodatkowo matka Mary, Carmen, była bardzo ostrożną matką i nie chciała, by ktokolwiek skrzywdził jej córkę i nie ufała prawie nikomu. Nawet uczyła ją w domu, żeby nikt jej nie skrzywdził ani niczym nie zaraził. Pewnego dnia Mary bawiła się sama, swoimi zabawkami w swoim pokoju. Jej matka przeszła przez pokój i poczuła, że coś jest nie tak. Czuła jakby Mary nie była sama… mówiła sama do siebie? „Kochanie… Czy ktoś jest w twoim pokoju?” spytała, a jej oczy zrobiły się duże i lekko drżały. „Oh! Tylko przyjaciółka, mamo.” powiedziała Mary i kontynuowała zabawę zabawkami. Matka Mary podeszła do drzwi i spojrzała na nią ze zmartwieniem. „Oh… Kto to jest?” „To moja nowa przyjaciółka, Roześmiana Jill. Jest zabawnym clownem i ma jasne kolory, spójrz!” Mary wskazała na puste miejsce obok niej. Jej matka była zdezorientowana, ale zrozumiała i poskładała wszystko w kupę. Powiedziała naturalną frazę, którą mówi każdy rodzic w takim momencie: „Ah, widzę. Miło mi Cię poznać „Roześmiana Jill” i życzę miłej zabawy.” Wyszła z pokoju, a Mary zaczęła jeszcze więcej „ze sobą” gadać. Przynajmniej dobrze, że Mary znalazła kogoś, z kim mogła by porozmawiać, bo jej matka nigdy nie pozwoliła, by się z kimś zaprzyjaźniła. To było dziwne, ale Mary nie miała wielu przyjaciół do rozmowy niż jej mama.
Minęły 3 lata, Mary nadal rozmawiała z Jill i poszło to za daleko. Mary miała już 9 lat i nadal rozmawiała ze swoją wymyśloną przyjaciółką. Jej matka była bardzo zmartwiona, czy jej dziecko nie jest przypadkiem chore na schizofrenię? Czy ona oszaleje? Tyle pytań do zadania. Carmen zawsze chciała mieć idealne dziecko, ale to trwało za długo. Gdziekolwiek Mary poszła ze swoją mamą, zawsze rozmawiała z Jill, więc tak jak inne matki, Carmen nigdy nie chciała, by jej dziecko wyglądało jak nienormalne w miejscach publicznych. Już miała z tym do czynienia. Następnego dnia Mary i jej mama poszły do lokalnego lekarza.
Zbadał ją i zadał pytania. Kiedy badania się skończyły, lekarz wyszedł z pokoju i porozmawiał z matką Mary. „Co z moim dzieckiem? Jest zdrowe? Czy jest na coś chore?”. „Jest zdrowa, ale polecam ci to…” lekarz wyjął buteleczkę z kieszeni, która zawierała trochę płynu. „Co to jest?” matka Mary zaczęła niekontrolowanie się trząść. „To tylko lek, który pomoże jej wrócić do normalności. To rodzaj symptomu, który występuje u dzieci między 5 a 8 rokiem życia. Twoja córka opowiedziała mi wszystko o tej postaci, którą stworzyła w swojej głowie. Jej osobowość, jej wygląd i to co mówi. Jeśli lekarstwo nie da żadnych efektów, wróćcie do nas, a my będziemy wiedzieć co robić…” Carmen wzięła butelkę i wyszła z dzieckiem.
Minęły kolejne 3 lata, Mary miała 12 lat i nadal rozmawiała ze swoją przyjaciółką, Jill. Jej matka nie mogła już tego znieść. Mary wzięła lek raz lub dwa razy, a po 11 roku życia nie chciała w ogóle przyjmować lekarstw. Kłóciła się z matką i kompletnie oszalała od… 12 roku życia. „Spójrz Mary… mam już tego dość. Ona nie jest prawdziwa!” Mary jej odpowiedziała: „ONA JEST PRAWDZIWA!! Widzisz ją, mamo? Jest tuż przed twoją twarzą!” Mary skończyła tę kłótnię, poszła do swojego pokoju i zamknęła drzwi na kłódkę. Jej matka zaczynała szaleć, tak samo jak jej córka. Nie wiedziała co robić i po prostu się załamała.
