sobota, 30 maja 2015

"Kot"


Mieszkam sobie w najzwyczajniejszym jednopokojowym mieszkaniu, w najzwyczajniejszym prowincjonalnym małym miasteczku. Nie jest to może jakieś straszne miejsce, ale no ale nie ma tu tylu możliwości, co na przykład w Moskwie. Dziewczyny nie mam, przyjaciół niewielu, a i ci są raczej znajomymi. Moim jedynym przyjacielem, że tak powiem, stał się mój kot. Może wam się to wydawać osobliwe ale tak mi było dobrze i nigdy nie chciałem tego zmieniać.
Kot był staruszkiem, niedawno skończył równo osiemnaście lat. Okazję tę uczciliśmy każdy po swojemu: on pysznym Whiskasem, a ja butelką taniego piwa. Złożyło się jakoś tak, że zwierzątko moje nazywałem po prostu - Kot. Kiedyś, dawno temu, starałem się wymyślić mu jakieś imię, ale jego pyszczek przyjmował wyrażenie zadowolenia tylko i wyłącznie wtedy, gdy nazywano go Kotem, żadne inne imię mu nie pasowało. Tak więc przeszliśmy z Kotem bardzo wiele, i zdawałoby się, że rozumiemy się w pół słowa, jeżeli nie w pół spojrzenia. I to głównie o nim będzie ta historia..
Pewnego późnego wieczoru wracałem z pracy do domu. Pracowałem wtedy jako stróż na parkingu, praca ta nie była szczególnie skomplikowana ani trudna, no ale trzeba było się się sporo nasiedzieć w stróżówce, czasem nawet dobę, ponieważ stróżów było tylko dwóch. W kieszeni miałem paczuszkę z kocią karmą, a deszcz lał nawet nie jak z cebra, ale jak z tysiąca pomp strażackich. Zmokłem po drodze niesamowicie, zmarzłem na kość, poszedłem więc szybciej, na skróty. Na ganku drżącymi od zimna rękoma otworzyłem zamek i wszedłem do domu.
Gdy teraz o tym opowiadam, tak sobie myślę, że pierwsze, co mnie poraziło, to cisza. Zazwyczaj mojemu powrotowi po dobowym dyżurze towarzyszyło radosne miauczenie, a puszysty kłębek skakał mi z szafy na ramię. Teraz nie było ani jednego, ani drugiego. Słychać tylko milicyjne syreny gdzieś na ulicy. Bez powodzenia starałem się odpędzić głupie myśli, wchodząc do jedynego pokoju. Myślałem, może śpi zwierzaczek. Nikogo. Z ciężkim sercem wszedłem do kuchni i zobaczyłem Kota, rozpłaszczonego w rogu, pod stołem. Przewracając meble, rzuciłem się ku niemu, z nadzieją, że może to taka nowa zabawa, kot zaraz wstanie i spojrzy na mnie chytrym wzrokiem - "co, nastraszyłem cię?". Ale nie. Gdy tylko podniosłem puszyste ciało, jego głowa bezwładnie opadła. Nie żył. Upadłem na kolana i zacząłem płakać. Tak naprawdę w życiu płakałem bardzo rzadko. Gdy odszedł mój Tata, nie płakałem. Gdy straciłem pracę, nie płakałem. Lecz teraz klęczałem i płakałem niczym małe dziecko, ściskając martwego kota. Nie pamiętam, ile czasu tak przesiedziałem. Po pewnym czasie po prostu się wyłączyłem, wziąłem łopatę, starą skrzynkę spod butów i poszedłem pochować mojego najlepszego i jedynego przyjaciela.
Ponieważ mieszkałem na samym skraju osiedla, do lasu nie szedłem długo. Wykopałem maleńki grób i złożyłem tam Kota. Zaznaczywszy mogiłkę czymś w rodzaju krzyża z gałęzi oraz obłożywszy ją kamieniami, powlokłem się do domu. Nie rozbierając się rzuciłem się na łóżko i zasnąłem niespokojnym snem. Pamiętam, że budziłem się kilka razy i czułem, jakby ciągle tu był, jakby spał, zwinięty w kłębek. Lecz za każdym razem, kiedy sen odchodził na dobre, czułem dookoła siebie niesamowitą pustkę, a serce mi pękało od bólu, spowodowanego stratą.
