wtorek, 15 grudnia 2015

"Bolesne sny"

Mam przeczucie, że dzisiejszej nocy mogę nie przeżyć. Piszę to, żeby ostrzec innych przed tą psychopatyczną zjawą. Tutaj nikt nie może pomóc. Ale jak mogło do czegoś takiego dojść ?
Więc wszystko zaczęło się kilka dni temu. Razem z moim kolegą postanowiliśmy wybrać się w stronę małego domku, który stoi na polu, zupełnie pusty, cichy i prawie doszczętnie zniszczony. Dochodziła godzina 20.00 i padał deszcz, jak to bywa jesienią. Przeciętni 15-latkowie, naoglądali się w Internecie filmików o duchach i dla zabawy szukają przygód. Po przebyciu ok. 200 metrów (mieszkamy na przedmieściach) dotarliśmy do miejsca, gdzie polną drogą już mogliśmy iść tylko prosto w stronę domu. Szedłem odważnie z przodu, bo byłem pewien, że nic stać się nie może. W odległości 20 kroków, kolega nie wytrzymał i zaczął uciekać. Zdążyłem się tylko odwrócić i zawołać "Ej, no weź! Wracaj!" i reszty już nie pamiętam.
Obudziłem się rano w swoim domu. Rodzice mówili mi, że kolega pobiegł do domu i poprosił swojego ojca, aby przyniósł mnie z powrotem. Cały dzień bolała mnie lewa noga. Wtedy myślałem, że to przez upadek, ale właśnie tej nocy przyśnił mi się jeden z najgorszych koszmarów w moim życiu.
Wszystko zaczęło się prawdopodobnie we wnętrzu tego domu. Rozejrzawszy się, spróbowałem wstać. Niestety, moja lewa noga była przywiązana do łańcucha. Na jego końcu był kołowrotek, a za nim wnęka w ścianie. Było tam tak ciemno, że niczego w niej nie widziałem. Nagle zauważyłem przebiegające za oknem stworzenie. Nie minęło pięć sekund, jak kołowrotek sam zaczął się obracać i wciągać moją nogę. Czułem okropny ból, bo moja kończyna została dosłownie zmasakrowana przez to, co znajdowało się we wnęce ściany. Obróciłem głowę, a za mną stało TO. Nie pamiętam jak to wyglądało, nawet nie potrafiłbym tego opisać, wiem jednak, że swoim obliczem okropnie mnie przeraziło.
Obudziłem się, a ból lewej nogi ustał. Zaczęła mnie boleć prawa.
Tej nocy sen potoczył się tak samo jak poprzedniej, ale tym razem wszystko dotyczyło nogi prawej. Bardzo się bałem, o co chodzi. Dwa następne dni - dwie ręce, zmasakrowane przez straszne narzędzie tortur.
Wczoraj jednak, miałem okropne bóle brzucha. Za żadne skarby nie chciałem zasnąć, nie wiedziałem, co może mi się przydarzyć. Zasnąłem. Tym razem wszystkie kończyny miałem przywiązane łańcuchami do ściany. Nie mogłem wykonać choćby najmniejszego ruchu. Zjawa, nie wiadomo skąd, pojawiła się przede mną. Zwrócona ku mnie, wydawała z siebie dźwięki, przypominające piski. Uklękła. Poczułem ból brzucha, który z sekundy na sekundę się nasilał. I wtem zniknął. To coś także. Zobaczyłem tylko moje nogi, w ogóle nie złączone z resztą ciała, leżące na podłodze. Ten potwór wyjadł moje wnętrzności. Słyszałem, jak krew lała się z mojego tułowia. Nagle, cztery okna domu pękły, zostawiając nienaruszone jedno, środkowe, na którym napisane było jakąś zieloną mazią: "DO JUTRA". I wtedy się obudziłem. 
Dlatego ostrzegam, jeśli chcecie bawić się łowców duchów, lepiej dajcie sobie spokój. Aha. Zapomniałbym. Dzisiaj cały dzień bolała mnie głowa.
Dobranoc.

"Jessica black eye"

W jednorodzinnym domku mieszkało państwo Reed. Mąż miał na imię John, żona Eva, a córka Jessica. Jess siedziała na łóżku patrząc na podłogę. Miała długie, ciemne blond włosy, jasną cerę oraz brązowe oczy. Wszyscy chłopcy w szkole się w niej kochali i mówili, że jest bardzo ładna. Ona im nie wierzyła. Nie znosiła, kiedy ktoś jej mówił, że jest piękna. Nagle do pokoju weszła jej matka. Wyglądała jak każda mama. Miała krótkie, brązowe włosy, jasną cerę i piwne oczy.
-Jessie, chodź na obiad - powiedziała uchylając drzwi.
-Już idę - odpowiedziała jej córka, wychodząc z łóżka. Rodzice nigdy z nią nie mieli problemów. Zawsze była pilną uczennicą. Nigdy nie spóźniała się na lekcje. Słuchała się mamy i taty oraz zawsze dbała o porządek w pokoju. Gdy zeszła na dół, zobaczyła swojego ojca, który siedział przy stole.
-Cześć kochanie! Dlaczego tak długo nie wychodziłaś z pokoju? - spytał ją ojciec, wyciągając nos zza gazety.
-Emmm po prostu musiałam zrobić długie zadanie z polskiego - odpowiedziała siadając do stołu.
-No dobrze. Kiedyś chyba będziesz jakimś profesorem, skoro się tak uczysz - uśmiechnął się. Na obiad było ulubione danie Jessici. Wiedziała, że to dziwne, ale uwielbiała kotlety drobione z duszoną cebulą i ziemniakami. Tym razem prawie nie tknęła obiadu.
-Jessie, dlaczego nie jesz? - spytała jej matka. - Przecież to twoje ulubione danie.
-Jakoś nie jestem głodna.
-Dobrze się czujesz? Jesteś blada.
-Cooo? - podskoczyła na krześle. – Yyy tak, dobrze się czuję - Wstała, podziękowała za jedzenie i już miała iść na górę, gdy mama do niej krzyknęła.
- Zaczekaj! Mogłabyś pójść do sklepu kupić cukier?
- Noo chyba tak.
Mama dała jej 10zł. Jess wyszła na dwór. Do sklepu musiała iść przez las, ponieważ tamtędy było szybciej. Wbiegła do niego. Szła i szła, aż nagle zobaczyła 3 postacie, które wyglądały na nią zza drzew. Podeszły do niej. Zauważyła, że miały noże.
- Witaj – podszedł do niej chłopak. - Masz jakąś kasę? - spytał i pokazał nóż, dając jej do zrozumienia, że jak mu nie da, to pożałuje.
-Mam, ale ci nie dam – odpowiedziała, nie bojąc się. – W ogóle to myślisz, że mnie nastraszysz nożem?
- Hah – uśmiechnął się. – Wiedziałem, że odmówisz, więc masz to, co chciałaś.
- Że niby co? – wkurzyła się.
- No proszę, proszę. Grzeczna dziewczynka się buntuje. Oj nie ładnie – szyderczo się uśmiechnął. Nagle ku przerażeniu całej trójki, Jessica też się uśmiechnęła. Ale ten uśmiech był inny. Był przerażający. W pewnym momencie rzuciła się na nich, wyrywając im noże. Jednemu ucięła włosy, drugiemu zrobiła ogromną ranę na plecach, a temu, który z niej drwił, odcięła palca u lewej ręki i wbiła mu zęby aż do kości. Po tym wszystkim pobiegła w stronę sklepu. Zauważyła, że ludzie się dziwnie na nią patrzą. Podeszła do kasjerki z cukrem pod pachą.
- Dlaczego się pani tak na mnie patrzy?! - spytała, krzycząc na cały sklep. Kobieta przeraziła się. Skasowała cukier i pobiegła prawdopodobnie do swojego szefa. Jessie pobiegła do domu z cukrem w ręce. Gdy weszła do domu, zobaczyła przerażoną matkę.
- Kochanie!!! – krzyknęła, przytulając ją. - Dlaczego jesteś cała we krwi??!! – dziewczyna spojrzała na swoje ubranie. Otworzyła szeroko oczy i zemdlała. Obudziła się w szpitalu. W pewnym momencie usłyszała rozmowę swoich rodziców i lekarza.
- Czy wie pan, co z naszą córką?
- Słyszałem, że w lesie koło państwa domu znaleziono 3 poszkodowanych chłopców w wieku waszej córki. Możliwe, że ona była świadkiem zdarzenia i też dostała. Proszę ją zabrać do domu. Jeśli coś się jej stanie, proszę natychmiast ją do mnie przywieść.
- Dobrze, dziękujemy panu. Do widzenia!
Wieczorem, gdy siedziała przy komputerze, szukała czy przypadkiem nie ma żadnych wiadomości na temat tego, co zrobiła. Na szczęście nic nie znalazła. Była tym wszystkim zszokowana.
- Co ja zrobiłam?! - powiedziała do siebie cicho. Jednak cieszyła się, że załatwiła całą trójkę.
Rozmyślała tak aż do północy, gdy wszyscy spali. Nagle usłyszała na dworze krzyki. Szybko ubrała się w szarą bluzę, bo miała ją pod ręką. W szufladzie znalazła granatową chustę i okulary-gogle z ciemnymi szkłami. Owinęła usta chustą i założyła okulary. Wybiegła na dwór do garażu. Wzięła  stamtąd szablę, którą ojciec kupił na wyprzedaży. Zaczęła biec w stronę lasu, gdzie prawie zabiła tą trójkę.
Zobaczyła ich. Byli cali zmasakrowani przez nią.
- Teraz to ci się dostanie!!! – krzyknął jeden z nich. Zobaczyli, że Jessica się cicho śmieje.
- Hahahahaha – nagle zaczęła coraz głośniej. – Hahahahaha!!! HAHAHAHAHA!!!
Chłopcy się przerazili. Próbowali uciec, lecz ona złapała dwóch za włosy i z wielką siła ucięła im głowy. Teraz Jess umiała tylko zabijać. Uwielbiała patrzeć na ich przerażenie w oczach. W pewnym momencie poczuła w lewym oku dziwne uczucie. Jakby miało wypaść. Nie przejmując się tym dorwała trzeciego chłopaka i kopnęła go z taką siłą, że już nie mógł wstać.
Ostatkiem sił rzucił się na nią i zdjął jej okulary. Przeraził się. Lewe oko dziewczyny było czarne. Jedynie źrenica była biała. Tęczówki nie widział. Ona popatrzyła się na niego, uśmiechając się przez chustę i powiedziała:
- Nie patrz mi w oczy - i przebiła go szablą na wylot.
Minął miesiąc. Rodzice Jessici byli zrozpaczeni. Ich córka zaginęła. Następnego dnia usłyszeli w wiadomościach coś o tajemniczym mordercy.
"Uwaga, groźny morderca na wolności. Zabił już 15 osób, w tym dzieci. Policja jedyne co zauważyła to to, że ubrany jest w szarą bluzę. Jeśli zobaczysz taką osobę, prosimy o niezwłoczne udanie się na komendę policji!”.