Potem udała się do lekarza, który dał Mary lekarstwo. Zaczęła wrzeszczeć na wszystko co się ostatnio wydarzyło. Lekarz uciszył ją na moment i w końcu powiedział: „Chyba nie mam wyboru, Carmen. Myślę, że w tej sytuacji można zrobić tylko jedno…” Matka Mary wróciła od lekarza i poszła na górę, do pokoju córki. Otworzyła drzwi i powiedziała: „Mary, jest ktoś, kto chce ci pomóc…” Mary znowu zaczęła patrzeć na drzwi i zobaczyła 2 mężczyzn w białych kitlach. „Nie… mamo… nie możesz mi tego zrobić… NIEE!”. Obaj złapali ją i Mary, która próbowała wydostać się z uścisku mężczyzny. Umieścili ją w azylu, gdzie opiekowano się nią przez 3 miesiące.
Minęły 3 miesiące. Matka Mary chciała zobaczyć co robi jej córka. Pielęgniarka pokazała jej pokój Mary i otworzyła drzwi. „Kochanie?” Mary odwróciła się i zobaczyła matkę… nie powiedziała nawet słowa, tylko gapiła się na nią z pustą twarzą i nienawiścią w oczach. „Dobrze proszę pani, lekarze muszą jej zrobić kilka testów.” pielęgniarka zamknęła drzwi i zaprowadziła mamę Mary do innej strony pokoju, gdzie mogła przez jasne szkło patrzeć na swoją córkę. Zobaczyła 2 lekarzy , którzy przeprowadzili na niej wiele testów i dali jej pigułki. Gdy tylko zapalili lampę błyskową, Mary zaczęła się rzucać. Ona kompletnie oszalała. „To ona! Widzicie ją?! Jest tam!!!”. Zaczęła świrować, aż jeden z lekarzy wyciągnął pistolet i strzelił w tył jej głowy.
Wszystko ucichło, a wokół jej głowy zrobił się mały basen krwi. Pielęgniarki i lekarze zaczęli biec do pokoju, a matka była w szoku… jej jedyne dziecko umarło tuż przed nią. Jedna z pielęgniarek przybiegła do niej, „Przy… przykro mi z powodu straty pańskiej córki. Proszę pani… wiem jakie to jest trudne dla samotnego rodzica…” „Cóż… Myślę, że to było najlepsze rozwiązanie… to będzie dobrze dla mnie.”
Minęło kilka tygodni, przez cały ten czas w domu panowała cisza… aż do pewnej deszczowej nocy. Było około północy, a Carmen czytała w ciemnym kącie. To była spokojna noc, jeszcze po tych tygodniach bez córki w domu. Czuła taki żal i czuła się jakby nie była sama… aż usłyszała głośne huki i łomotanie w kuchni. Podążyła za dźwiękami i powoli weszła do kuchni… aż znalazła ciało pokryte krwią, dyndające na żyrandolu. To był… ten lekarz! Ten sam, który przepisał Mary lekarstwo… Jego gałki oczne zwisały z jego oczodołów, nie miał zębów i wyglądało na to, że zostały usunięte siłą, a jego jelita wystawały z brzucha. Ta scena sprawiła, że Carmen głośno krzyknęła i odwróciła wzrok. Na jednej ze ścian była wiadomość napisana krwią. Brzmiała tak: „BÓJ SIĘ MNIE”. Spojrzała na nią z niesmakiem i odwróciła wzrok. Spojrzała znowu na twarz trupa… ale nie był tam tylko trup… zobaczyła kobietę. Wysoką kobietę ubraną w czarną sukienkę, z długimi, czarnymi włosami, psychopatycznymi oczami i czarno-białym stożkowatym nosem. Zaczęła się na nią tępo patrzeć tymi oczami, a Carmen była tak przerażona, że nie mogła się nawet ruszyć… Czy zobaczyła ducha? Jill złapała ją za szyję i rzuciła nią w stronę szafki, pełnej kruchych przedmiotów, drogich filiżanek i talerzy.
Gdy Jill podeszła bliżej, Carmen podniosła ostry kawałek szkła. Gdy ta podniosła ją znowu, Carmen szybko dźgnęła ją w oko. Jill puściła ją i wyjęła odłamek szkła, z którego teraz spływała czarna krew. To jej nie uszkodziło i oko szybko się zregenerowało. Potem zniknęła w błysku światła, a Carmen stała, myśląc, że sobie poszła… ale potem pojawiło się za nią światło. Następnie Jill dźgnęła ją ostrzem w czaszkę… to była piła łańcuchowa! Właśnie wtedy maszyna zaczęła ciąć ciało Carmen na pół. Straciła mnóstwo krwi, która wylądowała też na Roześmianej Jill. To sprawiło, że zaczęła się niekontrolowanie śmiać, gdy zabiła ją. Ale zanim opuściła ten dom, zostawiła na ścianie wiadomość napisaną krwią… „JILL TUTAJ BYŁA”...