Jakoś tak nad ranem się obudziłem i usłyszałem ciche cykanie w korytarzu. Takie dźwięki zawsze wydawał Kot, kiedy chodził po gołej podłodze. Cyk-cyk-cyk, maleńkie pazurki stukają o drewno. Cyk-cyk-cyk. Z przyzwyczajenia go przywołałem, obróciłem się na drugi bok, kiedy nagle przeszył mnie dreszcz. Przecież wczoraj go pochowałem! Wyskoczyłem z łóżka, czując jednocześnie radość i przerażenie, rzuciłem się do korytarza. Pusto. Można się zdziwić, jak mocno wpłynęła na mnie strata zwierzątka domowego. No ale Kot nie był tylko jakimś tam zwierzątkiem, był moim przyjacielem.
Cały następny dzień gapiłem się bezmyślnie w telewizor. Koło wieczora poszedłem do sklepu, kupiłem butelkę taniej wódki i wypiłem ją w samotności, wspominając przyjaciela, który odszedł. Kiedy audycja w telewizorze zmieniła się w śnieg, wyłączyłem pudło i ruszyłem w stronę łóżka. Rozebrałem się do bielizny, i już miałem dać nurka pod ciepłą kołdrę, kiedy to usłyszałem ciche miauczenie. Wzdłuż kręgosłupa przebiegła mi strużka zimnego potu. Drzwi zamknięte, okna i okiennice też, z powodu kiepskiej pogody. Żaden dachowiec nie mógł się tutaj dostać. Na miękkich nogach podszedłem do włącznika światła. Pstryk. Elektryczne światło wydobyło pokój z mroku, pozostawiając cień jedynie w kątach. Nigdzie niczego nie dostrzegłem. Zrzucając winę na tanią gorzałę, wyciągnąłem rękę, żeby światło wyłączyć, kiedy to zobaczyłem w kącie charakterystyczny blask kocich oczu, odbijających promienie światła. Zamurowało mnie. Przestałem oddychać, wpatrywałem się w płonące kocie oczy w kącie. Gdy płuca zaczęły mnie palić od braku powietrza, rozległ się koci pomruk zadowolenia, a blask zniknął, zupełnie jakby niewidzialny dla mnie kot odwrócił głowę albo po prostu zamknął oczy. Drżącą ręką sięgnąłem po latarkę, którą zawsze trzymam niedaleko włącznika, na wypadek problemów z prądem, które tu akurat zdarzają się dość często. Namacałem gładką obudowę, wcisnąłem przycisk, i promień światła rozświetlił kąt, rozganiając cień. Moje nadzieje, że zobaczę tam kota-dachowca okazały się płonne, jedyne co zobaczyłem, to starą, obszarpaną tapetę, brzeg wersalki... i nic więcej. Cicho zakląłem i wyłączyłem latarkę.
Tej nocy spałem przy włączonym świetle. Nie raz i nie dwa dało się słyszeć z korytarza albo z ciemnych kątów kocie mruczenie i ciche stukanie łapek. Po kilku godzinach, zupełnie wyczerpany strachem, zasnąłem. Obudził mnie dźwięk budzika, czułem dziwne ukojenie. Dlaczego? Pewnie dlatego, że słyszałem mruczenie oraz machinalnie głaskałem ciepły koci bok.
Nie tyle otworzyłem oczy, co je wytrzeszczyłem. I nie zobaczyłem nic. Byłem gotów przysiąc, że jeszcze przed sekundą dotykałem miękkiej, jedwabistej, kociej sierści. Czułem, jak zwierzę oddycha. A teraz pustka. Dotknąłem narzuty. Była zimna. Nie, nie zimna. Lodowata, zupełnie, jakby ktoś postawił na niej wiaderko z lodem.