"Roześmiana Jill (Laughing Jill)" 

Teraźniejszość: „PRZERYWAMY WIADOMOŚCI: Seria nagłych zgonów przetoczyła się ostatnio przez cały kraj. Policja i detektywi znaleźli zakrwawione ciała, całe zniekształcone i pokiereszowane. Jesteśmy w trakcie poszukiwania mordercy, ale zalecamy wam zamknięcie wszystkich drzwi i okien dla podejrzanych osób."
W 1925 roku, dziewczynka zwana Mary była jak każde dziecko w wieku 6 lat. Miała wybujałą wyobraźnię i zawsze chciała trochę uwagi. Choć był to dość ponury czas, Mary nie miała tylu znajomych, biorąc pod uwagę jej samotną matkę, która była surowa wobec innych rodzin i ich dzieci. Dodatkowo matka Mary, Carmen, była bardzo ostrożną matką i nie chciała, by ktokolwiek skrzywdził jej córkę i nie ufała prawie nikomu. Nawet uczyła ją w domu, żeby nikt jej nie skrzywdził ani niczym nie zaraził. Pewnego dnia Mary bawiła się sama, swoimi zabawkami w swoim pokoju. Jej matka przeszła przez pokój i poczuła, że coś jest nie tak. Czuła jakby Mary nie była sama… mówiła sama do siebie? „Kochanie… Czy ktoś jest w twoim pokoju?” spytała, a jej oczy zrobiły się duże i lekko drżały. „Oh! Tylko przyjaciółka, mamo.” powiedziała Mary i kontynuowała zabawę zabawkami. Matka Mary podeszła do drzwi i spojrzała na nią ze zmartwieniem. „Oh… Kto to jest?” „To moja nowa przyjaciółka, Roześmiana Jill. Jest zabawnym clownem i ma jasne kolory, spójrz!” Mary wskazała na puste miejsce obok niej. Jej matka była zdezorientowana, ale zrozumiała i poskładała wszystko w kupę. Powiedziała naturalną frazę, którą mówi każdy rodzic w takim momencie: „Ah, widzę. Miło mi Cię poznać „Roześmiana Jill” i życzę miłej zabawy.” Wyszła z pokoju, a Mary zaczęła jeszcze więcej „ze sobą” gadać. Przynajmniej dobrze, że Mary znalazła kogoś, z kim mogła by porozmawiać, bo jej matka nigdy nie pozwoliła, by się z kimś zaprzyjaźniła. To było dziwne, ale Mary nie miała wielu przyjaciół do rozmowy niż jej mama.
Minęły 3 lata, Mary nadal rozmawiała z Jill i poszło to za daleko. Mary miała już 9 lat i nadal rozmawiała ze swoją wymyśloną przyjaciółką. Jej matka była bardzo zmartwiona, czy jej dziecko nie jest przypadkiem chore na schizofrenię? Czy ona oszaleje? Tyle pytań do zadania. Carmen zawsze chciała mieć idealne dziecko, ale to trwało za długo. Gdziekolwiek Mary poszła ze swoją mamą, zawsze rozmawiała z Jill, więc tak jak inne matki, Carmen nigdy nie chciała, by jej dziecko wyglądało jak nienormalne w miejscach publicznych. Już miała z tym do czynienia. Następnego dnia Mary i jej mama poszły do lokalnego lekarza.
Zbadał ją i zadał pytania. Kiedy badania się skończyły, lekarz wyszedł z pokoju i porozmawiał z matką Mary. „Co z moim dzieckiem? Jest zdrowe? Czy jest na coś chore?”. „Jest zdrowa, ale polecam ci to…” lekarz wyjął buteleczkę z kieszeni, która zawierała trochę płynu. „Co to jest?” matka Mary zaczęła niekontrolowanie się trząść. „To tylko lek, który pomoże jej wrócić do normalności. To rodzaj symptomu, który występuje u dzieci między 5 a 8 rokiem życia. Twoja córka opowiedziała mi wszystko o tej postaci, którą stworzyła w swojej głowie. Jej osobowość, jej wygląd i to co mówi. Jeśli lekarstwo nie da żadnych efektów, wróćcie do nas, a my będziemy wiedzieć co robić…” Carmen wzięła butelkę i wyszła z dzieckiem.
Minęły kolejne 3 lata, Mary miała 12 lat i nadal rozmawiała ze swoją przyjaciółką, Jill. Jej matka nie mogła już tego znieść. Mary wzięła lek raz lub dwa razy, a po 11 roku życia nie chciała w ogóle przyjmować lekarstw. Kłóciła się z matką i kompletnie oszalała od… 12 roku życia. „Spójrz Mary… mam już tego dość. Ona nie jest prawdziwa!” Mary jej odpowiedziała: „ONA JEST PRAWDZIWA!! Widzisz ją, mamo? Jest tuż przed twoją twarzą!” Mary skończyła tę kłótnię, poszła do swojego pokoju i zamknęła drzwi na kłódkę. Jej matka zaczynała szaleć, tak samo jak jej córka. Nie wiedziała co robić i po prostu się załamała.
Potem udała się do lekarza, który dał Mary lekarstwo. Zaczęła wrzeszczeć na wszystko co się ostatnio wydarzyło. Lekarz uciszył ją na moment i w końcu powiedział: „Chyba nie mam wyboru, Carmen. Myślę, że w tej sytuacji można zrobić tylko jedno…” Matka Mary wróciła od lekarza i poszła na górę, do pokoju córki. Otworzyła drzwi i powiedziała: „Mary, jest ktoś, kto chce ci pomóc…” Mary znowu zaczęła patrzeć na drzwi i zobaczyła 2 mężczyzn w białych kitlach. „Nie… mamo… nie możesz mi tego zrobić… NIEE!”. Obaj złapali ją i Mary, która próbowała wydostać się z uścisku mężczyzny. Umieścili ją w azylu, gdzie opiekowano się nią przez 3 miesiące.
Minęły 3 miesiące. Matka Mary chciała zobaczyć co robi jej córka. Pielęgniarka pokazała jej pokój Mary i otworzyła drzwi. „Kochanie?” Mary odwróciła się i zobaczyła matkę… nie powiedziała nawet słowa, tylko gapiła się na nią z pustą twarzą i nienawiścią w oczach. „Dobrze proszę pani, lekarze muszą jej zrobić kilka testów.” pielęgniarka zamknęła drzwi i zaprowadziła mamę Mary do innej strony pokoju, gdzie mogła przez jasne szkło patrzeć na swoją córkę. Zobaczyła 2 lekarzy , którzy przeprowadzili na niej wiele testów i dali jej pigułki. Gdy tylko zapalili lampę błyskową, Mary zaczęła się rzucać. Ona kompletnie oszalała. „To ona! Widzicie ją?! Jest tam!!!”. Zaczęła świrować, aż jeden z lekarzy wyciągnął pistolet i strzelił w tył jej głowy.
Wszystko ucichło, a wokół jej głowy zrobił się mały basen krwi. Pielęgniarki i lekarze zaczęli biec do pokoju, a matka była w szoku… jej jedyne dziecko umarło tuż przed nią. Jedna z pielęgniarek przybiegła do niej, „Przy… przykro mi z powodu straty pańskiej córki. Proszę pani… wiem jakie to jest trudne dla samotnego rodzica…” „Cóż… Myślę, że to było najlepsze rozwiązanie… to będzie dobrze dla mnie.”
Minęło kilka tygodni, przez cały ten czas w domu panowała cisza… aż do pewnej deszczowej nocy. Było około północy, a Carmen czytała w ciemnym kącie. To była spokojna noc, jeszcze po tych tygodniach bez córki w domu. Czuła taki żal i czuła się jakby nie była sama… aż usłyszała głośne huki i łomotanie w kuchni. Podążyła za dźwiękami i powoli weszła do kuchni… aż znalazła ciało pokryte krwią, dyndające na żyrandolu. To był… ten lekarz! Ten sam, który przepisał Mary lekarstwo… Jego gałki oczne zwisały z jego oczodołów, nie miał zębów i wyglądało na to, że zostały usunięte siłą, a jego jelita wystawały z brzucha. Ta scena sprawiła, że Carmen głośno krzyknęła i odwróciła wzrok. Na jednej ze ścian była wiadomość napisana krwią. Brzmiała tak: „BÓJ SIĘ MNIE”. Spojrzała na nią z niesmakiem i odwróciła wzrok. Spojrzała znowu na twarz trupa… ale nie był tam tylko trup… zobaczyła kobietę. Wysoką kobietę ubraną w czarną sukienkę, z długimi, czarnymi włosami, psychopatycznymi oczami i czarno-białym stożkowatym nosem. Zaczęła się na nią tępo patrzeć tymi oczami, a Carmen była tak przerażona, że nie mogła się nawet ruszyć… Czy zobaczyła ducha? Jill złapała ją za szyję i rzuciła nią w stronę szafki, pełnej kruchych przedmiotów, drogich filiżanek i talerzy.
Gdy Jill podeszła bliżej, Carmen podniosła ostry kawałek szkła. Gdy ta podniosła ją znowu, Carmen szybko dźgnęła ją w oko. Jill puściła ją i wyjęła odłamek szkła, z którego teraz spływała czarna krew. To jej nie uszkodziło i oko szybko się zregenerowało. Potem zniknęła w błysku światła, a Carmen stała, myśląc, że sobie poszła… ale potem pojawiło się za nią światło. Następnie Jill dźgnęła ją ostrzem w czaszkę… to była piła łańcuchowa! Właśnie wtedy maszyna zaczęła ciąć ciało Carmen na pół. Straciła mnóstwo krwi, która wylądowała też na Roześmianej Jill. To sprawiło, że zaczęła się niekontrolowanie śmiać, gdy zabiła ją. Ale zanim opuściła ten dom, zostawiła na ścianie wiadomość napisaną krwią… „JILL TUTAJ BYŁA”...

"Pan Szerokousty (Mr. Widemouth)"

Gdy byłem dzieckiem, wraz z rodzicami nieustannie się przeprowadzaliśmy. Mówiło się nawet, że moja rodzina przypominała kroplę wody w rozległej rzece: nigdy nie potrafiliśmy zostać w jednym miejscu na dłużej.
Osiedliliśmy się na Rhode Island, gdy miałem osiem lat i mieszkaliśmy tam, dopóki nie poszedłem do college'u w Colorado Springs. Większość moich wspomnień jest związana właśnie z Rhode Island, jednakże w zakątkach mojego umysłu znajdują się wspomnienia związane z różnymi domami, w których mieszkaliśmy.
Większość z nich jest niewyraźna i zamazana: pamiętam pogoń za jakimś chłopcem w ogródku znajdującym się na tyłach domu w Północnej Karolinie, budowanie tratwy, którą miałem zwodować na strumieniu płynącym w pobliżu budynku w Pennsylvanii, który wynajmowaliśmy. Mam jednak kilka wspomnień, które są przejrzyste i czyste, niczym szkło. Są tak mocne, że mam wrażenie, że wydarzyły się wczoraj. Często zastanawiam się, czy nie są one tylko niezwykle wyraźnymi snami, których doświadczyłem w dzieciństwie, jednak w głębi serca wiem, że to wszystko naprawdę miało miejsce.

Mieszkaliśmy w domu na przedmieściach tłocznego New Vineyard w Maine. Budynek był ogromny, a my zajmowaliśmy go tylko we trójkę. Znajdowało się w nim mnóstwo pomieszczeń, których nawet nie widziałem na oczy w czasie pięciomiesięcznego pobytu w tym domu. Pokoje te stały zupełnie puste, nie były przez nikogo używane. Można to uznać za marnotrawstwo przestrzeni, ale należy zrozumieć, że było to jedynie nasze tymczasowe miejsce zamieszkania, do czasu, aż mój tata nie dostanie lepszej posady. Dowodem takiego stanu rzeczy może być fakt, że nawet nie wypakowaliśmy się do końca; lwia część naszych rzeczy leżała w pudełkach gotowa do wyruszenia w dalszą podróż.

Dzień po moich piątych urodzinach (na których byli jedynie moi rodzice) zostałem zmorzony przez nagły atak gorączki. Lekarz powiedział, że mam mononukleozę, co było równoznaczne z zaprzestaniem zabaw na podwórku i leżeniem w łóżku przez najbliższe kilka tygodni. To okropne być przywiązanym do łóżka, gdy wszystkie twoje rzeczy są spakowane w pudełka, w których mają zostać przewiezione do Pennsylvanii - miejsca, w które mieliśmy się przeprowadzić w najbliższym czasie. W rezultacie mój pokój był praktycznie pusty. Moja mama przynosiła mi napój imbirowy oraz książki kilka razy dziennie i to właśnie lektura była moim głównym źródłem rozrywki przez wiele tygodni. Mimo tego, nuda zawsze czaiła się gdzieś w kącie, gotowa zaatakować i pogłębić moją rozpacz.

Nie wiem, jak dokładnie poznałem Pana Szerokoustego. Wydaje mi się, że pojawił się około tygodnia po tym, jak wykryto u mnie mononukleozę. Moje pierwsze wspomnienie związane z tym małym człowieczkiem wiązało się z pytaniem, które mu zadałem:

- Jak masz na imię?

Odpowiedział mi, żebym nazywał go po prostu Pan Szerokousty, z uwagi na jego nienaturalnej wielkości usta. Szczerze mówiąc cała jego twarz była nieproporcjonalna w stosunku do reszty ciała: miał wielkie oczy, nos, wykrzywione uszy. Jego usta były jednak zdecydowanie największe.

- Wyglądasz jak Furby - stwierdziłem, gdy przetoczył się przez jedną z moich książek.

Pan Szerokousty zatrzymał się i uraczył mnie pełnym niezrozumienia spojrzeniem.

- Furby? Co to jest? - zapytał.

- Zabawka - wzruszyłem ramionami. - Taki robot, którym możesz się opiekować i karmić. Zachowuje się jak żywe zwierzę.

- Aha - stworek przytaknął, dając do zrozumienia, że rozumie, o czym mówię. - Nie potrzebujesz żadnego Furby. On nie zastąpi ci prawdziwego, żywego przyjaciela.

Pamiętam, że Pan Szerokousty znikał za każdym razem, gdy do mojego pokoju wchodziła mama. Mówił mi, że wchodzi pod łóżko. Mówił, że tam właśnie żyje. Tłumaczył również, że nie chce, żeby moi rodzice go zauważyli, bo mogliby nie pozwolić nam razem się bawić.

Nie robiliśmy wiele w pierwszych dniach naszej znajomości. Mały człowieczek przede wszystkim przeglądał moje książki, zafascynowany historiami i obrazkami.

Trzeciego albo czwartego dnia Pan Szerokousty powitał mnie szczerym uśmiechem, rozlewającym się na jego twarzy.