"Pan Szerokousty (Mr. Widemouth)"

Gdy byłem dzieckiem, wraz z rodzicami nieustannie się przeprowadzaliśmy. Mówiło się nawet, że moja rodzina przypominała kroplę wody w rozległej rzece: nigdy nie potrafiliśmy zostać w jednym miejscu na dłużej.
Osiedliliśmy się na Rhode Island, gdy miałem osiem lat i mieszkaliśmy tam, dopóki nie poszedłem do college'u w Colorado Springs. Większość moich wspomnień jest związana właśnie z Rhode Island, jednakże w zakątkach mojego umysłu znajdują się wspomnienia związane z różnymi domami, w których mieszkaliśmy.
Większość z nich jest niewyraźna i zamazana: pamiętam pogoń za jakimś chłopcem w ogródku znajdującym się na tyłach domu w Północnej Karolinie, budowanie tratwy, którą miałem zwodować na strumieniu płynącym w pobliżu budynku w Pennsylvanii, który wynajmowaliśmy. Mam jednak kilka wspomnień, które są przejrzyste i czyste, niczym szkło. Są tak mocne, że mam wrażenie, że wydarzyły się wczoraj. Często zastanawiam się, czy nie są one tylko niezwykle wyraźnymi snami, których doświadczyłem w dzieciństwie, jednak w głębi serca wiem, że to wszystko naprawdę miało miejsce.

Mieszkaliśmy w domu na przedmieściach tłocznego New Vineyard w Maine. Budynek był ogromny, a my zajmowaliśmy go tylko we trójkę. Znajdowało się w nim mnóstwo pomieszczeń, których nawet nie widziałem na oczy w czasie pięciomiesięcznego pobytu w tym domu. Pokoje te stały zupełnie puste, nie były przez nikogo używane. Można to uznać za marnotrawstwo przestrzeni, ale należy zrozumieć, że było to jedynie nasze tymczasowe miejsce zamieszkania, do czasu, aż mój tata nie dostanie lepszej posady. Dowodem takiego stanu rzeczy może być fakt, że nawet nie wypakowaliśmy się do końca; lwia część naszych rzeczy leżała w pudełkach gotowa do wyruszenia w dalszą podróż.

Dzień po moich piątych urodzinach (na których byli jedynie moi rodzice) zostałem zmorzony przez nagły atak gorączki. Lekarz powiedział, że mam mononukleozę, co było równoznaczne z zaprzestaniem zabaw na podwórku i leżeniem w łóżku przez najbliższe kilka tygodni. To okropne być przywiązanym do łóżka, gdy wszystkie twoje rzeczy są spakowane w pudełka, w których mają zostać przewiezione do Pennsylvanii - miejsca, w które mieliśmy się przeprowadzić w najbliższym czasie. W rezultacie mój pokój był praktycznie pusty. Moja mama przynosiła mi napój imbirowy oraz książki kilka razy dziennie i to właśnie lektura była moim głównym źródłem rozrywki przez wiele tygodni. Mimo tego, nuda zawsze czaiła się gdzieś w kącie, gotowa zaatakować i pogłębić moją rozpacz.

Nie wiem, jak dokładnie poznałem Pana Szerokoustego. Wydaje mi się, że pojawił się około tygodnia po tym, jak wykryto u mnie mononukleozę. Moje pierwsze wspomnienie związane z tym małym człowieczkiem wiązało się z pytaniem, które mu zadałem:

- Jak masz na imię?

Odpowiedział mi, żebym nazywał go po prostu Pan Szerokousty, z uwagi na jego nienaturalnej wielkości usta. Szczerze mówiąc cała jego twarz była nieproporcjonalna w stosunku do reszty ciała: miał wielkie oczy, nos, wykrzywione uszy. Jego usta były jednak zdecydowanie największe.

- Wyglądasz jak Furby - stwierdziłem, gdy przetoczył się przez jedną z moich książek.

Pan Szerokousty zatrzymał się i uraczył mnie pełnym niezrozumienia spojrzeniem.