Z dziwnym spokojem wstałem, zadzwoniłem do szefa i wziąłem urlop na żądanie. Jak tylko słuchawka opadła na widełki, na pełnej szybkości wypadłem z mieszkania, nawet nie zamknąłem drzwi. I to właśnie było moim największym błędem.
Kilka godzin szwendałem się po mieście, starałem się zacząć myśleć logicznie. Na głos zacząłem nawet rozmyślać o tym, jak alkohol potrafi zaszkodzić, co bardzo przeraziło pewną starszą panią, która natychmiast przyspieszyła kroku, aby szybciej oddalić się od dziwaka. W końcu uspokoiłem się i postanowiłem, że wracam do domu i przeszukuję tam każdy centymetr. Gdy podszedłem pod swoje drzwi, zauważyłem, że są uchylone. Nie zamknąłem ich przecież, kiedy wychodziłem. Zrobiłem głęboki wdech i wszedłem do środka.
Zmierzchało już - tyle czasu biłem się z sobą, aby się uspokoić i wrócić do siebie, łążąc po mieście. W korytarzu było ciemno, ale spod drzwi pokoju sączył się strumyczek światła. Usłyszałem kroki i ludzki szept. Złodzieje! Kucnąłem, modląc się, żeby nie zaskrzypiały pode mną stare deski i chciałem się wymknąć z mieszkania, aby zadzwonić na milicję od sąsiadów.
Niestety, złośliwość rzeczy martwych znów dała o sobie znać. Przeklęta deska, na której stanąłem, wydała głośny, mrożący krew w żyłach dźwięk. Drzwi się otworzyły i ktoś, złapawszy mnie pewnym chwytem, wciągnął mnie do pokoju.
W moim mieszkaniu tak naprawdę nie było żadnego łupu dla złodzieja, ale przecież dla narkomanów liczy się każda kopiejka. A właśnie tak nazwałbym tych dwóch młodzieńców, którzy zdążyli już przewrócić mój uporządkowany niegdyś pokój do góry nogami. Nerwowe ruchy, napięte mięśnie twarzy, a przy tym rozpaczliwa siła szczura, otoczonego w kącie. Jeden z nich zatykał mi usta, przystawiając mi do gardła mój własny nóż kuchenny, drugi szukał czegoś, co miałoby jakąś wartość.
- Gdzie trzymasz pieniądze!? - nóż wbił się w skórę, zostawiając na niej niewielkie na razie rozcięcie.
- Ja pier****, weź go ku*** i pomóż mi szukać - rzucił drugi, wyrzucając zawartość szafy na podłogę.
Tak naprawdę nawet się nie przestraszyłem. Nigdy nie byłem tchórzem, jak już umierać, to po męsku - bez strachu i błagania
W tym momencie zauważyłem dziwne zjawisko w cieniu ponad szafą. Zupełnie jakby cienie skumulowały się i uformowały w kształt małego, puszystego ciała. Błysnęły kocie oczy. Rozległ się nie pomruk, a cichy ryk, jaki czasem wydają z siebie gotowe do bójki dachowce. Skok. Kot dopadł głowy ćpuna i machnięciem łapy rozpruł mu gardło. Skok z ciała, osuwającego się na ziemię w stronę mojej twarzy. Odruchowo zamknąłem oczy, skuliłem się i poczułem na policzku dotknięcie sierści. Drugi, który mnie trzymał, bez słowa osunął się na ziemię. Bojąc się ruszyć, stałem pośrodku pokoju z zamkniętymi oczami, a dookoła mnie rozlegały się miękkie kroki czegoś, co kiedyś było moim kotem.
Usłyszałem pomruka zadowolenia i poczułem jak kot ociera się o moją nogę. Zebrałem się w sobie i otworzyłem oczy. Złodzieje byli na miejscu, jeden stara się coraz słabiej zatamować krwawienie z szyi, a koło mnie leży tułów drugiego. Dokładnie, tułów. Głowa człowieka, grożącego mi nożem, leżała tak z metr dalej. Jednak stworzenia, które tak zmasakrowało dwóch dorosłych mężczyzn nie było nigdzie, i tylko kątem oka dostrzegłem blask. Zupełnie jakby ktoś puścił mi oczko zza szafy.