- Mam nową grę, w którą możemy zagrać - powiedział. - Tylko musimy bawić się w nią w tajemnicy przed twoją mamą. Ona nie może zobaczyć naszej gry. Jest tajemnicą.

Po tym, jak mama przyniosła mi napój oraz kolejną porcję książek, Pan Szerkokousty wyciągnął mnie z łóżka i chwycił za rękę. Następnie wyprowadził mnie z mojej sypialni.

- Musimy pójść do tego pokoju na końcu korytarza – mówił, wskazując na odległe drzwi.
Na początku się sprzeciwiałem; moi rodzice zabraniali mi wchodzić do tego pomieszczenia. W końcu przystałem na namowy mojego małego towarzysza zabaw.

W pokoju nie było żadnych mebli, na ścianach nie było żadnej tapety. Jedyną wyróżniającą się rzeczą było okno znajdujące się naprzeciwko drzwi. Stworek przebiegł szybko przez korytarz, po czym wspiął się na parapet. Pchnął mocno okno, otwierając je na oścież. Przywołał mnie następnie do siebie, namawiając, żebym wyjrzał na zewnątrz.

Byliśmy na drugim piętrze domu, jednakże budynek leżał na wzgórzu, więc wysokość dzieląca drugie piętro od ziemi, była jeszcze większa, niż zwykle.

- Lubię bawić się w udawanie - zaczął wyjaśniać malec. - Udaję, że tam, na dole, jest duża, miękka trampolina, po czym skaczę. Gdy wystarczająco mocno w to uwierzysz, trampolina naprawdę się tam pojawia, a ty odbijasz się od niej i trafiasz z powrotem do tego pokoju. Chcę, żebyś spróbował to zrobić.
Byłem pięciolatkiem z wysoką gorączką, więc tylko nutka sceptycyzmu sprawiła, że byłem w stanie kwestionować to, co mówił mój towarzysz.

- Tu jest zbyt wysoko - powiedziałem.

- To część zabawy - odpowiedział mi szybko. - Z pewnością nie byłoby tak fajnie skakać na trampolinę z mniejszej wysokości.
Przez chwilę zastanawiałem się głębiej nad propozycją, wyobrażając sobie samego siebie spadającego lekko jak piórko na miękką trampolinę tylko po to, żeby zaraz odbić się i wskoczyć przez okno do pokoju. Natura realisty przezwyciężyła mnie.
- Może innym razem - stwierdziłem niepewnie. - Nie wiem, czy potrafiłbym wystarczająco mocno uwierzyć w trampolinę. Mogłoby mi się coś stać - dodałem szybko.

Na twarz Pana Szerokoustego wstąpił grymas złości. Pojawił się tam tylko na chwilę, żeby zaraz potem ustąpić miejsca rozczarowaniu.

- No, jeśli tak mówisz - powiedział, wzruszając ramionami.

Resztę dnia spędził pod łóżkiem, zachowując się cicho jak myszka.

Następnego ranka stworek pojawił się, ciągnąc za sobą małych rozmiarów pudełko.

- Chcę cię nauczyć żonglować - oznajmił entuzjastycznie. - Tutaj znajdziesz rzeczy, którymi możesz potrenować, zanim zacznę udzielać ci lekcji - powiedział, wskazując na kartonowy pojemnik.

Zobaczyłem, co znajdowało się w środku. Pudełko było po brzegi wypełnione nożami.

- Rodzice by mnie zabili! - wykrzyknąłem, przerażony faktem, że Pan Szerokousty przyniósł do mojego pokoju przedmioty, których rodzice nigdy nie pozwolili mi dotykać. - Zbiliby mnie i dostałbym szlaban na rok!

Człowieczek zmarszczył brwi.

- Żonglowanie tym jest fajne. Chcę, żebyś spróbował - przekonywał mnie.

Odepchnąłem pudełko.

- Nie mogę. Wpadłbym w kłopoty. Noże to nie piłki, nie możesz nimi, ot, tak rzucać w powietrze - tłumaczyłem mu zdenerwowany.

Pan Szerokousty zmarszczył brwi jeszcze mocniej. Chwycił swoje pudełko, po czym wślizgnął się pod łóżko, gdzie pozostał do końca dnia.

Zacząłem mieć kłopoty ze snem. Mój mały towarzysz zabaw często budził mnie w środku nocy mówiąc, że postawił prawdziwą trampolinę tuż pod oknem. Mówił, że nie mogę jej zobaczyć, bo jest zbyt ciemno. Za każdym razem odmawiałem, jednak malec nie ustawał w staraniach i namawiał mnie do skoku, często siedząc przy mnie aż do rana. Nie bawiłem się z nim dobrze.

Któregoś dnia moja mama weszła do pokoju mówiąc, że mam pozwolenie na wyjście na dwór. Stwierdziła, że świeże powietrze dobrze mi zrobi, zwłaszcza po tak długim okresie ciągłego leżenia w łóżku. Poderwałem się czym prędzej na równe nogi, założyłem adidasy i wybiegłem na zewnątrz, napawając się promieniami słońca, tańczącymi na mojej twarzy.

Pan Szerokousty już na mnie czekał.

- Chcę ci coś pokazać - powiedział. Musiał zauważyć moją minę, gdyż szybko dodał: - Spokojnie, to bezpieczne. Przysięgam.

Poszedłem za nim aż do ścieżki jeleni, biegnącej przez las, znajdujący się w pobliżu mojego domu.

- To wyjątkowa ścieżka - wyjaśnił. - Miałem wielu przyjaciół w twoim wieku. Kiedy byli gotowi, zabierałem ich w podróż do specjalnego miejsca właśnie tą drogą. Ty nie jesteś gotowy. Jeszcze. Mam nadzieję, że któregoś dnia będę mógł cię tam zabrać.

Wróciłem do domu, zastanawiając się, cóż za niezwykłe miejsce może znajdować się na końcu tej ścieżki.
Trzy tygodnie po tym, jak poznałem Pana Szerokoustego rodzice spakowali już cały nasz dobytek i byli gotowi do przeprowadzki. Wszyscy byliśmy przygotowani do drogi, następnego dnia mieliśmy wyruszać. Miałem siedzieć obok mojego taty w kabinie ciężarówki przez całą, długą drogę do Pennsylvanii.
Zastanawiałem się, czy powiedzieć dziwnemu stworkowi o mojej przeprowadzce. Już jako pięciolatek zacząłem jednak podejrzewać, że intencje malca wobec mnie nie były do końca czyste, chociaż on twierdził co innego.
Stwierdziłem ostatecznie, że zatrzymam mój wyjazd w tajemnicy.

Mój tata i ja siedzieliśmy w ciężarówce już o czwartej rano. Ojciec miał nadzieję, że dotrzemy do Pennsylvanii w porze obiadowej następnego dnia.

- Chyba nie jest dla ciebie za wcześnie? - zapytał troskliwie.

Kiwnąłem głową, po czym oparłem ją o okno auta, mając nadzieję, że w tej pozycji uda mi się zaczerpnąć trochę snu. Poczułem rękę na moim ramieniu.

- To ostatnia przeprowadzka, obiecuję ci. Wiem, że ciągła zmiana miejsca zamieszkania jest dla ciebie trudna, ale dostałem teraz stałą posadę, możemy więc osiedlić się na stałe, a ty możesz zdobyć nowych przyjaciół - mówił mój tata ciepłym tonem.

Otworzyłem oczy i ostatni raz spojrzałem na dom. Zobaczyłem sylwetkę Pana Szerokoustego, majaczącą w oknie mojej sypialni. Stał w bezruchu, dopóki ciężarówka nie ruszyła. Dopiero wtedy zaczął machać ręką, w której dzierżył nóż. Nie odmachałem mu.

Wiele lat później wróciłem do New Vineyard. Miejsce, w którym kiedyś stał nasz dom, było puste. Budynek spłonął doszczętnie jakiś czas po naszej wyprowadzce.

Nie wiedzieć czemu, postanowiłem podążyć ścieżką jeleni, którą pokazał mi dziwny stworek, gdy byłem dzieckiem. Idąc leśną drogą miałem wrażenie, że Pan Szerokousty lada chwila wyskoczy zza drzewa i wystraszy mnie na śmierć. W sercu czułem jednak, że on odszedł. Był w jakiś sposób związany z domem, a gdy ten przestał istnieć, zniknął też malec.

Szedłem dosyć krótko. Droga kończyła się na cmentarzu New Vineyard.
Zauważyłem, że wiele nagrobków należało do dzieci.




"Syn Diabła"

Żyła na świecie pewna kobieta, która przez wiele lat była grzesznicą. Sprzedając swoje ciało zarabiała na życie. Pewnego wieczoru przyszedł do niej tajemniczy mężczyzna, ubrany na czarno. Miał w sobie coś tajemniczego. Coś, co przyciągało wszystkie kobiety, wabił je do siebie zwykłym spojrzeniem. Kobieta obudziła się następnego dnia. Nie czuła się najlepiej. Zaczęła zbierać porozwalane w koło ciuchy i wyszła z domu. Mężczyzna zostawił jej sporą sumę pieniędzy , więc kobieta mogła przez jakiś czas obyć się bez swojej pracy. Nie mogła jednak przypomnieć sobie poprzedniego wieczoru. Przez następne dni zaczęła się dziwnie czuć, miała mdłości i zaczęła gwałtownie wymiotować. Szybko odkryła że jest w ciąży. Za każdym razem kiedy pomyślała o aborcji, czuła niewiarygodny ból w brzuchu. Przez następne miesiące dręczyły ją koszmary, śniło jej się dziecko, które nie przypominało człowieka. Dziecko które żywi się jej życiem, kradnie jej duszę. Dziecko które zabija ją będąc jeszcze w łonie matki. Kobieta zaczęła miewać halucynację, wszystko ją przerażało. Widziała przeraźliwe postacie i czuła na sobie czyjąś obecność. W końcu 19 marca, urodziła syna, któremu dała na imię John. Po jego narodzinach wszystkie dziwne zdarzenia ustały. Johny, jednak dziwnie się zachowywał, nie mógł znieść widoku krzyża, wiszącego nad drzwiami swojego pokoju. Pewnego dnia krzyknął okropnym głosem tak, że ten spadł ze ściany. Najgorszy był jednak jego uśmiech, wyraz twarzy który przerażał każdego. Twarz dziecka, które w oczach ma tylko pustkę. Nie był jak inne dzieci. Nie bawił się, nie rósł, nie mówił, całymi dniami siedział w małym łóżeczku, mając na sobie ten dziwny uśmiech. Kiedy kobieta dostała pracę w sklepie i zaczęła poznawać nowych ludzi , wszystko zaczęło się układać. Jednak ludzie, z którymi spędzała czas nie potrafili wytrzymać w jednym pokoju z dzieckiem. Patrzyło na nich, uśmiechając się. Nie płakało, nie śmiało się, tylko patrzyło mając na sobie szeroki uśmiech. Dziecko przerażało swym wyglądem. I chociaż miał już 8 miesięcy nadal nie rósł, nie raczkował nie poruszał się. Obserwował wszystkich ze swojego łóżeczka. W końcu Vanessa znalazła sobie partnera, który wprowadził się do jej domu. Pewnej nocy matka zerwała się ze snu, słysząc gwałtowny huk. Weszła do pokoju dziecka. Mały John, stał w swoim łóżeczku, zupełnie tak jakby ktoś go podnosił. Nagle upadł na ziemie i zaczął się śmiać. Był znacznie większy, wyglądał teraz jak normalne dziecko, jednak nadal nie przestał się dziwnie uśmiechać. Następnego dnia jego ojczym przyszedł zobaczyć co u dziecka. Chciał go podnieść, jednak dziecko spojrzało na niego wrogim spojrzeniem. Pałało nienawiścią do ojczyma, w końcu i on zaczął się go bać. Minęło kilka lat. Chłopiec właśnie miał zacząć naukę w szkolę. Jednak nigdy się odezwał. Ciągle tylko rysował i uśmiechał się dziwnie. Zwykłym spojrzeniem sprawiał, że ludzie zaczęli się go bać. Nie był to jednak zwykły uśmiech, a on nie był zwyczajnym dzieckiem. Minęło trochę czasu, zanim problemy zaczęły się pogłębiać. Ludzie w jego otoczeniu zaczęli umierać, najpierw ginęli ci których John nie lubił, z czasem zwykli ludzie przechodzący na ulicy na widok przerażającego chłopca, zaczęli się zabijać. Rzucali się pod auta i wieszali, gdzie popadało. John zaczął miewać dziwne histerie, zachowywał się jak opętany, jakby widział coś czego inni nie potrafili dostrzec, krzyczał i wyrywał się, jakby się czegoś bał. Pewnego dnia matka poszła z nim do kościoła. Kiedy tylko zbliżyli się do niego, chłopiec upadł na ziemię krzycząc przeraźliwie, wszyscy zaczęli nazywać go dzieckiem diabła. W końcu dał się wprowadzić do kościoła. Wszyscy spojrzeli na nich. Chłopiec stał na środku korytarza. Jego oczy zabłysły ślepą furią. Jego krzyk sprawił, że ludzie słyszeli w nim głos samego diabła. Krzyż znajdujący się w kościele upadł na ziemię, a chłopiec zaczął się przewracać po ziemi. Z jego ust wydobywał się podwójny głos. Ławki zaczęły się przewracać, nagle wszystko ucichło. Przerażona kobieta modliła się jak pozostali w kościele. Nagle chłopiec znów oszalał, krzyczał, mówił dziwne słowa, których nikt nie rozumiał. W końcu coś jakby złapało go za nogi i dosłownie wyciągnęło z kościoła. Na oczach wszystkich chłopiec, został przez niewidzialne siły wypchnięty z kościoła, zupełnie jakby olbrzymia wichura zerwała liście z drzew. Drzwi za nim zatrzasnęły się. Tej nocy kobieta nie mogła zasnąć, nie mogła też znaleźć syna. Podniosła się z łóżka i spojrzała na zegarek wskazujący równo 3 nad ranem. Nagle w drzwiach pokoju spostrzegła Johna. Jego oczy były czarne jak węgiel, były puste, nie było w nich duszy, ani emocji. Patrzył bez słowa na rodziców. Vanessa obudziła męża, ten natychmiast zerwał się z łóżka. Kiedy próbował chwycić 10 latka, coś go dosłownie odrzuciło i na oczach kobiety, mężczyzna dostał ataku serca i zmarł w ciągu paru sekund. Dziecko udało się w kierunku drzwi .
- Dokąd idziesz ?! - krzyknęła załamana kobieta .
- Wracam do taty ! - powiedział śmiejąc się ironicznie.
Kobieta zdała sobie sprawę, że jej syn jest synem diabła, zaczęła żałować swojego losu i zabiła się.

