"Po prostu... uciekaj"
Impreza skończyła się dość późno. Co prawda
nie wypiłem dużo alkoholu, ale bałem się zasiąść za kółkiem, więc
ruszyłem pieszo do domu. Gdybym wtedy wiedział, co wiem teraz...
Wsiadłbym do tego pieprzonego samochodu i uciekł jak najdalej stąd. Ale
już jest za późno. Od dawna.
Cóż, więc przeczytaj to, co mam Tobie do
opowiedzenia, gdyż istnieje szansa, że właśnie te opowiadanie jakoś Ci
pomoże w uniknięciu mojego losu. Może jeszcze nie jest za późno. Może...
Kontynuując moją opowieść, szedłem do domu
zupełnie sam. Mieszkałem około dwudziestu minut drogi od miejsca
imprezy, więc niezbyt daleko. Droga wiodła mnie obok starego cmentarza,
na którym od dawna nie chowano więcej zmarłych, był po prostu
przepełniony. Teraz większość grobów była zaniedbana i w rozsypce.
Gdzieniegdzie wyrosły spod ziemi drzewa, które uszkodziły stare płyty
chodnikowe wiodące między grobami. Przechodząc obok zniszczonego i
pokrytego rdzą ogrodzenia cmentarza, poczułem dziwną i przemożną chęć
wejścia na jego teren. Było to naprawdę dziwne uczucie, zupełnie jakby
ktoś obcy przemawiał wprost do moich myśli. Głos ten przybrał dla mnie
formę czułej kochanki szepcącej nocą namiętnie do ucha. Zupełnie nie
mogłem oprzeć się temu nagłemu pragnieniu, więc postanowiłem mu ulec.
Teraz już wiem, że śmierć zawsze mówi głosem uwodzicielki.
Wszechobecna mgła spowijała stary cmentarz
niczym kokon, a coś pchało mnie przed siebie, nie pozwalając mi
zawrócić. Moje nogi nie chciały iść, ale mimo to robiłem wolno następne
kroki, zbliżając się do nieuniknionego. Minąłem wiele grobów, niektóre z
nich były tak zdewastowane przez czas, że dało się w nich dojrzeć
resztki zbutwiałych trumien. Z każdym krokiem coraz bardziej pragnąłem,
żeby ten dziwny sen się skończył- widocznie musiałem wypić na imprezie
więcej niż mi się wydawało i zaliczyć zgon przy stoliku. A może to po
prostu delirium?
Spotkałem go kilka minut po wejściu na
cmentarz, ale wtedy czułem się, jakby upłynęły wieki. Siedział na jednej
z lepiej zachowanych płyt nagrobnych i czule gładził palcem wyryte w
niej litery i cyfry, mówiące kto i od kiedy znajduje się pod spodem. Na
pierwszy rzut oka wyglądał na zwykłego faceta, jakich wielu w naszym
kraju- krótkie i niezbyt gęste brązowe włosy, okrągła twarz okolona
kilkudniowym twardym zarostem, a także przyozdobiona kilkoma bliznami po
ospie. Liczył sobie około stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu i
był raczej chudy. Ubrany był normalnie, we flanelową koszulę i lekko
wytarte jeansy. Jak już wspomniałem, na pierwszy rzut oka wyglądał jak
normalny człowiek. Ale gdy mu się lepiej przyjrzałem... Ręce miałem
mokre od potu, a w gardle nagle pojawiła się nieprzyjemna bryła, której
nie potrafiłem przełknąć. Chciałem rzucić się do ucieczki, ale nie
mogłem. Czułem, jakby nogi wrosły mi w ziemię, niczym konary pobliskich
drzew. Przynajmniej ten dziwny głos w mojej głowie mnie opuścił, ale
obcy wciąż gapił się na mnie oczami pozbawionymi doszczętnie powiek.
Ponadto jego lewe oko było w dość zaawansowanym stadium rozkładu,
wypływając powoli na policzek. Z kolei patrząc uważniej na policzek
dostrzegłem, że zwisa z niego całkiem pokaźny płat skóry. „Głooodnyyy”
wyszeptał zombi okropnie zdeformowanym głosem, wydobytym dzięki
rozkładającym się strunom głosowym. Śmierć nie była szybka i bezbolesna.
Zaczął od moich dłoni. Powoli, ale
sumiennie rozdzierał moją skórę swoimi bladymi i trzęsącymi się palcami,
oddzielając coraz więcej tkanki od reszty ciała, a ja dalej nie mogłem
się ruszyć. Nie mogłem nawet krzyczeć, to było okropne. Gdy moje dłonie
zwisały już jedynie na strzępach skóry i naczyń krwionośnych, wyszarpał
je ze stawu i zaczął powoli zjadać. Palec po palcu, centymetr po
centymetrze, a wszystkie kostki sumiennie wypluwał na płytę, na której
wcześniej siedział. Ból był potworny, ale jakaś nieznana mi wtedy siła
podtrzymywała moje ciało w pozycji stojącej i nie pozwalała mi umrzeć.
Sukinsyn chciał, żebym cierpiał. Gdy moje ręce istniały już tylko w
mojej pamięci, zabrał się do nóg. Gdy moje ciało zostało pozbawione
wszelkiego oparcia, runąłem na plecy, rozbijając sobie głowę o resztki
pobliskiego nagrobka. Tego mój konsument nie przewidział, zawył
nieludzko, ale żałośnie, w wyrazie niezadowolenia, bo moje życie
wyciekało ze mnie szybciej, niż tego chciał. Mimo tak młodego wieku
cieszyłem się na myśl o nadchodzącej śmierci. W końcu czy po niej może
być gorzej, aniżeli było w tamtej chwili? Oj, może. I to cholernie
gorzej.