Nie chcę wdawać się tutaj w szczegóły, jak pozbyłem się dwóch ciał z mojego mieszkania. Powiem tylko, że moi sąsiedzi to porządni ludzie, którzy uważają, że każdy powinien pilnować własnego nosa. Po dwóch dniach, kiedy przywróciłem w mieszkaniu porządek, siedziałem sobie na kanapie i oglądałem jakieś głupie show w telejajku. W jednej ręce trzymałem butelkę piwa, natomiast drugą głaskałem zimne ciało mruczącego w zadowoleniu Kota. Kota, który co wieczór wyłaniał się z ciemności. I razem z ciemnością odchodził każdego ranka.

"Twój Cień"



Muszę się streszczać, bo to coś mnie goni. I nic dziwnego, w końcu to mój cień. Nie zniknie, dopóki ja się nie zabiję, lub on tego nie zrobi. Ale najpierw tekst.


Zaczęło się 4 miesiące temu. Był listopad, więc z każdym dniem, o wcześniejszej porze, robiło się ciemno. A ja, gdy wracałem ze szkoły siadałem tutaj i faszerowałem się strasznymi opowieściami. Aż w pewnym momencie ojciec powiedział do mnie:
- Wynieś śmieci, synu.
- No dobra.
Ubrałem się, chwyciłem dwutygodniowy wór i wyszedłem na dwór. Było ciemniej niż.... za koszulą u murzyna (żeby nie przeklinać). Do śmietnika mam trochę więcej niż sto metrów, wysypałem śmieci i zobaczyłem, że coś na dnie skleiło się i śmierdziało. Wróciłem pod dom tą samą drogą, zadzwoniłem i zobaczyłem mamę.
- Mogę wyrzucić cały worek (mieliśmy wielorazowe)? Coś na dnie...
- Oczywiście, że tak - odrzekła mama i zamknęła drzwi.
Poszedłem z powrotem pod śmietnik TĄ SAMĄ DROGĄ i zacząłem dziwnie się czuć. A na sam koniec, poczułem się jakby mi ktoś otworzył spadochron. Wyrzuciłem worek i zobaczyłem... swój cień.
Oczywiście, nie taki cień, który rzuca latarnia, lecz moją mroczną, martwą wersję. Była blada, oczodoły miała czarne i kark jakby przełamany na bok. Nawet moja brązowa, skórzana kurtka była sraczkowato-szara. Całość poruszała się jak zjawa z gry horroru "The Stairs" (ciemny dym unoszący się z pleców, nie ruszała żadną kończyną). Zacząłem biec, a cień szedł dokładnie tą samą drogą. Zaryzykowałem i zrobiłem próbę. Pobiegłem pętelkę, a w jej środku podskoczlem z obrotem w powietrzu. Potem pobiegłem dalej i się odwróciłem. Potwór robił DOKŁADNIE TAKĄ SAMĄ pętelkę i uniósł się lekko w środku (oczywiście z obrotem). Był już bardzo blisko, gdy kontynuowałem bieg. A on tam stał tyle samo czasu co ja. W końcu ruszył. A ja biegłem. Gdzie nie poszedłem, on był 100 metrów za mną. Muszę być ciągle w ruchu. Nie mogę się przed nim ukryć. Jadę teraz z rodzicami kamperem, to stąd piszę tę opowieść.
Ciekawi cię, jak taki cień się tu znalazł. No cóż, jeśli jesteś wystarczająco odważny, przejdź 100 metrów. Potem wróć i przejdź je jeszcze raz. Wtedy to zobaczysz. Będzie po ciebie szło, po twoich śladach.

"Najlepszy szkolny psycholog świata"



Kiedy miałem dwanaście lat doszedłem do wniosku, że wszyscy na świecie (włączając w to moją własną rodzinę) są przeciw mnie. Nigdy nie byłem problematycznym dzieckiem, ale rodzice traktowali mnie jakbym takim był.