- Furby? Co to jest? - zapytał.

- Zabawka - wzruszyłem ramionami. - Taki robot, którym możesz się opiekować i karmić. Zachowuje się jak żywe zwierzę.

- Aha - stworek przytaknął, dając do zrozumienia, że rozumie, o czym mówię. - Nie potrzebujesz żadnego Furby. On nie zastąpi ci prawdziwego, żywego przyjaciela.

Pamiętam, że Pan Szerokousty znikał za każdym razem, gdy do mojego pokoju wchodziła mama. Mówił mi, że wchodzi pod łóżko. Mówił, że tam właśnie żyje. Tłumaczył również, że nie chce, żeby moi rodzice go zauważyli, bo mogliby nie pozwolić nam razem się bawić.

Nie robiliśmy wiele w pierwszych dniach naszej znajomości. Mały człowieczek przede wszystkim przeglądał moje książki, zafascynowany historiami i obrazkami.

Trzeciego albo czwartego dnia Pan Szerokousty powitał mnie szczerym uśmiechem, rozlewającym się na jego twarzy.

- Mam nową grę, w którą możemy zagrać - powiedział. - Tylko musimy bawić się w nią w tajemnicy przed twoją mamą. Ona nie może zobaczyć naszej gry. Jest tajemnicą.

Po tym, jak mama przyniosła mi napój oraz kolejną porcję książek, Pan Szerkokousty wyciągnął mnie z łóżka i chwycił za rękę. Następnie wyprowadził mnie z mojej sypialni.

- Musimy pójść do tego pokoju na końcu korytarza – mówił, wskazując na odległe drzwi.
Na początku się sprzeciwiałem; moi rodzice zabraniali mi wchodzić do tego pomieszczenia. W końcu przystałem na namowy mojego małego towarzysza zabaw.

W pokoju nie było żadnych mebli, na ścianach nie było żadnej tapety. Jedyną wyróżniającą się rzeczą było okno znajdujące się naprzeciwko drzwi. Stworek przebiegł szybko przez korytarz, po czym wspiął się na parapet. Pchnął mocno okno, otwierając je na oścież. Przywołał mnie następnie do siebie, namawiając, żebym wyjrzał na zewnątrz.

Byliśmy na drugim piętrze domu, jednakże budynek leżał na wzgórzu, więc wysokość dzieląca drugie piętro od ziemi, była jeszcze większa, niż zwykle.

- Lubię bawić się w udawanie - zaczął wyjaśniać malec. - Udaję, że tam, na dole, jest duża, miękka trampolina, po czym skaczę. Gdy wystarczająco mocno w to uwierzysz, trampolina naprawdę się tam pojawia, a ty odbijasz się od niej i trafiasz z powrotem do tego pokoju. Chcę, żebyś spróbował to zrobić.
Byłem pięciolatkiem z wysoką gorączką, więc tylko nutka sceptycyzmu sprawiła, że byłem w stanie kwestionować to, co mówił mój towarzysz.

- Tu jest zbyt wysoko - powiedziałem.

- To część zabawy - odpowiedział mi szybko. - Z pewnością nie byłoby tak fajnie skakać na trampolinę z mniejszej wysokości.
Przez chwilę zastanawiałem się głębiej nad propozycją, wyobrażając sobie samego siebie spadającego lekko jak piórko na miękką trampolinę tylko po to, żeby zaraz odbić się i wskoczyć przez okno do pokoju. Natura realisty przezwyciężyła mnie.
- Może innym razem - stwierdziłem niepewnie. - Nie wiem, czy potrafiłbym wystarczająco mocno uwierzyć w trampolinę. Mogłoby mi się coś stać - dodałem szybko.

Na twarz Pana Szerokoustego wstąpił grymas złości. Pojawił się tam tylko na chwilę, żeby zaraz potem ustąpić miejsca rozczarowaniu.

- No, jeśli tak mówisz - powiedział, wzruszając ramionami.

Resztę dnia spędził pod łóżkiem, zachowując się cicho jak myszka.

Następnego ranka stworek pojawił się, ciągnąc za sobą małych rozmiarów pudełko.

- Chcę cię nauczyć żonglować - oznajmił entuzjastycznie. - Tutaj znajdziesz rzeczy, którymi możesz potrenować, zanim zacznę udzielać ci lekcji - powiedział, wskazując na kartonowy pojemnik.