Momentu samej śmierci nie pamiętam.
Ostatnie wspomnienie z mojego ciała dotyczy mnie leżącego na plecach i
owiniętego starannie we własne jelita. Odór i samo uczucie śliskiego
organu na twarzy było okropne. Zwymiotowałbym, gdybym miał jeszcze wtedy
żołądek. Potem nagły oślepiający (choć nie miałem oczu) błysk światła i
znalazłem się w ciele, a właściwie umyśle zombi. Widziałem przez jego
zdrowe już oczy, jak wrzuca ogryzione do cna, pozostałe po mnie kości do
grobu, na którym siedział. Zasunął na powrót kamienną płytę i obejrzał
się wnikliwie- nigdzie nie było widać ani śladu rozkładu. Znowu wyglądał
zupełnie jak żywy człowiek. „Tak lepiej, znacznie lepiej” powiedział
już męskim basem w pustą przestrzeń. I ruszył szukać kolejnej ofiary na
nieuniknioną ucztę.
„Nowy, nowy, nowy, a zobaczcie jaki jeszcze
materialny, zjedzmy go, zabijmy go, a może by tak..” Nagle ogrom
różnych głosów uderzył we mnie jak armatni pocisk. Pod ich naporem
zostałem wepchnięty w głąb umysłu zombi. I wtedy ujrzałem ogrom duchów.
Wszystkie bez wyjątku były białe, lecz niektóre bardziej, a inne
znacznie mniej przezroczyste. Niektórym udało się zachować wygląd, jaki
miały za życia, gdy inne były ledwie widocznym obłokiem. „Czy to
piekło?” zapytałem, a one poczęły się szaleńczo śmiać. „Piekło, synu,
tutaj jest marzeniem.” przez tłum głosów przebił się jeden, bardzo
wyraźny. Próbowałem dostrzec duszę, która była autorem tego zdania, ale
zostałem pchnięty przez ogromną falę złożoną z innych dusz do kolejnej
części umysłu zombi. „Ofiara, ofiara, znalazł nową, ofiara, ofiara,
hahahahaha”. I w ten sposób ponownie udało mi się spojrzeć oczami
potwora na świat.
Widziałem jak ją śledzi, jak przez długie
miesiące zakrada się za jej plecy, by choć zasmakować smaku powietrza
dookoła niej... A potem jedna z dusz wyleciała z impetem z jego ciała i
pomknęła w stronę młodej dziewczyny. Tym razem czekał na nią w parku.
Gdy tylko dziewczyna stanęła przed jego obliczem, poczułem jak razem z
falą innych dusz lecę w jej stronę. Wtedy zrozumiałem, czym była ta
tajemnicza siła, która utrzymała mnie tak długo w pozycji stojącej i
przy życiu. Gdy dziewczyna wreszcie upadła, zostałem wepchnięty z innymi
do jej ciała, by przeżywać moment śmierci na nowo, tylko w innym ciele.
Niektóre z dusz wtedy płakały, a inne śmiały się, już zupełnie szalone.
Cierpiała znacznie dłużej ode mnie. Gdy wreszcie umarła, a właściwie
umarliśmy, fala dusz zabrała jej zagubioną duszyczkę ze sobą do umysłu
zombi.
Od tamtej chwili widziałem dziesiątki
innych ofiar, zawsze oprawianych w ten sam sposób. Z każdą kolejną
śmiercią moja dusza nikła coraz bardziej, choć wiedziałem, że nigdy nie
zniknie zupełnie. W końcu stałaby się szalona, jak te wszystkie inne.
Ale wyrwałem się. Nadludzkim (a może w moim wypadku naddusznym?)
wysiłkiem oderwałem się od rwącej rzeki dusz, gdy ta mknęła w stronę
następnej ofiary i poleciałem, by znaleźć się w ciele, w którym
aktualnie jestem. Zombi był wściekły, ale jego rozkładające się ciało
nie mogło podążyć za mną w pogoń. Wiem jednak, że i tak mnie znajdzie,
to tylko kwestia czasu. Cennego czasu, szczególnie w Twoim wypadku. On
Cię śledził, razem z wieloma innymi. Jesteś na jego długiej liście
przyszłych przekąsek jedną z pierwszych pozycji. Pamiętasz, ile razy
widziałeś szybki ruch na skraju pola widzenia? O tak, pożywiony zombi
potrafi poruszać się szybciej niż niejedno rozpędzone auto. A może
czułeś już jego dotyk? Gdy na ulicy jakiś obcy, normalnie wyglądający
mężczyzna „przypadkowo” otarł się o Ciebie lub też potrącił dłonią Twoją
rękę? Wtedy jesteś zgubiony, nic Cię nie uratuje. Jeśli jednak jeszcze
Cię nie dotknął, a jest na to spora szansa, uciekaj. Jak najdalej stąd.
Wsiądź w samochód, pociąg, samolot, czy co tylko zechcesz i spieprzaj
jak najdalej. Zawsze istnieje szansa, że zgubi Twój trop, że Twój zapach
zostanie zamaskowany przez miliony innych.
Znalazł mnie. Widzę przez okno, jak forsuje
jednym uderzeniem drzwi wejściowe do domu, w którym się znajduję. Moją
duszę czeka szaleństwo, gorsze od piekła. Ale Ty... Uciekaj. I pamiętaj,
że śmierć to najczulsza z kochanek. Nie daj się jej zwieść.