Na przykład codziennie musiałem być w domu o 17:00. Sprawiło to, że mój „czas zabawy” na zewnątrz z kolegami był mocno ograniczony. Nie pozwalano mi zapraszać kumpli do domu ani wpadać do nich w odwiedziny. Musiałem skończyć pracę domową zaraz po tym jak wróciłem do domu ze szkoły, nieważne ile to zajmowało. Moi rodzice nie kupowali mi gier komputerowych i zmuszali mnie do czytania książek, żebym mógł potem złożyć sprawozdanie z przeczytania książki jako dowód, że naprawdę tego dokonałem!
Teraz kiedy o tym myślę, to mimo że te zasady naprawdę mnie wkurzały to wcale nie one były najgorsze. To co naprawdę mnie raniło to brak współczucia i ciepła ze strony moich rodziców. Moja matka była gorzką kobietą, która sprawiała że ciągle czułem się winny błędów, które popełniłem i tarapatów w jakie czasami wpadałem. Mojemu ojcu znana była tylko jedna emocja: frustracja. Mówił do mnie właściwie tylko wtedy kiedy na mnie krzyczał za słabe oceny w szkole lub bił mnie za złe zachowanie.
Ale dosyć o nich, porozmawiajmy o moim psychologu szkolnym. Dla jego prywatności nazywajmy go doktor Tanner. Jak większość szkolnych psychologów był zawsze dostępny na kampusie aby wspierać uczniów potrzebujących pomocy w radzeniu sobie z emocjami, problemami w szkole, relacjami i tak dalej. Szczerze mówiąc nigdy nie widziałem żadnych uczniów rozmawiających z doktorem Tannerem. Codziennie przechodziłem obok jego gabinetu w drodze do stołówki i zerkałem przez małe okienko w drzwiczkach. Zawsze siedział sam i zajmował się papierkową robotą.
Myślę, że większość dzieci obawiała się mówić o swoich problemach z dorosłym, który był praktycznie obcym człowiekiem. Z tego powodu zbierałem odwagę przez trzy tygodnie aby go w końcu odwiedzić w biurze. 2 marca 1993 nastąpił dzień kiedy zdecydowałem się powiedzieć o swoich problemach doktorowi. Podczas przerwy na lunch stanąłem naprzeciw jego drzwi i zapukałem.
Przez okno dostrzegłem jego głowę. Zaprosił mnie gestem uśmiechając się ciepło. Wszedłem.
Powitał mnie, przedstawiając się i zapytał o moje imię. Doktor Tanner był ciepły w obyciu i roztaczał aurę życzliwości. W mniej niż trzydzieści minut opowiedziałem mu o tym jak podli są moi rodzice i w ogóle się o mnie nie troszczą. Po dłuższej chwili mój głos zaczął drżeć i przestałem mówić. Psycholog wsłuchiwał się uważnie w każde moje słowo i przytakiwał głową. Oczekiwałem, że odbędziemy teraz rozmowę o wszystkim, powie że moi rodzice tak naprawdę mnie kochają bla bla bla… Ale tego nie zrobił.
Doktor Tanner spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem i powiedział:
- Wiesz… jestem najlepszym psychologiem szkolnym na świecie. Obiecuję ci, że to naprawię – otworzyłem szeroko oczy.
- Ok, ale jak? – zapytałem.
- Mam swoje sposoby – odpowiedział. – Jestem honorowym człowiekiem. Przysięgam ci, że w ciągu miesiąca twoje relacje z rodzicami polepszą się. Na zawsze.
Po dłuższej pauzie kontynuował:
- Jednak wymagam od ciebie obietnicy. Musisz obiecać, że po tym jak wyjdziesz z mojego biura nie powiesz nikomu o naszej dzisiejszej rozmowie. To będzie nasza mała tajemnica.
Obiecałem.
Następnego dnia poszedłem do pana Tannera po szkole. Było około 16:00 kiedy wszedłem do jego biura. Po ciepłym powitaniu poprosił mnie abym usiadł naprzeciw niego. Kiedy rozsiałem się wygodnie w fotelu dostrzegłem jak dr Tanner zasłania żaluzje do swojego biura.