czwartek, 13 sierpnia 2015

"Paraliż Senny"

Jeśli nigdy go nie doświadczyłeś, to uwierz mi na słowo. Nie chcesz tego doświadczyć.
Paraliż senny to stan między snem a czuwaniem. Wiele osób, które tego stanu doznali, relacjonują, że jest to zjawisko przerażające i dziwne. Osoba doświadczająca paraliżu sennego budzi się w nocy z dziwnym poczuciem otaczającego ją "zła”. Ma wrażenie, że ktoś uciska jej klatkę piersiową, że ciężko jej oddychać. Nie może się poruszyć ani wydać z siebie żadnego dźwięku. Wpada w panikę, jest przerażona, widzi dziwne postaci poruszające się wokół łóżka i słyszy zagadkowe głosy – zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem to nie są jakieś demony albo duchy.

"Obudziłem się koło 3 w nocy. Rozglądałem się dookoła, ale nie mogłem się ruszyć. W pokoju były 3 obce istoty. Wiedziałem, że mnie sparaliżowali. Potem jedna istota podeszła do mnie i wkręciła mi coś do ucha… Obudziłem się koło 8 rano. Nic nie pamiętałem z tych ostatnich 5 godzin. Jestem pewien, że to istoty z innej planety przeprowadzały nade mną eksperymenty."

Brak możliwości poruszenia sprawia, że człowiek szuka wytłumaczenia tego stanu. Na pewno coś sprawiło, że nie może wykonać żadnego ruchu. To z pewnością kosmici! 95% osób, które zostały rzekomo porwane przez UFO – mówią, że stało się to nocą, a kosmici ich sparaliżowali.
Podczas paraliżu możliwe jest słyszenie różnych dźwięków np. stukanie, kroki, dyszenie, trzaskanie, odgłos pociągu, wiatru, tornada, helikoptera, przemarszu wojsk itp. Mogą pojawić się jeszcze inne sensacje typu: wibracje, ociężałość, uczucie unoszenia, ruchu itp. To wszystko może być przez nas interpretowane na setki sposobów. Jednak tak samo jak po obejrzeniu horroru – każdy dźwięk wydaje się straszny – tak też podczas paraliżu raczej oczekujemy czegoś strasznego niż przyjemnego. Niestety, w snach pojawia się zwykle to czego oczekujemy. Jeśli pomyślisz sobie, że to pewnie wampir chce wypić Twoją krew – zgadnij, kto Cię po chwili odwiedzi?

"Obudził mnie chłód. Otworzyłem oczy, jednak nie mogłem poruszyć żadnym mięśniem. Zauważyłem, że koło łóżka, tuż przy moich nogach, stoi jakaś mała istota. Wyglądała jak dziecko, jednak nie mogłem dostrzec twarzy. Poczułem jak zaczyna ciągnąć moją kołdrę. Chciałem wstać z łóżka i zobaczyć kto to – ale byłem całkowicie unieruchomiony, jakbym zastygł w betonie. Przestraszyłem się. Poczułem, że ta istota złapała mnie za nogi. I nagle zaczęła ściągać mnie z łóżka. To nie mogło być dziecko. Miało zbyt dużo siły. Byłem przerażony. Chciałem krzyczeć, ale nie mogłem. Nie mogłem nic zrobić. To była najstraszniejsza rzecz jaka przydarzyła mi się kiedykolwiek w życiu."
"To było w środku nocy. Poczułem, że nie mogę oddychać. Zupełnie jakby coś mnie przygniotło. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że siedzi na mnie wiedźma! To było straszne. Nie mogłem krzyczeć ani jej z siebie zrzucić. Szarpałem się jednak nic to nie dało…"
Najgorsze jest to, że paraliż senny może przydarzyć się każdemu, nawet tobie.




"Japońskie demony"

Hone-onnaHone-onna jest kobiecym szkieletem. Ukrywa swoją przerażającą formę, gdy stoi tyłem do ciebie, lecz gdy się do ciebie odwróci, zauważysz, że zamiast twarzy ma nagą czaszkę. Stara się zwabić nieświadomych ludzi do swojej kryjówki, aby pożreć ich esencję życiową..
KitsuneKitsune jest złym duchem z głową lisa. Przybiera on postać pięknej kobiety i stara się sprawić, aby ktoś ją poślubił. Jeśli na swoje nieszczęście poślubiłeś Kitsune, będzie wysysać twoją esencję życiową, kiedy ty będziesz spał.






Shinigami
Shinigami jest japońską wersją Ponurego Żniwiarza. Zwykle odnajduje umierające osoby i zabiera ich dusze do kraju śmierci.
Wanyudo

Wanyudo jest dziwnym, złym duchem strzegącym bramy piekła. Wygląda on jak odcięta, paląca się głowa. Uwielbia straszyć ludzi i kraść im dusze.







Nigyo
Nigyo jest japońską wersją syreny. Jednak zamiast być piękną, Nigyo jest straszną kobietą z rybimi łuskami na skórze, małpią twarzą i zębami piranii. Jeżeli kiedykolwiek łowiąc ryby, zauważysz zaplątaną w twe sieci Nigyo, musisz natychmiast wypuścić ją z powrotem do morza. Jeśli tak się nie stanie, każdego członka twojej rodziny dotknie jakieś nieszczęście, które w krótkim czasie doprowadzi do jego śmierci. Jeśli zjesz Nigyo, staniesz się piękny i młody na całą wieczność, ale cała twoja rodzina umrze.

AkanameAkaname jest ohydną kreaturą wyglądającą jak żaba z olbrzymim językiem. Posiada ona pojedynczy pazur na każdej z łap. Czai się w brudnych wannach, a w nocy (po poprzednim wylizaniu deski klozetowej) idzie lizać cię po twarzy.


"Kołysanka Slender Man'a"

Chodźcie drogie dzieci,
Chodźcie i bawcie się.
Pozwólcie, by Groβmann zabrał was hen,
On nie gryzie, nie,
Lecz, drogie dzieci, bójcie się.
Bo jeśli nie zaśpiewacie pieśni tej,
On wyrwie serce twe.
Dziś zwie się on Slender Man,
Znany jako najgorszy człowiek na ziemi tej.
Sprawi, że w szaleństwie zagłębisz się,
Gdy on będzie tam stał, groźnie patrząc się.
Więc biegnijcie dzieci, biegnijcie hen,
Uciekajcie i nigdy nie wracajcie, nie.
Inaczej powinnyście spalone zostać,
W urnie zamknięte i nigdy nie powstać.
Bo strach dla Slender Man'a nie znany,
On sprawi, że zapłaczecie krwawymi łzami.

"Na służbie"