Zobaczyłem, co znajdowało się w środku. Pudełko było po brzegi wypełnione nożami.

- Rodzice by mnie zabili! - wykrzyknąłem, przerażony faktem, że Pan Szerokousty przyniósł do mojego pokoju przedmioty, których rodzice nigdy nie pozwolili mi dotykać. - Zbiliby mnie i dostałbym szlaban na rok!

Człowieczek zmarszczył brwi.

- Żonglowanie tym jest fajne. Chcę, żebyś spróbował - przekonywał mnie.

Odepchnąłem pudełko.

- Nie mogę. Wpadłbym w kłopoty. Noże to nie piłki, nie możesz nimi, ot, tak rzucać w powietrze - tłumaczyłem mu zdenerwowany.

Pan Szerokousty zmarszczył brwi jeszcze mocniej. Chwycił swoje pudełko, po czym wślizgnął się pod łóżko, gdzie pozostał do końca dnia.

Zacząłem mieć kłopoty ze snem. Mój mały towarzysz zabaw często budził mnie w środku nocy mówiąc, że postawił prawdziwą trampolinę tuż pod oknem. Mówił, że nie mogę jej zobaczyć, bo jest zbyt ciemno. Za każdym razem odmawiałem, jednak malec nie ustawał w staraniach i namawiał mnie do skoku, często siedząc przy mnie aż do rana. Nie bawiłem się z nim dobrze.

Któregoś dnia moja mama weszła do pokoju mówiąc, że mam pozwolenie na wyjście na dwór. Stwierdziła, że świeże powietrze dobrze mi zrobi, zwłaszcza po tak długim okresie ciągłego leżenia w łóżku. Poderwałem się czym prędzej na równe nogi, założyłem adidasy i wybiegłem na zewnątrz, napawając się promieniami słońca, tańczącymi na mojej twarzy.

Pan Szerokousty już na mnie czekał.

- Chcę ci coś pokazać - powiedział. Musiał zauważyć moją minę, gdyż szybko dodał: - Spokojnie, to bezpieczne. Przysięgam.

Poszedłem za nim aż do ścieżki jeleni, biegnącej przez las, znajdujący się w pobliżu mojego domu.

- To wyjątkowa ścieżka - wyjaśnił. - Miałem wielu przyjaciół w twoim wieku. Kiedy byli gotowi, zabierałem ich w podróż do specjalnego miejsca właśnie tą drogą. Ty nie jesteś gotowy. Jeszcze. Mam nadzieję, że któregoś dnia będę mógł cię tam zabrać.

Wróciłem do domu, zastanawiając się, cóż za niezwykłe miejsce może znajdować się na końcu tej ścieżki.
Trzy tygodnie po tym, jak poznałem Pana Szerokoustego rodzice spakowali już cały nasz dobytek i byli gotowi do przeprowadzki. Wszyscy byliśmy przygotowani do drogi, następnego dnia mieliśmy wyruszać. Miałem siedzieć obok mojego taty w kabinie ciężarówki przez całą, długą drogę do Pennsylvanii.
Zastanawiałem się, czy powiedzieć dziwnemu stworkowi o mojej przeprowadzce. Już jako pięciolatek zacząłem jednak podejrzewać, że intencje malca wobec mnie nie były do końca czyste, chociaż on twierdził co innego.
Stwierdziłem ostatecznie, że zatrzymam mój wyjazd w tajemnicy.

Mój tata i ja siedzieliśmy w ciężarówce już o czwartej rano. Ojciec miał nadzieję, że dotrzemy do Pennsylvanii w porze obiadowej następnego dnia.

- Chyba nie jest dla ciebie za wcześnie? - zapytał troskliwie.

Kiwnąłem głową, po czym oparłem ją o okno auta, mając nadzieję, że w tej pozycji uda mi się zaczerpnąć trochę snu. Poczułem rękę na moim ramieniu.

- To ostatnia przeprowadzka, obiecuję ci. Wiem, że ciągła zmiana miejsca zamieszkania jest dla ciebie trudna, ale dostałem teraz stałą posadę, możemy więc osiedlić się na stałe, a ty możesz zdobyć nowych przyjaciół - mówił mój tata ciepłym tonem.

Otworzyłem oczy i ostatni raz spojrzałem na dom. Zobaczyłem sylwetkę Pana Szerokoustego, majaczącą w oknie mojej sypialni. Stał w bezruchu, dopóki ciężarówka nie ruszyła. Dopiero wtedy zaczął machać ręką, w której dzierżył nóż. Nie odmachałem mu.