- Gotowe – uśmiechnął się. – Teraz mamy zupełną prywatność!
Zaczęliśmy rozmawiać o tym co lubię i czym się interesuje, o moich ulubionych przedmiotach w szkole, nauczycielach których nie lubię i tak dalej. Rozmowa trwała jakąś godzinę i pan Tanner zaproponował mi wodę sodową. Z ochotą przyjąłem propozycję zważywszy na to, że moi rodzice nie pozwalali mi jej pić. Doktor sięgnął do swojej mini-lodówki i wyjął z niej dwie puszki wody.
Rozmawialiśmy dalej o moim życiu ale dość szybko straciłem przytomność z powodu jakiegoś środka, którego dr Tanner dodał do napoju.
Zanim się na dobre ocknąłem próbowałem przez prawie minutę przejrzeć przez mgłę, która przesłaniała mi wzrok. Kiedy doszedłem do siebie nie wiedziałem co myśleć. Byłem przykuty do łóżka a moje usta zaklejone były taśmą klejącą. Natychmiast spanikowałem – szarpałem się i próbowałem krzyczeć ale szybko się poddałem. Nie wierzyłem własnym oczom kiedy rozglądałem się po pokoju. Na ścianach wisiały plakaty superbohaterów a na półkach stały zdjęcia znanych sportowców. Na środku pokoju stał stary telewizor i Super Nintendo, dookoła walały się różne kartridże z grami.
Nie wiedziałem co myśleć. Byłem w pokoju wypełnionym przedmiotami za które większość dzieciaków oddałaby wszystko. Prawdopodobnie płakałbym z radości, gdybym nie był przykuty kajdankami do łóżka.
Skręciło mi się w żołądku kiedy dr Tanner wszedł do pokoju. Usiadł na krawędzi łóżka.
- Teraz posłuchaj – powiedział. – Pamiętaj, że jestem tu żeby ci pomóc i nigdy cię nie skrzywdzę, ok?
Doktor delikatnie zdjął mi taśmę z ust a potem kajdanki z rąk. Moim pierwszym odruchem był płacz, ale coś w postawie psychologa sprawiło, że czułem się bezpieczny. Uśmiechnął się do mnie i powiedział:
- Zostaniesz tutaj na dłuższą chwilę i podczas twojego pobytu możesz używać każdej zabawki i grać w każdą grę, która jest w tym pokoju podczas kiedy jestem w domu. Ale kiedy wyjdę z domu chcę abyś przykuwał się z powrotem do łóżka. Nadal będziesz mógł oglądać telewizję ale chcę żebyś oglądał tylko kanały z wiadomościami kiedy nie ma nie w domu.
Siedziałem w ciszy próbując przetworzyć informacje, które mi przekazał.
- Więc! – zawołał dr Tanner kładąc mi rękę na kolanie – zajmij się sobą a ja na chwilę wychodzę. Wrócę w porze obiadu.
Wstał z łóżka, przeszedł po pokoju i włączył telewizor zanim opuścił pomieszczenie. Kilka minut później zrozumiałem, że to nie jest żart. Pozostało mi tylko włączyć Nintento i grać w Mario do zmierzchu. Około 19:00 dr Tanner wrócił niosąc ze sobą talerz ze skrzydełkami kurczaka i ziemniakami. W końcu zebrałem w sobie odwagę i zapytałem go jak długo muszę zostać w tym pokoju.
- No cóż… około miesiąca – odpowiedział. – Mam pewną robotę do wykonania.
Następnego poranka obudziła mnie dłoń doktora klepiąca moją głowę.
- Hej kolego, nie musisz jeszcze wstawać jeśli nie chcesz ale muszę założyć to z powrotem – powiedział, po czym zatrzasnął zimne kajdanki na moich nadgarstkach.