Był ciepły letni dzień. Na komisariacie nic się nie działo, więc zacząłem grać w pasjansa na komputerze służbowym. Nagle poczułem silny ucisk na moim ramieniu. To był mój szef, który płynnie obrócił mnie w swoim kierunku (nie mam krzesła obrotowego) i odezwał się tymi słowami:
- Koniec zabawy! – powiedział przepełnionym pogardą głosem. - Prowadzisz teraz śledztwo w sprawie tego seryjnego dusiciela.
Jego spojrzenie mówiło jedno, nie mam wyjścia, muszę przyjąć tę sprawę.
Przybliżając wam sytuację, chodzi o serię morderstw dokonanych na nastolatkach pobliskiej szkoły średniej. Przyczyną śmierci wszystkich ofiar było uduszenie, lecz nie posiadały na skórze żadnych oznak szarpaniny czy walki tylko dwie dziury po strzykawce w okolicy szyj, ale całkowita analiza była utrudniona, ponieważ w ich żyłach nie było ani kropli krwi.
 Jedynym śladem w śledztwie był zapach chloru unoszący się nad ofiarami, niczym muchy nad rozpadającą się padliną. O dziwo wszystkie ciała były suche jak pieprz.
Podążając tym tropem, udałem się do pobliskiego basenu. Najpierw wszedłem do biura dyrektora, wchodząc widziałem, że nie był zdziwiony moją obecnością.
- Witam. W czym mogę pomóc? – w jego głosie był spokój i zarozumiałość. Już mi się nie spodobał.
- Przyszedłem w sprawie ostatnich morderstw – powiedziałem równie spokojnie co stanowczo.
- A tak słyszałem. Ponoć męczycie się nad nią od pół roku – powiedział to z lekkim uśmiechem na twarzy. – I co mogę  zrobić?
- Po pierwsze, chciałbym zobaczyć filmy z monitoringu.
- A zatem chodźmy – wstał gwałtownie i z grymasem uśmiechu, jakby mu to sprawiało przyjemność.
Weszliśmy do pomieszczenia ochrony. Mojemu towarzyszowi wystarczyło porozumiewawcze spojrzenie z ochroniarzem, by ten wiedział co ma zrobić.
Zobaczyliśmy na czterech różnych kamerach kasy, korytarz prowadzący do szatni oraz płytę basenu z dwóch perspektyw.
- Proszę przewinąć do 22:40 – poprosiłem ochroniarza, który spojrzał na swojego szefa pytająco, a on tylko kiwnął głową.
Zobaczyliśmy te same pomieszczenia tylko, że oświetlone słabym światłem latarni ulicznych. Tylko korytarz był oświetlony, stał tam woźny sprzątający powoli miotłą.  Patrzyłem jak rytmicznie zmiatał podłogę w lewo i w prawo, w lewo i w prawo, w lewo i …
- Co jest kur…? Co to ma być? – zapytałem zaskoczony, widząc „śnieg” w telewizorze.
- Film się skończył – odpowiedział z tym swoim spokojem dyrektor. – Nie opłaca się nagrywać całej nocy, więc około 23 wyłączamy wszystkie kamery w celu oszczędzenia pieniędzy.
- I nie boisz się, że cię okradną?! – powiedziałem, akcentując na „okradną”.
- Kto normalny chciałby okraść basen podejrzany o posiadanie w okolicy seryjnego mordercy – odrzekł złośliwie i z tym uśmieszkiem na ryju. – Chce pan płytki z filmami?
- Nie, dziękuje – powiedziałem i wyszedłem.
Do końca dnia miałem potworny humor. Wróciłem na komisariat i sprawdziłem maila.
- Spam, spam, spam, reklama, spam, wiadomość, spam – chwile potrwało zanim oprzytomniałem i sprawdziłem tą wiadomość. Był to tylko jakiś obrazek z internetu od kolegi z pracy. Wyciągnąłem z buta długopis (no co? taki nawyk) i zacząłem uzupełniać papierkową robotę. Po trzech godzinach miałem już fajrant. Przed wyjściem odświeżyłem pocztę i pojawiła się jedna wiadomość.
„W dniu 15 sierpnia 2013 19:29 użytkownik Przyjaciel <47732146452@gmail.com> napisał:
Witaj.
Chcę ci pomóc. Wiem co się dzieje nocami na basenie.
Spotkajmy się w uliczce przy basenie o 22:50.
Przyjaciel”
Raz się żyje. Spojrzałem na zegarek było w pół do 23, więc miałem trochę czasu.
- Cholera jasna!
Połowa zawartości hot-doga wylądowała na moim bucie, zabrudzając po drodze spodnie.
Podnosząc głowę, zobaczyłem kolesia stojącego na drugim końcu uliczki. Uliczka za dnia nie wyglądała na zwyczajną, natomiast nocą było z niej czuć jakiś mrok. Z jednej strony była ograniczona murem, a z drugiej jakimiś chaszczami.
Mój towarzysz zaczął iść w moim kierunku, ja uczyniłem to samo wyrzucając już resztkę mojego wykwintnego dania. Zbliżaliśmy się do siebie powoli. Z każdym krokiem widziałem coraz więcej szczegółów. Wyglądał jak typowy dres: spodnie, buty, bluza Adidas, kaptur nałożony na łysej głowie i ręce włożone w kieszenie. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Z każdą chwilą serce coraz silniej chciało się wyrwać z mojej klatki piersiowej. Ręce mi zaczęły drżeć. Zostało już kilka metrów. Palce zaciskały mi się na rękojeści pistoletu. Został metr i… skierował się bliżej ściany i mnie ominął. Patrzyłem się na niego ze zdziwieniem w oczach. Kiedy chciałem się już obrócić, usłyszałem szelest liści i poczułem ukłucie w okolicy obojczyka. Uklęknąłem. Przez pół otwarte oczy zobaczyłem uciekającego drecha oraz słyszałem jak wrzeszczy na całe gardło, aż w końcu straciłem przytomność.
Obudziłem się…
Byłem w pomieszczeniu bez okien, po obu stronach stały puste stoły. Wszystko oświetlała jakaś lampa wisząca bezpośrednio nade mną. I wtedy zobaczyłem kajdanki na moich nadgarstkach oraz poczułem je na kostkach.
- Witaj. Widzę, że już się obudziłeś – powiedział głos z cienia. - Może chce ci się pić. Pewnie jesteś wykończony.
- Co to za miejsce? Co mi zrobiłeś? – mówiłem coraz głośniej. – Uwolnij mnie!
- Spokojnie, masz napij się.
Wyszedł z cienia i… zobaczyłem zwyczajnego kolesia, trochę postarzałego. Skądś go kojarzyłem. Był praktycznie łysy, okulary ledwo się trzymały na nosie, a ubrany był w jeansową kurtkę i jeansowe spodnie. W ręku miał szklankę i butelkę z jakimś płynem.
I podstawił mi pod nos szklankę z tym płynem. Naprawdę mi się chciało pić, więc przez pierwsze łyki nie skojarzyłem, czym to było. Było takie chłodne, lepkie z lekkimi grudkami i było krwią!
- Tfu! – i wyplułem wszystko to, czego nie zdążyłem przełknąć.
- Jak śmiesz – mój „dobroczyńca” zdzielił mnie z całej siły w twarz. – To był jeden z lepszych roczników. A ty go tak porostu wyplułeś! – i dokończył pić za mnie.
Wypił całą szklankę i nalał sobie jeszcze trochę, ale odstawił na bok.
- A więc tak wygląda następca. Myślałem, że wyślą kogoś lepszego niż jakiś niewychowany gbur – powiedział.
No właśnie, nie wiem czy to wam przyszło do głowy, ale to by było dziwne, że do sprawy, która się ciągnie tak długo, wysłali by jako pierwszego kogoś takiego jak ja. Byłem szóstym policjantem, który się tym zajmuje. Reszta zaginęła w akcji bez wieści.
- A co ty tu właściwie robisz? – zapytałem już spokojniej.
- Uzupełniam zapasy. Normalnie zapraszam młodszą klientelę, ale wtedy muszę mu część oddać. – powiedział po uprzednim opróżnieniu szklanki. – Ale dobrze, że się spotkaliśmy, ponieważ krew z kogoś takiego mogę całkowicie zostawić dla siebie.
- Komu wysyłasz resztę? – zapytałem z ciekawością.
- Mojemu pracodawcy. Dobry człowiek, chociaż nie wiem po co mu tyle krwi – stwierdził, po czym się jakby zawiesił.
- Mówisz o dyrektorze basenu, co nie? – spytałem nie pewnie.
- Błecheche hihihi – wybuch straszliwym rechotem. – Zabawny jesteś, ale nie, mówię o kimś innym. I tak, znasz go.
- Co ku***?! – wykrzyknąłem.
Usłyszeliśmy pukanie i obydwaj odwróciliśmy się w kierunku drzwi.
- No nareszcie. Już myślałem, że się spóźni – oznajmił gospodarz i wyszedł.
Miałem czas by się przyjrzeć pomieszczeniu. Krzesło, do którego mnie przypięto, było całkowicie ze stali i przymocowane grubymi śrubami do podłogi, więc o ucieczce nie było co myśleć. Usłyszałem głosy z pokoju obok.
- Co tam, nowy klient?  – zapytał jakiś nieznajomy głos. - Który rocznik?
- Około 74. Ale się dobrze trzyma, ale kiepsko się odżywia – odpowiedział już dobrze znany głos gospodarza.
- 74 fiu, fiu, coraz starszych bierzesz – powiedział z niesmakiem Głos 2.
- No wiem, ale za to mam całą krew dla siebie, a nie że litr muszę wysyłać – powiedział z żalem. – Rozumiesz to. CAŁY litr.
- A propos może w końcu się napijemy? Bo mi już zasycha w gardle – odparł Głos 2 z nieukrywanym naciskiem. – A tak w ogóle, na co ten się złapał?
- O przepraszam. – po tym była chwila przerwy zapewne po to, by wypełnić szklanki swoim ulubionym trunkiem. – A go złapałem jak całą resztę. Wiadomość od przyjaciela, który coś wie.
Reszta rozmowy ciągnęła się wokół łowienia i ogrodów przez co zasnąłem.
Oberwałem z liścia w twarz.
- Pobudka. I jak się spało?
- Bardzo dobrze – powiedziałem tak sarkastycznie jak tylko potrafiłem. - I co teraz?
- Jedziemy na przejażdżkę. Nie wiem czemu mój szef kazał mi cię najpierw zabrać tutaj, a później na basen. Tak popływamy sobie.
Za późno zauważyłem strzykawkę w jego ręku.
I znów w świat snów.


Obudziłem się.
Byłem na basenie w plastikowym worku, niczym te worki na ciała w kostnicach. Odrobina powietrza jeszcze się dostawała do worka.
I znów go zobaczyłem. Tego pier*******go psychola. Zaklejał wszystkie dziury w worku i wtedy sobie przypomniałem, że to był ten cieć z filmików monitoringu.
Powietrze już przestało cyrkulować. I wtedy poczułem dwoje rąk na moim boku.
Wpadłem do wody. Ciśnienie spowodowało, że cały worek się skurczył i prawie nie mogłem się ruszyć, a co dopiero oddychać. Z każdą chwilą życie ze mnie uchodziło, każdy oddech mógł by być tym ostatnim. Żałowałem, że nie ma nikogo, kto by tak naprawdę za mną tęsknił, nawet testamentu nie napisałem. Napisać!!! Długopis w bucie.
Jak najszybciej sięgnąłem do buta, co nie była proste i PYK!!
Worek przerwany i woda się nalewa. Jedna szansa, rozrywam worek i wypływam, biorąc życiodajne powietrze w płuca.
- Ty ch**u! Mogłeś pójść łatwiejszą drogą, ale jak chcesz – powiedział mój oprawca z brzegu, wymachując czymś w ręku.
Zacząłem płynąć do przeciwnego brzegu.  Ledwo ruszam rękoma i nogami. Całe moje ubranie przesiąknięte było wodą, co nie ułatwiło pływania.
W końcu na gruncie. Myślałem, że minęła wieczność. Usłyszałem kroki blisko mnie, był metr ode mnie. Widziałem jak podnosi dłoń z czymś, ponad głowę. Opuścił, mogłem tylko zablokować cios … TRACH! Obydwie kości przedramienia nie wytrzymały uderzenia łomu, co spowodowało nienaturalne wygięcie się tej części ciała.
- Aaaaa! – zawyłem na całą halę.
Co tu robić? Długopis się nie przyda, a broń jest na drugim brzegu. No właśnie cały mój pas z bronią jest po drugiej stronie wody. Łom znowu poszedł do góry i… Jeb!!!  Kafelek nie wytrzymał uderzenia, a ja uciekłem do wody.
Jakikolwiek ruch zniekształconą ręką powodował potworny ból, więc mogłem polegać tylko na trzech kończynach.
Już dopłynąłem do brzegu i podciągam się oburącz (nie przemyślałem tego). Złamane kości przebiły mi skórę i krew trysnęła na kafelki. Usłyszałem jęk, żal z oddali. Woźny osłupiał na widok takiego marnotrawstwa. Wychodzę z wody, doczołgując się do pasa z bronią. Już słyszę przyspieszone kroki.
Coraz bliżej i bliżej. Jest 5 metrów, 4 metry, 3 metry, 2 metry…
BANG!
Strzał nie przymierzony, a trafił idealnie.
Kula wpadła przez oczodół i wypadła z drugiej strony. Widziałem jak fragmenty czaszki odlatują na parę ładnych metrów. Ciało gwałtownie upadło z głuchym dźwiękiem, uderzając o posadzkę. Resztki mózgu i krwi mieszały się z wodą.
Czułem dumę i potworny ból. Położyłem się, trzymając mocno mojego desert’a. I po prostu zamknąłem oczy…
Dwa tygodnie później.
- Brawo – słyszałem głos szefa za plecami. – Widzicie tego skurczybyka, sam w cztery dni rozwiązał sprawę „wampira”.
Tak, przeżyłem. Teraz jestem swego rodzaju legendą. Ale ja wiem, że co się stało.
Wcześniej wróciłem z pracy. Mieszkanie było jak zwykle puste. Nalałem sobie taniej whisky i usiadłem. Prawa ręka bolała nawet po proszkach, ale polubiłem ten ból, nie przeszkadzał, wręcz pobudzał do pracy. Spojrzałem na moją mapę myśli wywieszoną na największej ścianie pokoju.
Może zakończyłem tę sprawę, ale zostawiła ona więcej pytań niż odpowiedzi. Kim był przyjaciel dozorcy? Co się stało z policjantami? I komu ku*** była wysyłana krew?

"Czy ktoś doświadczył tego w dzieciństwie?"

Pytałem już przyjaciół i rodzinę, ale nie wiedzieli, o co mi chodzi. Kiedy byłem dzieckiem, miałem może 5 lat, zdarzały się... dziwne rzeczy. Tuż przed zaśnięciem, ni stąd, ni zowąd czułem dezorientację. Może to paraliż senny czy coś, ale pamiętam, że mogłem się rozglądać, poruszać (kilka razy nawet usiadłem). Wszystko dookoła wyglądało... dziwacznie. Wydawało mi się, jakby pokój zaczął się rozszerzać, a telewizor i inne przedmioty się kurczyły. Czułem się taki... bardzo, bardzo mały. Czułem, jak przestrzeń się rozszerza.
A oto, co działo się później. Zawsze jakby przeczuwałem, że to się stanie, na szyi dostawałem gęsiej skórki. Rozlegały się szepty. Prawie bezgłośne. Nie mogłem rozróżnić słów. Brzmiało to, jakby kilku ludzi szeptało jednocześnie. Zawsze jednocześnie. Szepty stawały się głośniejsze i głośniejsze, a w końcu przechodziły w głosy.
Ciągle coś mówiły, bez żadnych przerw. Bardzo się bałem, krzyczałem o pomoc. Zazwyczaj mama przychodziła na górę i kiedy tylko weszła do mojego pokoju, głosy ucichały... bardzo szybko. Prawie, jakby milkły w tej samej chwili, w której weszła. Działo się to przez jakiś czas. Może nawet kilka lat.
I prawie każdej nocy. Czasami byłem tak przestraszony, że nie miałem odwagi zawołać mamę, tylko chowałem się pod kołdrę i zasłaniałem uszy małymi rączkami, tak szczelnie, jak tylko mogłem, ale to nic nie dawało. Po długim czasie głosy znikały, baaaardzo powoli.
Nienawidziłem ich. Zanim ucichły, byłem przerażony, pokryty potem od chowania się w całości pod kołdrą. Kiedyś zorientowałem się, że głosy znikają też po włączeniu światła. Nie pamiętam, jak doszedłem do takiego wniosku, to było około dwadzieścia lat temu. Przypominam sobie, że pewnego razu krzyczałem do mamy, żeby przyszła i zapaliła światło. Natychmiastowa ulga. Ale jest też noc, o której nie mogę zapomnieć. Pamiętam, że pojawiły się szepty, a ja przykryłem uszy dłońmi. Zawołałem mamę, ale ona nie przychodziła. Czekałem. Szepty robiły się głośniejsze. Brzmiały, jakby było ich tyle, co ludzi na stadionie piłkarskim.
Jak olbrzymi tłum. Wzmagały się, wkrótce krzyczały. Krzyczały tak głośno! Płakałem. Po prostu ryczałem, policzki miałem mokre od łez, smarki wypływały mi z nosa i tak dalej. Wiedziałem, że jest tylko jeden sposób. Musiałem włączyć światło sam. To znaczyło, że muszę wyjść spod przykrycia i dostać się do włącznika, narażony na to, co tam czeka. Na pewno możecie sobie wyobrazić, jak przerażające jest wyjrzenie spod kołdry, kiedy jest się dzieckiem i boi się tego, co jest na zewnątrz.
Przetoczyłem się na brzeg łóżka, powoli wysunąłem z pościeli (wciąż pochlipując) i wyczołgałem na podłogę, starając się nie robić hałasu. Żeby dosięgnąć włącznika, musiałem wstać. To było najgorsze. Głosy wrzeszczały mi wprost do ucha. Nie mógłbym usłyszeć nic innego. Dosłownie trząsłem się ze strachu, czułem się, jakby moje ciało ważyło tonę, kiedy podnosiłem się, żeby włączyć światło. W tym samym momencie głosy zmieniły się w echo. Wciąż słyszałem krzyki i wrzaski, ale jako echo.
Upadłem na podłogę, bezgłośnie płacząc. Usłyszałem, że mama weszła do pokoju. Znalazła mnie w fatalnym stanie. Myślę, że to był najgorszy przypadek. Z czasem głosy stawały się mniej nachalne, mijały całe tygodnie bez żadnego przypadku, aż w końcu całkiem zniknęły. Nie pamiętam dokładnie, kiedy. Nie znam nikogo, kto doświadczył czegoś takiego. Dajcie mi znać, jeśli wam też się to przydarzyło.