Wiele lat później wróciłem do New Vineyard. Miejsce, w którym kiedyś stał nasz dom, było puste. Budynek spłonął doszczętnie jakiś czas po naszej wyprowadzce.

Nie wiedzieć czemu, postanowiłem podążyć ścieżką jeleni, którą pokazał mi dziwny stworek, gdy byłem dzieckiem. Idąc leśną drogą miałem wrażenie, że Pan Szerokousty lada chwila wyskoczy zza drzewa i wystraszy mnie na śmierć. W sercu czułem jednak, że on odszedł. Był w jakiś sposób związany z domem, a gdy ten przestał istnieć, zniknął też malec.

Szedłem dosyć krótko. Droga kończyła się na cmentarzu New Vineyard.
Zauważyłem, że wiele nagrobków należało do dzieci.




"Syn Diabła"

Żyła na świecie pewna kobieta, która przez wiele lat była grzesznicą. Sprzedając swoje ciało zarabiała na życie. Pewnego wieczoru przyszedł do niej tajemniczy mężczyzna, ubrany na czarno. Miał w sobie coś tajemniczego. Coś, co przyciągało wszystkie kobiety, wabił je do siebie zwykłym spojrzeniem. Kobieta obudziła się następnego dnia. Nie czuła się najlepiej. Zaczęła zbierać porozwalane w koło ciuchy i wyszła z domu. Mężczyzna zostawił jej sporą sumę pieniędzy , więc kobieta mogła przez jakiś czas obyć się bez swojej pracy. Nie mogła jednak przypomnieć sobie poprzedniego wieczoru. Przez następne dni zaczęła się dziwnie czuć, miała mdłości i zaczęła gwałtownie wymiotować. Szybko odkryła że jest w ciąży. Za każdym razem kiedy pomyślała o aborcji, czuła niewiarygodny ból w brzuchu. Przez następne miesiące dręczyły ją koszmary, śniło jej się dziecko, które nie przypominało człowieka. Dziecko które żywi się jej życiem, kradnie jej duszę. Dziecko które zabija ją będąc jeszcze w łonie matki. Kobieta zaczęła miewać halucynację, wszystko ją przerażało. Widziała przeraźliwe postacie i czuła na sobie czyjąś obecność. W końcu 19 marca, urodziła syna, któremu dała na imię John. Po jego narodzinach wszystkie dziwne zdarzenia ustały. Johny, jednak dziwnie się zachowywał, nie mógł znieść widoku krzyża, wiszącego nad drzwiami swojego pokoju. Pewnego dnia krzyknął okropnym głosem tak, że ten spadł ze ściany. Najgorszy był jednak jego uśmiech, wyraz twarzy który przerażał każdego. Twarz dziecka, które w oczach ma tylko pustkę. Nie był jak inne dzieci. Nie bawił się, nie rósł, nie mówił, całymi dniami siedział w małym łóżeczku, mając na sobie ten dziwny uśmiech. Kiedy kobieta dostała pracę w sklepie i zaczęła poznawać nowych ludzi , wszystko zaczęło się układać. Jednak ludzie, z którymi spędzała czas nie potrafili wytrzymać w jednym pokoju z dzieckiem. Patrzyło na nich, uśmiechając się. Nie płakało, nie śmiało się, tylko patrzyło mając na sobie szeroki uśmiech. Dziecko przerażało swym wyglądem. I chociaż miał już 8 miesięcy nadal nie rósł, nie raczkował nie poruszał się. Obserwował wszystkich ze swojego łóżeczka. W końcu Vanessa znalazła sobie partnera, który wprowadził się do jej domu. Pewnej nocy matka zerwała się ze snu, słysząc gwałtowny huk. Weszła do pokoju dziecka. Mały John, stał w swoim łóżeczku, zupełnie tak jakby ktoś go podnosił. Nagle upadł na ziemie i zaczął się śmiać. Był znacznie większy, wyglądał teraz jak normalne dziecko, jednak nadal nie przestał się dziwnie uśmiechać. Następnego dnia jego ojczym przyszedł zobaczyć co u dziecka. Chciał go podnieść, jednak dziecko spojrzało na niego wrogim spojrzeniem. Pałało nienawiścią do ojczyma, w końcu i on zaczął się go bać. Minęło kilka lat. Chłopiec właśnie miał zacząć naukę w szkolę. Jednak nigdy się odezwał. Ciągle tylko rysował i uśmiechał się dziwnie. Zwykłym spojrzeniem sprawiał, że ludzie zaczęli się go bać. Nie był to jednak zwykły uśmiech, a on nie był zwyczajnym dzieckiem. Minęło trochę czasu, zanim problemy zaczęły się pogłębiać. Ludzie w jego otoczeniu zaczęli umierać, najpierw ginęli ci których John nie lubił, z czasem zwykli ludzie przechodzący na ulicy na widok przerażającego chłopca, zaczęli się zabijać. Rzucali się pod auta i wieszali, gdzie popadało. John zaczął miewać dziwne histerie, zachowywał się jak opętany, jakby widział coś czego inni nie potrafili dostrzec, krzyczał i wyrywał się, jakby się czegoś bał. Pewnego dnia matka poszła z nim do kościoła. Kiedy tylko zbliżyli się do niego, chłopiec upadł na ziemię krzycząc przeraźliwie, wszyscy zaczęli nazywać go dzieckiem diabła. W końcu dał się wprowadzić do kościoła. Wszyscy spojrzeli na nich. Chłopiec stał na środku korytarza. Jego oczy zabłysły ślepą furią. Jego krzyk sprawił, że ludzie słyszeli w nim głos samego diabła. Krzyż znajdujący się w kościele upadł na ziemię, a chłopiec zaczął się przewracać po ziemi. Z jego ust wydobywał się podwójny głos. Ławki zaczęły się przewracać, nagle wszystko ucichło. Przerażona kobieta modliła się jak pozostali w kościele. Nagle chłopiec znów oszalał, krzyczał, mówił dziwne słowa, których nikt nie rozumiał. W końcu coś jakby złapało go za nogi i dosłownie wyciągnęło z kościoła. Na oczach wszystkich chłopiec, został przez niewidzialne siły wypchnięty z kościoła, zupełnie jakby olbrzymia wichura zerwała liście z drzew. Drzwi za nim zatrzasnęły się. Tej nocy kobieta nie mogła zasnąć, nie mogła też znaleźć syna. Podniosła się z łóżka i spojrzała na zegarek wskazujący równo 3 nad ranem. Nagle w drzwiach pokoju spostrzegła Johna. Jego oczy były czarne jak węgiel, były puste, nie było w nich duszy, ani emocji. Patrzył bez słowa na rodziców. Vanessa obudziła męża, ten natychmiast zerwał się z łóżka. Kiedy próbował chwycić 10 latka, coś go dosłownie odrzuciło i na oczach kobiety, mężczyzna dostał ataku serca i zmarł w ciągu paru sekund. Dziecko udało się w kierunku drzwi .
- Dokąd idziesz ?! - krzyknęła załamana kobieta .
- Wracam do taty ! - powiedział śmiejąc się ironicznie.
Kobieta zdała sobie sprawę, że jej syn jest synem diabła, zaczęła żałować swojego losu i zabiła się.