Spojrzałem na niego. Nosił koszulkę z kołnierzem, luźne spodnie, na ramionach spoczywał luźny prochowiec a w ręku miał teczkę. Wyglądał dokładnie tak samo jak wtedy kiedy zobaczyłem go w szkole. Zanim wyszedł, umieścił pilot do telewizora obok mnie i kazał włączyć telewizor aby oglądać wiadomości. Pierwszym newsem była „wiadomość specjalna”. Poważnie wyglądający oficer policyjny stał w kadrze otoczony ludźmi z mikrofonami.
- Dziś rano w całym stanie został wszczęty Amber Alert (mobilizacja służb po zaginięciu dziecka). Kilku śledczych pracuje nad potencjalnymi podejrzani, jednak jak dotąd dysponujemy niewielkim materiałem dowodowym. Pracownicy szkoły widzieli chłopca ostatnio około godziny 17:00…
Zaczęło mnie mdlić kiedy moje zdjęcie ukazało się na ekranie. Była to fotografia ze szkolnego albumu z zeszłego roku. Zdjęcie było opatrzone moim nazwiskiem, wiekiem, nazwą szkoły i miasta. Powyżej widniał napis: "FBI ROZPOCZYNA POSZUKIWANIA ZAGINIONEGO DZIECKA. PODEJRZANY KIDNAPER NIEZNANY. POTENCJALNA UCIECZKA."
Relacja na żywo trwała dalej i wkrótce dostrzegłem dwie postacie, które weszły na podium. Oboje mieli poczerwienione oczy. Łzy spływały matce po twarzy, kiedy sięgnęła po mikrofon. Nigdy nie widziałem na jej twarzy takich emocji jak wtedy, kiedy zaczęła drżącym głosem mówić:
- Proszę oddajcie mi moje dziecko… Tak bardzo przepraszam… Proszę wróć do domu…
Kiedy mój ojciec sięgnął po mikrofon spodziewałem się, że ujrzę znane mi zimne oblicze, jednak on również miał łzy w oczach. Błagał świat aby zwrócił mu syna całego i zdrowego. Prosił o moje wybaczenie:
- Wiem, że nie byłem najlepszym ojcem. Ale nim będę. Proszę zwróćcie mi syna.
Wyłączyłem telewizor chwilę potem. Miałem mieszane uczucia bo nigdy wcześniej nie widziałem płaczącego ojca. Czułem się marnie widząc co przechodzą moi rodzice ale z drugiej strony spłynęła na mnie ulga. Teraz już wiedziałem jak bardzo mnie kochali.
Minęły około cztery tygodnie w trakcie których dr Tanner traktował mnie tak jak obiecał. Zostawiał mnie rano skutego do łóżka ale wracał po południu żeby zjeść ze mną obiad, porozmawiać i pograć w gry. Nigdy bym nie zgadł jaki jest dobry w monopol i scrabble. Ale pewnego poranka kiedy obudził mnie zanim wyszedł do pracy dostrzegłem stanowczy wyraz jego twarzy. Zrozumiałem również, że budzi mnie trzy godziny wcześniej niż zwykle.
- Musisz dzisiaj oglądać wiadomości. Bez żadnych wyjątków. Chcę, żeby telewizor był włączony cały dzień, przypatruj się wiadomościom z całą uwagą – powiedział ponuro.
Oczywiście zgodziłem się i odprowadziłem go do drzwi wzrokiem.
Jakieś dwie godziny później reklamę pasty do zębów przerwała wiadomość z ostatniej chwili: "ZNALEZIONO LUDZKIE SZCZĄTKI" Dwóch mężczyzn w garniturach mówiło do kamery:
- Z przykrością przynosimy złe wieści dotyczące sprawy zaginionego na początku miesiąca dziecka.
Jeden z mężczyzn pochylił głowę nad jakimiś papierami podczas gdy drugi kontynuował:
- Szczątki ludzkich zwłok zostały znalezione w worku na śmieci nieopodal autostrady. Wygląda na to, że ofiarą było dziecko jednak ilość szczątków jest niewielka ponieważ ciało zostało poćwiartowane a następnie spalone do kości.
Na ekranie ukazał się widok z helikoptera na autostradę. Dziesiątki radiowozów zbierało się dookoła wąskiego zjazdu. Nadal było słychać głos mężczyzny:
- W worku znaleziono legitymację szkolną.