"Wisielce"
Ciemne ściany, na tych ścianach wiszą wisielców mdłe cienie
Imionami mury zdobione tych co oddali ziemię
Wzdryga się chłodne powietrze kiedy w noc nadchodzi burza
Gromy, błyskawice, krople oblewają czarną różę
Tym co rozbudza madame Śmierć, to co wieje duszą martwą
Takie bajki opowiadała babcia mi oraz bratu
Strach każdemu wejść w objęcia ciemnej, opuszczonej szkoły
Gdy raz wejdziesz nigdy więcej nie powrócą Ci kolory,
Ja popełniłem ten błąd, jeden ale niewybaczalny
Podszedłem blisko placówki, stanąłem przy drzewie czarnym
Był wtedy listopad, wisiały jeszcze na drzewach liście
Lecz to jedno było suche, martwe, na nim napis "Wiście"
"Nic strasznego" pomyślałem budząc w sobie znów odwagę
Kroki szły niby na taśmie, czułem jakbym stracił wagę
Udawałem sam przed sobą, żem chojrakiem i żem twardy
Że to ja będę kolejnym opiewanym przez pieśń barda
Drzwi nie otwarły się same, mokre drewno drżąc popchnąłem
Powoli wszedłem do środka, raz tupnąłem, kaptur zdjąłem,
Zdawało się tu być chłodniej, oddech zaczynał parować
Zapach zgnilizny i straty, że aż zabolała głowa
Ciemność widać pośród rzadkich promieni zza barykady,
U stóp leżą zgniłe kartki, wiatr sam z sobą dmie obrady,
Zakręciło mi się w głowie, oparłem się więc o ścianę
Wziąłem dłoń, a kątem oka dojrzałem na palcu ranę
"To nie rana" - zakrzyknąłem a i ściana nie krwawiła
Wzrok się w końcu przyzwyczaił, farba odkryła co kryła
Łuski z dotykiem odpadły, tam szkarłatny napis "Wiście"
Huk piorunem ponaglony wpadł przez szparę razem z liściem
Cofam się, w strachu przyśpieszam, złapać chcę za klamkę bramy
Nie ma klamki, drzwi też nie ma, Nie ma również żadnej ściany
Złapałem za stopę lepką, ciało się jej odkleiło
Padło z plaskiem na podłogę, co wisiało, to nie żyło
Głos wydałem przyduszony, jakby przez mą własną dumę
Cofnąłem się od wisielca, gdy plecami w przepaść runę
Tam spadałem dwa dni całe, słysząc szeptów milion cztery
"Wiście" wszystkie mi szeptały, jakby do głowy zalgnęły
Lądowałem tam skąd spadłem, z tą niejasną dziś różnicą
Że dokoła zgniłe ciała wciąż szeptały mieląc licem:
"Wiście", i poczułem wtedy, jak coś mi nad głową krąży
Wziąłem notes, zapisałem, zaraz za nimi podążę
Z wami żegnam się na świecie jeszcze, lecz już nie dla świata
Słowa to ostatnie, jakie przyjdzie mówić mi do brata,
Skoro czytasz, znaczy, że dotarłeś tutaj, zbyt daleko,
Znasz moją historię, wiesz, że zamyka się życia wieko,
Spójrz po raz ostatni przez te szpary tam, na złote liście
Nim usłyszysz finalny szept śmierci w swojej głowie: "Wiście"

sobota, 18 lipca 2015

"Wizyta na cmentarzu"


Był wczesny, ciemny poranek, gdy starsza kobieta położyła dłoń na nagrobku.


"Henry Blackwood (1938-2004)"


Położyła na nim kwiaty i zapłakała. Coś, czego nie zwykła robić. W każdą rocznicę śmierci Henry'ego przynosiła coś, co do niego należało. Jej pamięć nie była tak dobra, jak kiedyś, więc jej mózg potrzebował trochę wysiłku, aby to zrobić. Przyniosła coś, czego jej mąż nienawidził. Aparat słuchowy. Przypomniała sobie, jak nigdy nie chciał go używać, upierając się, że nie ma problemów ze słuchem, pomimo oglądania telewizji na pełnej głośności.


Jedyne, czego teraz chciała, to powrót jej ukochanego.


- Och, Henry - padła na kolana i spojrzała w niebo - Jak bardzo chciałabym, żebyś wrócił.


Nagle, przez zamglone łzami oczy, ujrzała czerwoną gwiazdę na niebie. Jej światło było bardzo słabe. Nagle usłyszała złośliwy chichot. Gwiazda zabłysnęła i zniknęła. Otarła łzy z oczu. Dziwne. Czy to tylko wytwór jej wyobraźni? Wstała i się rozejrzała, ale nie zobaczyła niczego dziwnego.
Najwyraźniej, to było nic innego, jak jej wyobraźnia. Zaśmiała się ze swojej naiwności i nagle w jej głowie pojawiło się pytanie: Czy bateria w aparacie słuchowym jeszcze działa?
Włożyła aparat do ucha i go włączyła. Usłyszała trzepot skrzydeł kruka na pobliskim drzewie. Aparat działał prawdopodobnie dlatego, że jej mąż bardzo rzadko go używał. Wtedy, przełykając ślinę, przyłożyła ucho do nagrobka. Jej usta otworzyły się ze zgrozą, gdy usłyszała drapanie, uderzanie i paniczne wrzaski dobrze znanej jej osoby...

"Zobaczyłem go"



Zobaczyłem go, gdy wracaliśmy ze szkoły. Był brudny i wyglądał niepokojąco, gapił się prosto na nas, nasz autobus właśnie odjeżdżał. Nawet sobie z niego żartowaliśmy, zapewne żeby odreagować stres i udawać, że się nie boimy. Zdecydowanie nie pasował w naszej dzielnicy, więc sama jego obecność była przerażająca… dlatego też spanikowaliśmy, gdy nasza trójka wysiadła na przystanku i zobaczyliśmy go za rogiem. Odwrócił się w naszą stronę. Stał pomiędzy nami, a naszymi domami. Niestety autobus już odjechał, więc wskoczyliśmy w krzaki na pobliskiej posesji. Nie byliśmy pewni, czy nas widział. Przyglądaliśmy się mu przez liście i widzieliśmy go zmierzającego w naszą stronę, mamrotał coś niezrozumiałego. Tim, mój sąsiad, twierdził, że widział duży nóż schowany w poszarpanym ubraniu tego człowieka. Danny, typek którego ledwo znałem, bo dopiero się tu wprowadził, uważał z kolei, że mu się coś przywidziało – to musiało być odbicie słońca w okularach Tima. Niemniej wciąż byliśmy przerażeni. Chodnik, którym szedł, prowadził prosto do nas. To Tim pierwszy się złamał.
Zaczął uciekać, trzymając się nisko. Podążyłem za nim, serce mi waliło. Zaszyliśmy się w ciemnościach pod werandą domu, koło którego się chowaliśmy wcześniej. Wcisnęliśmy się w wąską przestrzeń między ziemią a starymi, brudnymi deskami, które nie dały nam nawet tyle przestrzeni, aby można było swobodnie oddychać. Z tej kryjówki widzieliśmy, jak ten facet kieruje się w stronę podwórka przed nami i zaczyna się rozglądać za nami.
Przeczesywał krzaki mamrocząc wściekle. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nie było z nami Danny’ego, ale nie widziałem też gdzie poszedł. Tim zgubił okulary w tamtych krzakach, więc skulił się w cieniu obok mnie, prawie ślepy i przerażony. Czekaliśmy w całkowitej ciszy. Za każdym razem, gdy myślałem, że jest już wystarczająco bezpiecznie żeby wyjść, znów słyszałem kroki na drewnianej werandzie nad nami. Tim prawie kichnął, ale zasłoniłem mu usta i nos, zesztywniały ze strachu.
Czekaliśmy tam tak długo, że słońce już zaczynało zachodzić, zmieniając barwę światła. Nie słyszeliśmy tego człowieka już jakiś czas, byłem prawie gotowy wyjrzeć i sprawdzić, gdy znów rozległy się kroki, a najgłośniejsze stuknięcie rozległo się wprost nad nami. Dosłownie sekundę później pojawiła się przed nami twarz Danny’ego, odwrócona do góry nogami. Patrzył na nas przez kratownicę. Był wyraźnie zaskoczony i trochę zszokowany, że nas w końcu znalazł.


Coś wyszeptał, ale nic nie zrozumiałem. Wydawało mi się, że powiedział „zbliż się”, więc domyśliłem się, że ten przerażający facet był ciągle w pobliżu i musieliśmy zachować ciszę. Podpełzłem kawałek. Danny był wyraźnie przestraszony, wskazywał na coś nad nami. Dziwne… Wciąż nie mogłem go usłyszeć… jego oczy nieco się zamgliły, przysunąłem się jeszcze kawałek. Zamarłem na moment w przerażeniu, wycofałem się. Tim cichutko zapytał: „Co on powiedział?”, a ja tylko pokręciłem głową, zszokowany. Danny nie mówił „zbliż się”, on poruszał tylko ustami starając się przekazać „on tam jest”. Włóczęga siedział tuż nad nami i czekał, bo wiedział, że musieliśmy być gdzieś na tej posesji. Nie pozostało już nic, tylko czekać w ciszy, powstrzymując się od krzyku. To dobrze, że Tim zgubił okulary. Leżałem w ciemności już całkowicie zrezygnowany, ogarnięty grozą. Czekałem i starałem się nie myśleć o zaszklonym spojrzeniu głowy Danny’ego, która leżała odcięta na trawniku dwa metry dalej.