czwartek, 13 sierpnia 2015

"Paraliż Senny"

Jeśli nigdy go nie doświadczyłeś, to uwierz mi na słowo. Nie chcesz tego doświadczyć.
Paraliż senny to stan między snem a czuwaniem. Wiele osób, które tego stanu doznali, relacjonują, że jest to zjawisko przerażające i dziwne. Osoba doświadczająca paraliżu sennego budzi się w nocy z dziwnym poczuciem otaczającego ją "zła”. Ma wrażenie, że ktoś uciska jej klatkę piersiową, że ciężko jej oddychać. Nie może się poruszyć ani wydać z siebie żadnego dźwięku. Wpada w panikę, jest przerażona, widzi dziwne postaci poruszające się wokół łóżka i słyszy zagadkowe głosy – zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem to nie są jakieś demony albo duchy.

"Obudziłem się koło 3 w nocy. Rozglądałem się dookoła, ale nie mogłem się ruszyć. W pokoju były 3 obce istoty. Wiedziałem, że mnie sparaliżowali. Potem jedna istota podeszła do mnie i wkręciła mi coś do ucha… Obudziłem się koło 8 rano. Nic nie pamiętałem z tych ostatnich 5 godzin. Jestem pewien, że to istoty z innej planety przeprowadzały nade mną eksperymenty."