"Talent"

Talent to ojciec geniusza. Jak powszechnie wiadomo, talent talentowi nierówny. Niektórzy ludzie potrafią malować, śpiewać, grać w siatkówkę czy pisać. Ja szukałem swojego talentu przez lata. Próbowałem malować, ale moje obrazy klasyfikowano jako sztukę prymitywistyczną. Tak, to było tak beznadziejne, że nawet malunki w Lascaux miały lepszą perspektywę i były bardziej dynamiczne... Nawet kolory są tam ładniejsze. No po prostu jestem manualnym beztalenciem. Co dalej? Ah, tak. Śpiewanie i gra na instrumentach. Jak każdy nastolatek chciałem nauczyć się grać na gitarze. Dlaczego? Wiadomo, żeby laski na mnie leciały. Ale przy pierwszym riffie poddałem się, nie potrafiłem nawet szarpnąć tej j*****j struny. A co ze śpiewem? Po pijaku każdemu wydaje się, że potrafi śpiewać. Tylko ja nawet na trzeźwo śpiewam tak, jakbym był pijany i do tego nie spał od trzech miesięcy. No cóż, w muzyce nie odnajdę swojej drogi. To może zostanę pisarzem? Czemu nie! Kartka i długopis i zaczynam. Niestety, moja gramatyka pozostawiała wiele do życzenia. A historia o rycerzu, który mieszka w lesie, okrada bogatych i rozdaje biednym już gdzieś była... Po wielu prośbach mojej rodziny porzuciłem pisanie. Czułem się beznadziejnie, nawet mojej rodzinie nie podoba się moja twórczość. Nie mogłem się poddać. Postanowiłem wyjechać gdzieś daleko. Tam, gdzie mnie nie znają. Zacząć życie na nowo. Maszyna podjechała pod mój dom. Pożegnałem się z rodziną i ruszyłem w stronę dworca. Wielki sznur stalowych pudeł, a w środku nich ludzie. Tak powinni transportować zwierzęta a nie nas, ludzi. Ale nie mam wyboru. Jadę. Po dwóch dniach podróży dotarłem do celu. Vigo, Hiszpania. A czemu nie? Miasto jak miasto, kraj jak kraj. Wynająłem małe mieszkanie niedaleko centrum. Szukałem pracy. Szpital psychiatryczny. Idealnie. Szukali ochrony. Czemu nie? Złożyłem podanie. Przyjęli mnie od razu. Tam czas mija wolno... od apelu do apelu. Tak jak w więzieniu. Tylko ludzie ciekawsi. Zastanawiałeś się kiedyś, co siedzi w umyśle „czubka”? Ja tak. Rozmawiałem z nimi, ale to nic nie dało. Zero kontaktu. Po paru latach, jako pracownik z dłuższym stażem, mogłem zostawać z nimi sam na sam. Uwielbiałem nocne zmiany. Byli całkiem bezbronni. Tacy... tacy słabi. W końcu, po 46 latach życia, odnalazłem swój talent! Potrafię torturować ludzi, wyciągać z nich informacje i robię to bardzo dobrze. Wyrywanie paznokci, łamanie kończyn, wybijanie palców, wyłamywanie zębów widelcem... Uwielbiam to. Ale po pewnym czasie moi przełożeni zaczęli coś podejrzewać. Nie dostawałem już nocnych zmian. Ale talent trzeba rozwijać. Zaciągnąłem się do armii. Armii Włoskiej. Nie potrafiłem strzelać, coś nowego. Mój ojciec był pułkownikiem. Dzięki niemu przeniesiono mnie do wywiadu. Zajmowałem się przesłuchiwaniem podejrzanych o zdradę, świadków oraz wrogów politycznych. A później przesłuchiwałem żołnierzy wroga. Coraz bardziej rozwijałem swoje umiejętności. Raz nawet zamknąłem jednego Cygana do komory hiperbarycznej, stopniowo podnosiłem ciśnienie. W końcu delikwentowi pękły gałki oczne. Piękny widok. Później kazałem sprzątać bałagan, jaki po sobie pozostawił, jego córce. Wszyscy sypali, zeznawali przeciwko swoim rodzinom i przyjaciołom, tylko po to, żeby nie wejść do celi numer 13. Mojego gabinetu. W końcu zaczęła się wojna. Potrzebowali speców od tortur... chciałem powiedzieć, przesłuchań. Potrzebowali pomysłów na nowe tortury... Znaczy metody przesłuchań. Komora hiperbaryczna i wyłamywanie zębów widelcem nie było już wystarczające. Podtapianie, przypalanie też nie. Obcinanie kończyn? Nuda. Mam jeden talent i będę go rozwijał. Podawałem im narkotyki, wstrzykiwałem farbę do oczu. Nic ciekawego. Kwas we krwi to już coś. Ale przeszczepy szpiku bez znieczulenia i bez sprawdzania zgodności... To prawdziwa tortura. Mogłem to robić i oglądać cały czas.
Tortury, tortury, tortury. Błagali o to, żebym przestał. Żebym nie wyrywał im żył z ciała. Żebym nie wstrzykiwał im czyjegoś szpiku. Co oni mogą? Ja jestem tu bogiem. Oni byli mrówkami. Tresowałem ich. Pozbawiałem ich człowieczeństwa. Przekuwałem im bębenki... Wszystko tylko po to, żeby sprawić im ból. Dlaczego? Bo to moja praca? Bo to mój jedyny talent? Bo tylko to potrafię robić?
Zmasowany atak klonów. Tresura w pełnym zakresie wraz z programowaniem podprogowo-emocjonalnym. W praktyce wygląda to tak, że mama swoje, tato swoje, dziadzio swoje, pani w szkole swoje, itd. Setki wersji świata i wydarzeń w zmutowanych wersjach nadinterpretacji, imbecylstwa, traum, chorych ambicji i szalonych teorii. Ten cały ściek prosto w Twój mózg, czyli receptor główny.”
- Panie komendancie, ten człowiek jest chory psychicznie. Oddajmy go do szpitala.
- Nie, on tu zostaje. Nie jest chory. Kazali mu to zrobić. Manipulowali nim od dziecka. Znaleźliśmy jego obrazy. Są piękne. Spójrz na ten rysunek. Ten człowiek ma talent. Jego rodzina od urodzenia nim manipulowała. - Powiedział komendant.- To nie jest jego wina. Nie jest chory.
- Odwrotne postrzeganie świata to nie choroba? To można leczyć.
- Powiedział nam wszystko. Chce pan leczyć takiego potwora? Jest geniuszem, niebezpiecznym geniuszem. Nie możemy go wypuścić. Nikt nie może się dowiedzieć o tym, co się tu stało.
Protokół z przesłuchania został zapisany. Typ dokumentu- ŚCIŚLE TAJNY. Więzień odizolowany od świata. Oficjalnie nie istnieje. 07.09.1944r.
Teraz siedzę tutaj. Mam jedynie kartkę papieru i miękki ołówek, który wybłagałem od pensjonariuszy. Nie wiem ile lat mnie tu trzymają. Nie chce wiedzieć. Z człowiekiem jest tak, jak z ołówkiem - można go złamać.
Rok 2014. Znaleźliśmy dowody na torturowanie ludzi przez Włochów przed i w czasie Drugiej Wojny Światowej. Ledwo czytelne zapiski znalezione koło szkieletu człowieka w celi numer 13 to niezbite dowody na niesamowite okrucieństwo faszystów wobec ludzi innych narodowości. Teraz możemy dochodzić odszkodowania. Gdyby nie rodziny ofiar tortur, tajemnica nigdy nie zostałaby odkryta. Włosi chcieli zatuszować swoje eksperymenty na ludziach (patrz- protokół przesłuchania) oraz tortury (patrz- protokół przesłuchania). Manipulacja człowiekiem od urodzenia w celu stworzenia bezwzględnej maszyny. Eksperyment udany. Ale całe szczęście musieli się pozbyć wszystkich obiektów doświadczalnych. Szczątki jednego z nich pozostają w celi numer 13.

wtorek, 16 czerwca 2015

"Kuchisake-onna"


Kuchisake-onna jest legendą o japońskiej kobiecie okaleczonej przez zazdrosnego męża. Zabił ją za niewierność i pozostawił w odrażającym stanie.
Jej zawistny duch wciąż nawiedza miejsca w Japonii. Zazwyczaj w mgliste noce z chirurgiczną maską na twarzy. Nachodzi ludzi i pyta nieśmiało: "Watashi kirei?" (Jestem piękna?). Osoba przeważnie odpowiada "tak".
Wtedy zdejmuje maskę, ukazując uśmiech od ucha do ucha wycięty przez jej zazdrosnego męża, by oszpecić ją do końca życia. "Nawet teraz?" upiera się. Jeśli powiesz "nie", weźmie nożyczki i wytnie ten sam makabryczny uśmiech na twojej twarzy. Jeśli odpowiesz "tak", zniknie i ponownie pojawi się znikąd, gdy będziesz już w domu, by dokończyć swoje dzieło.
Jedynym sposobem by zmylić Kuchisake-onna jest powiedzenie: "Jesteś przeciętna", co wprawi w zakłopotanie tajemniczą Onryo. Możesz też wręczyć jej twardy bursztynowy cukierek(?), lub powiedzieć "Pomada" sześć razy, wtedy powinna zacząć uciekać. Była widziana od 1970 do wczesnego 2000 roku, często czaiła się na dzieci, które niewinne odpowiadały "tak", kiedy pytała ich czy jest brzydka i doprowadzała do ich śmierci...


"Wiadomość od demonów"



Witaj, mój drogi. Nie znasz mnie, ale Ja znam Ciebie. Jestem jednym z trzech demonów, które zostały ci przypisane przy twoich narodzinach. Widzisz, niektórzy ludzie na tym świecie są przeznaczeni do wielkości, przeznaczeni do szczęśliwego, spełnionego życia. Ty, niestety, nie jesteś jednym z tych ludzi i to my odpowiadamy za to, żeby tak się działo.
Kim jesteśmy? Ach tak, jak niegrzecznie z mojej strony. Pozwól, że nas przedstawię.
Wstyd to mój młodszy brat, demon, który siedzi na twoim lewym ramieniu. Wstyd mówi ci, że jesteś dziwakiem, że masz nienormalne myśli, że nigdy nie będziesz nigdzie pasował. Wstyd szeptał ci do ucha, kiedy w dzieciństwie matka odkryła, jak zabawiasz się ze sobą w samotności. Wstyd jest tym, który sprawia, że nienawidzisz siebie.
Strach siedzi na twoim prawym ramieniu. Jest moim starszym bratem, tak starym, jak życie. Strach wypełnia każdy ciemny kąt potworami, zmienia każdego nieznajomego w ciemnej uliczce w mordercę. Strach powstrzymuje cię przed wyznaniem uczuć komuś, kogo kochasz. Mówi ci, że lepiej jest nie próbować, niż pozwolić ludziom widzieć twoją porażkę. Strach sprawia, że sam budujesz sobie więzienie.
Więc kim jestem ja? Jestem najgorszym z twoich demonów, ale widzisz we mnie przyjaciela. Zwracasz sie do mnie, kiedy nie masz już nic innego, ponieważ żyję w twoim sercu. To ja zmuszam cię do trwania. To ja przedłużam twoją mękę.
Z poważaniem,
Nadziej

"Stalker"




26 kwietnia, 2012 rok. Po kilkugodzinnej rozgrywce w grze Borderlands 2 postanowiłem poszukać różnych informacji na temat anomalii w grze S.T.A.L.K.E.R. Zapoznałem się z każdą oddzielną anomalią i zachowaniem poszczególnych mutantów z Zony.     
Włączyłem S.T.A.L.K.E.R. Czyste Niebo, po czym wczytałem jeden z zapisów. Podczas gdy gra się ładowała, usłyszałem za sobą jakiś dźwięk, obróciłem się i w nieprzeniknionym mroku zobaczyłem sylwetkę człowieka w ciemnościach. Pomyślałem, że długa rozgrywka zrobiła swoje, po czym odwróciłem się do monitora. Postanowiłem przetestować i zapisać zachowanie każdej z anomalii. Przetestowałem większość, zostały dwie, mianowicie anomalia bagienna (nie pamiętam nazwy) i anomalia czasoprzestrzenna, więc udałem się na bagna (pierwsza lokacja w grze).     
Po przetestowaniu anomalii bagiennej, postanowiłem poszukać anomalii czasoprzestrzennej. Była ona tylko w jednym miejscu, w którym utknęli pewni stalkerzy. Zmierzając do tamtego miejsca, musiałem przejść przez wysypisko. Idąc, rozglądałem się za artefaktami, które mogły pałętać się po okolicy, lecz zamiast artefaktów zobaczyłem dziwne światła w tym dużym budynku, w którym bazę mają bandyci. Udałem się tam, ponieważ nie należałem do grupy stalkerów, którzy mieli konflikt z bandytami, a przynajmniej bardzo zaciekły konflikt. Wteedy ujrzałem, że z moim zapisem jest coś nie tak. Gdy dotarłem do budynku, wszyscy bandyci stali w miejscu, dosłownie się nie ruszali. Gdy podbiegłem do tutejszego handlarza by się czegoś dowiedzieć, ten zamiast pogadać z mną powiedział tylko słowa "Ciii, oni patrzą, wybrałeś złą porę...", każdy z nich mówił to samo, aczkolwiek każda kolejna próba rozmowy powodowała zwiększenie tonacji, tak jak by coraz bardziej chcieli bym odszedł. Zrezygnowałem z kolejnych prób, bo ich głos brzmiał nienaturalnie, aczkolwiek bardzo realnie. Gdy chciałem wyjść, moja postać umarła, lecz nie mogłem nic zrobić i nagle...    
...Pojawiłem się w jakimś nadpalonym domu, było zupełnie cicho, za cicho jak na Zonę. W domu była łazienka, dwa pokoje, salon i wyjście. Po chwili oglądania domu, wychodząc z łazienki zobaczyłem w oknie korytarza spokojnie przechodzącą sobie czarną postać z dużą głową. Przeraziłem się. W własnej głowie zacząłem słyszeć szepty i dźwięki mutantów.   
Boję się, siedzę w kącie, a Stalker jest wciąż włączony. Wstałem i z determinacją udałem się na krzesło, by opuścić nadpalony dom. W każdym oknie stało kilka chudych, czarnych postaci. W oknie korytarza stał ten sam wielkogłowy humanoid. Mimo światła, które padało na mnie, nie widziałem swojego cienia, a w domu panowała cisza, straszna cisza. Nie było słychać nic w grze, zarówno jak i w moim domu, kieruje moją postać wprost na drzwi domu, otwieram je i widzę błysk...  
Wchodzę do nadpalonego domu, zobaczyłem jak z salonu wychodzi... Ja. Z strachu podniosłem AK i wycelowałem. Strzał nie oddał dźwięku, usłyszałem tylko płacz i szepty cieni. Płakali białymi łzami. A wielkogłowy humanoid? Nie było go tam. Usłyszałem szept kontrolera z Zew i postanowiłem udać się do kuchni. Gdy moja ręka chciała otworzyć drzwi, zobaczyłem, że jest zmutowana, w zniszczonych bandażach. Nie mogłem także obrócić głowy, w którykolwiek z kierunków - byłem mutantem... 
Otworzyłem drzwi i zobaczyłem błysk, widzę siebie siedzącego przed komputerem, Stalker się wczytuje. Usłyszał jak wchodzę do pokoju. Patrzy na mnie, po czym ślepo odwraca się do monitora by kontynuować zgłębienie mrocznych tajemnic Zony...



czwartek, 11 czerwca 2015

"Nocny kurs"

Pamiętam tą noc jakby wydarzyła się wczoraj chociaż minęło już pół roku...
Stałem już jakieś pół godziny na przystanku czekając na ten pieprzony tramwaj, który miał mnie odwieść do domu. Była to jedna z mroźniejszych nocy tego roku.
Już miałem zamiar zamówić taksówkę, ukraść auto, wszystko byle nie stać bezczynnie na tym przystanku, kiedy w końcu przyjechał.
Zatrzymał się na przystanku z głośnym zgrzytem. Gdy się otworzyły drzwi w uszach miałem już tylko głośny szum. Wagon był przesiąknięty mrokiem. Naprawdę bałem się do niego wchodzić, ale było w nim cieplej niż na zewnątrz. Po omacku znalazłem siedzenie i się usadowiłem.
I wtedy stało się coś niespodziewanego, zapaliło się ostre światło. Zobaczyłem w blasku całą masę ciemnych kreatur które się patrzyły na mnie, swoimi jasnymi oczami. Serce biło tak mocno jakby się chciało wyrwać i zobaczyć je. Gdy dwie z nich ruszyły w moją stronę, zamarłem w bez ruchu oraz przestałem oddychać.
Chwile stawały się wiecznością.
Wtedy moje oczy przywykły do światła i okazało się że to ludzie a ta dwójka to było jakieś stare małżeństwo. Uspokoiłem się, oddech wrócił do normy, rozsiadłem i zacząłem czytać książkę. Zmieniając stronę podniosłem na chwilę głowę. Po prostu wpatrywała się we mnie swoimi błękitnymi oczami.
- Cześć –powiedziała.
Normalnie bym się zarumienił i coś wybełkotał ale krew była już gdzie indziej.
- To chyba jesteś zajęty – stwierdziła.
- Poczekaj –wybełkotałem.
Znów zwróciła swoje błękitne oczy w moim kierunku. Miała długie, lekko kręcone, rudę włosy.Nosiła lekką, przewiewną błękitną sukienkę a w talii jakiś czerwony pasek. Olśniewała każdym oddechem(a miała czym), każdym ruchem.
Zaczęliśmy rozmawiać o różnych rzeczach.
- Chcesz zatańczyć – zaproponowała.
- Chętnie
- Hej gwóźdź zapuść jakąś muzę – zawołała do jakiegoś dresa z radiem.
- To ty go znasz? – spytałem zdziwiony.
- Już jakiś czas go widuje codziennie – odparła obojętnie.
Wszyscy na nas patrzyli, klaskali, uśmiechali się na nasz widok. Nie chciałem by te chwilę przepadły w taki sposób.
- O cholera, na następnym przystanku wysiadam. – zauważyłem z zawodem.
Spojrzałem się na chwilę na śrubę czy jakoś tak i spostrzegłem jakby nie miał połowy twarzy. Widziałem dokładnie ścięgna i mięśnie umiejscowione na twarzy, mocno odstającą gałkę oczną i krew spływającą po czymś co chyba było krtanią. Przeraziłem się porządnie.
- Uspokój się, to tylko zmęczenie – uspakajała mnie. Jakby wiedziała co widzę. – Wszystko jest w porządku.
Mrugnąłem parę razy i wszystko było cacy. Chwilę później staliśmy już przy drzwiach by się pożegnać.
- Mam nadzieję, że się znowu spotkamy – powiedziałem po namiętnym pocałunku.
- Mam nadzieję, że nie prędko.
Chwilę potrwało zanim zrozumiałem te słowa, jak je już zrozumiałem od razu znikł uśmiech z mojej twarzy przed którą właśnie zamknęły się drzwi. Patrzyłem na wschód gdzie odjeżdżał tramwaj gdy błysnęły mi w oczy jego numery niczym raca. Był to numer 1045. Gdy ponownie spojrzałem w tym kierunku nie było już tramwaju tylko wschodzące słońce.
Po powrocie do domu nie potrafiłem zasnąć ciągle o niej myślałem i o tym numerze. W końcu zacząłem przeszukiwać internet w poszukiwaniu informacji. Po paru bezużytecznych stronach znalazłem coś co mnie przeraziło. Moją ukochaną przeciętą w poprzek na pół. Dokładnie rzecz biorąc znalazłem artykuł dotyczący wypadku tramwaju. Było wiele nie wyraźnych zdjęć ale ją poznałem po błękitnej sukience. Przeczytałem że ten wypadek zdarzył się około 6 lat temu.
Opowiadam tą historię siedząc w kuchni by podzielić się z wami że chcę ją znowu zobaczyć nie zważając na trudności.
A więc do zobaczenia.

"Zabójstwa Alice"

Zabójstwa Alice pozostają do dzisiaj jedną z najbardziej najdziwniejszych i nierozwiązanych spraw dotyczących zabójstw seryjnych w Japonii. W przeciągu 1999-2005, miała miejsce seria pięciu morderstw. Wszystkie morderstwa byłyby brane jako zupełnie odrębne przypadki, gdyby nie "wizytówka" zostawiona przez sprawcę na miejscu zbrodni. Zostawiał on bowiem kartę do gry (inną w przypadku każdego zabójstwa) w okolicy, zazwyczaj w widocznym miejscu, która nosiła na sobie napis "Alice", wypisany przy pomocy krwi ofiary.
Na miejscach zbrodni znajdywano bardzo niewiele tropów i ostatecznie dochodzenie zakończyło się niepowodzeniem. Poniżej znajdują się szczegóły dotyczące każdego zabójstwa.

Sasaki Megumi

Pierwszą ofiarą była Sasaki Megumi, 29-letnia właścicielka restauracji. Ci, którzy ją znali opisywali ją jako upartą kobietę, z krótkim temperamentem i ostrym językiem dla swoich pracowników. Klienci szanowali i rozpoznawali ją dzięki jej dokładnemu gotowaniu i poświęceniu dla swojej pracy. Poza pracą, Megumi była bardzo towarzyska i często chodziła na imprezy.
Zaginęła po jednej z tych właśnie imprez. Zdecydowała, że pójdzie na piechotę do swojego domu od przyjaciółki ponieważ była to tylko przecznica a ona sama była już zbyt pijana, by prowadzić. Kilka osób zaoferowało jej odwiezienie do domu ale ona tylko wzruszała ramionami. Ludzie widzieli ją jak wychodziła z imprezy o godzinie pierwszej rano i to był ostatni raz, gdy była widziana żywa.
Następnego ranka spacerująca po lesie para, około kilometra drogi od domu Megumi, zobaczyła dużą ilość krwi na przerośniętej, niewykorzystywanej już ścieżce. Ciekawi podążyli tą dróżką, gdzie znaleźli ciało kobiety. Jej ciało było obdarte ze skóry, a niektóre jego części były nadziane na różnych gałęziach drzewa. Para zadzwoniła po policję.
Policja znalazła kartę, upchaną w ustach Megumi. Był to walet pik, z napisanym słowem "Alice", jak zostało już wcześniej wspomniane. Nie znaleziono żadnych odcisków palców ani DNA.

Yamane Akio

Yamane Akio był słabo znanym piosenkarzem, śpiewającym w równie mało znanym zespole, nigdy nie grającym nigdzie więcej niż w pobliskich barach czy spotkaniach. Przyjaciele opisywali go jako dobrodusznego człowieka, który nigdy nie opuściłby sceny głosowej. Po jego śmierci zespół do którego należał się rozpadł, ponieważ reszta członków nie miała serca do szukania nowego wokalisty.
Akio został uprowadzony ze swojego mieszkania 11 lutego 2001 roku. Koledzy z zespołu byli ostatnimi, którzy widzieli go żywego poprzedniego dnia, gdy z nimi ćwiczył. Tej nocy jego dziewczyna postanowiła go odwiedzić i zdziwiła się, kiedy zastała pusty dom. W ciągu kilku dni został zgłoszony raport dotyczący jego zaginięcia i rozpoczęły się poszukiwania.
Na materiale z kamer zabezpieczających mieszkanie widać było zakapturzoną postać wchodzącą przez tylne drzwi a następnie wychodzącą z dużą torbą na śmieci, wnętrze torby było dziwnie wybrzuszone. Ten dziwny wygląd nigdy nie został do nikogo przypisany a samego człowieka nikt nie widział osobiście. Człowiek ten powszechnie uważany jest za mordercę ale jego twarz nigdy nie została odkryta i zaczęły pojawiać się pewne wątpliwości.
W następnym tygodniu, właściciel baru "Yoshida's" (gdzie zespół Akio często występował) otwierał działalność na kolejny dzień i zastał się z makabrycznym widokiem. Na stole leżało ciało Akio. Jego struny głosowe zostały wydarte z gardła, a on sam został postrzelony w głowę. Jego kartą "Alice" był król karo, znaleziony w jego ściśniętych dłoniach wraz z jego zrujnowanymi strunami głosowymi.

Kai Sakura

Nastoletnia dziewczyna, Kai Sakura, miała całe życie przed sobą. Była słodką dziewczyną, uwielbianą przez kolegów z klasy i innych. Chciała iść na studia by zostać projektantką mody a od ukończenia szkoły dzielił ją zaledwie tydzień, gdy została porwana.
Rodzina i krewni Sakury zachowywali się dziwne próbując ją odnaleźć, a całe miasto również poszukiwało utraconej dziewczyny. Jej ciało zostało znalezione dwa dni potem, pochowane w płytkim grobie. Nie wydaje się, że zabójca chciał ją ukryć, a wręcz przeciwnie, grób w którym ją znaleziono był oznaczony kartą "Alice", damą trefl.
Ciało Sakury zostało straszliwie okaleczone. Jej oczy zostały wydłubane z ciała, zaś same ciało, jak w przypadku Megumi, także zostało obdarte ze skóry, zaś jej usta były otwarte. Na jej głowie została przyszyta korona, prawdopodobnie wtedy, kiedy jeszcze żyła. Nie zanotowano żadnych przestęp seksualnych, ani podczas życia, ani pośmiertnie.
Wraz z ciałem Sakury była notatka, zapisana niewyraźnym stylem pisma. Zawierała ona wiele różnych zwrotów, niektóre z nich były jednak nieczytelne. "Śmierć jest zniekształconym marzeniem,", "ona będzie wiecznie władać," i "ha! ha! ci, którzy umierają są szczęściarzami" były zaledwie paroma zdaniami, które zostały napisane. Nigdy nie znaleziono pasującego pisma wśród ludzi.
Piosenka "Alice human sacrifice" oparta jest na zabójstwach Alice. Opowiada ona historię o małym śnie, który wabi ludzi do swojego świata a następnie przechodzi do dziejów każdej z "Alicji".
Piosenka ma kilka podobieństw, z każdego zabójstwa. Pierwsza Alicja (śpiewana przez MEIKO) została uwięziona w lesie, gdzie znaleziono Megumi. Druga Alicja (śpiewana przez KAITO) była piosenkarzem, który został "zastrzelony przez szaleńca".
Trzecia Alicja (śpiewana przez Hatsune Miku) była przez wszystkich kochana, została królową kraju i została przejęta przez "zniekształcony sen".
Czwarta Alicja (śpiewana przez Kagamine Rin i Lena) była parą bliźniaków, uważaną za jedną "Alicję". Zostali opisani jako "uparta" starsza siostra i "inteligentny" młodszy brat. Tekst w piosence, "już się nie obudzą ze swojego snu", najprawdopodobniej odnosi się do ich śmierci we śnie. Zostało także wspomniane o kartach, które znaleziono przy każdym z ciał. Yugami-P nie stwierdził czy na pewno ta piosenka ma jakiekolwiek powiązanie z Zabójstwami Alice, ale powszechnie się przyjmuje, że tak jest.