Brak możliwości poruszenia sprawia, że człowiek szuka wytłumaczenia tego stanu. Na pewno coś sprawiło, że nie może wykonać żadnego ruchu. To z pewnością kosmici! 95% osób, które zostały rzekomo porwane przez UFO – mówią, że stało się to nocą, a kosmici ich sparaliżowali.
Podczas paraliżu możliwe jest słyszenie różnych dźwięków np. stukanie, kroki, dyszenie, trzaskanie, odgłos pociągu, wiatru, tornada, helikoptera, przemarszu wojsk itp. Mogą pojawić się jeszcze inne sensacje typu: wibracje, ociężałość, uczucie unoszenia, ruchu itp. To wszystko może być przez nas interpretowane na setki sposobów. Jednak tak samo jak po obejrzeniu horroru – każdy dźwięk wydaje się straszny – tak też podczas paraliżu raczej oczekujemy czegoś strasznego niż przyjemnego. Niestety, w snach pojawia się zwykle to czego oczekujemy. Jeśli pomyślisz sobie, że to pewnie wampir chce wypić Twoją krew – zgadnij, kto Cię po chwili odwiedzi?

"Obudził mnie chłód. Otworzyłem oczy, jednak nie mogłem poruszyć żadnym mięśniem. Zauważyłem, że koło łóżka, tuż przy moich nogach, stoi jakaś mała istota. Wyglądała jak dziecko, jednak nie mogłem dostrzec twarzy. Poczułem jak zaczyna ciągnąć moją kołdrę. Chciałem wstać z łóżka i zobaczyć kto to – ale byłem całkowicie unieruchomiony, jakbym zastygł w betonie. Przestraszyłem się. Poczułem, że ta istota złapała mnie za nogi. I nagle zaczęła ściągać mnie z łóżka. To nie mogło być dziecko. Miało zbyt dużo siły. Byłem przerażony. Chciałem krzyczeć, ale nie mogłem. Nie mogłem nic zrobić. To była najstraszniejsza rzecz jaka przydarzyła mi się kiedykolwiek w życiu."
"To było w środku nocy. Poczułem, że nie mogę oddychać. Zupełnie jakby coś mnie przygniotło. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że siedzi na mnie wiedźma! To było straszne. Nie mogłem krzyczeć ani jej z siebie zrzucić. Szarpałem się jednak nic to nie dało…"
Najgorsze jest to, że paraliż senny może przydarzyć się każdemu, nawet tobie.




"Japońskie demony"

Hone-onnaHone-onna jest kobiecym szkieletem. Ukrywa swoją przerażającą formę, gdy stoi tyłem do ciebie, lecz gdy się do ciebie odwróci, zauważysz, że zamiast twarzy ma nagą czaszkę. Stara się zwabić nieświadomych ludzi do swojej kryjówki, aby pożreć ich esencję życiową..
KitsuneKitsune jest złym duchem z głową lisa. Przybiera on postać pięknej kobiety i stara się sprawić, aby ktoś ją poślubił. Jeśli na swoje nieszczęście poślubiłeś Kitsune, będzie wysysać twoją esencję życiową, kiedy ty będziesz spał.






Shinigami
Shinigami jest japońską wersją Ponurego Żniwiarza. Zwykle odnajduje umierające osoby i zabiera ich dusze do kraju śmierci.
Wanyudo

Wanyudo jest dziwnym, złym duchem strzegącym bramy piekła. Wygląda on jak odcięta, paląca się głowa. Uwielbia straszyć ludzi i kraść im dusze.







Nigyo
Nigyo jest japońską wersją syreny. Jednak zamiast być piękną, Nigyo jest straszną kobietą z rybimi łuskami na skórze, małpią twarzą i zębami piranii. Jeżeli kiedykolwiek łowiąc ryby, zauważysz zaplątaną w twe sieci Nigyo, musisz natychmiast wypuścić ją z powrotem do morza. Jeśli tak się nie stanie, każdego członka twojej rodziny dotknie jakieś nieszczęście, które w krótkim czasie doprowadzi do jego śmierci. Jeśli zjesz Nigyo, staniesz się piękny i młody na całą wieczność, ale cała twoja rodzina umrze.

AkanameAkaname jest ohydną kreaturą wyglądającą jak żaba z olbrzymim językiem. Posiada ona pojedynczy pazur na każdej z łap. Czai się w brudnych wannach, a w nocy (po poprzednim wylizaniu deski klozetowej) idzie lizać cię po twarzy.