W telewizorze pokazała się moja legitymacja, którą zawsze nosiłem w plecaku. Plastic był nieco wymięty ale zdjęcie i moje nazwisko były zupełnie czytelne. Kiedy dwóch mężczyzn oddaliło się, kamera skierowała się na moich rodziców. Siedzieli pośród reporterów. Na twarzy mojej matki widniał bolesny grymas. Ojciec trzymał głowę na kolanach.
Wyłączyłem telewizor.
Doktor Tanner powrócił bardzo późno. W pośpiechu wszedł do pokoju, zdjął mi kajdanki i dał mi do ręki butelkę wody. Położył mi ręce na ramionach uśmiechnął się i powiedział:
- Obiecał ci coś, prawda?
Otarłem łzy ściekające mi po policzkach.
- Teraz ty mi musisz coś obiecać – szepnął.
Powiedział mi żeby wypił całą wodę z butelki, pomoże mi zasnąć, a po wszystkim mam nigdy nikomu nie wspominać o tym, że kiedykolwiek go spotkałem. Obiecałem.
- Mówiłem ci już, że jestem najlepszym szkolnym psychologiem świata?
I miał rację.
Obudziłem się tej samej nocy gdzieś w środku parku. Gwiazdy rozświetlały niebo. Rozpoznałem park, był niedaleko mojej szkoły. Około kilometra dalej w dół drogi dostrzegłem swój dom. Światła w środku nie paliły się, ale widziałem swojego ojca siedzącego na schodach do domu. Podszedłem i zawołałem go. Powoli podniósł głowę ale kiedy zobaczył, że to ja zerwał się na równe nogi i przybiegł do mnie z otwartmi ramionami wykrzykując moje imię. Moja matka wybiegła w euforii z domu i zaczęła mnie uściskać.
Doktor Tanner miał rację. Wszystko się zmieniło. Moi rodzice uśmiechają się częściej i traktują mnie z czułością. Nie mógłbym prosić o lepsze zakończenie. Każdego dnia widuję doktora w szkole. Rzadko dochodzi między nami do kontaktu wzrokowego, ale czasami puszcza mi oczko.
Dotrzymałem swojej obietnicy. Ale jedno pytanie cały czas nie daje mi spokoju: Kogo dr Tanner poćwiartował, podpalił i podrzucił obok autostrady?

"Życie jest krótkie"


Byłem tam. Stałem przy ścianie, gdy się urodziłeś...
Bardzo szybko nadszedł twój pierwszy dzień szkoły. Stałem na dachu budynku i patrzyłem, jak idziesz do klasy.
Skwapliwie obserwowałem jak rośniesz, zmieniasz się, doświadczasz życia. Byłeś wyjątkowy na swój sposób, ale z dystansu wydawałeś się być dokładnie taki sam jak inni.
Ukrywałem się w kącie, gdy twoi rodzicie nagrywali kamerą twoje rozdanie świadectw. Wyglądałeś na bardzo szczęśliwego. Całe życie było przed tobą. Myślałeś, że na zawsze będziemy razem. Jednak ja wiedziałem lepiej. Te rzeczy zawsze kończą się tak samo.
Strasznie się nudziłem, gdy siedziałem na skraju twojego biurka i patrzyłem, jak cały czas pracujesz i pozwalasz, żeby życie cię omijało. Całkowicie mnie zawiodłeś. Ignorowałeś mnie. Zawsze myślałeś o "potem". Tak jak reszta tych głupców.
"Później" moglibyśmy podróżować. "Później" moglibyśmy przespać cały dzień. "Później" doceniłbyś mnie bardziej, kochał bardziej, szanował bardziej. Okazałeś się być jednym z tych złych. Chyba powinienem był ci współczuć, ale jestem już do tego przyzwyczajony.
Cicho wdychałem woń twoich włosów i patrzyłem jak ich kolor ulatnia się, zostawiając szarość i biel. Niegdyś miałeś bujne włosy o intensywnej barwie. Obwiniałeś mnie o zabranie ci tego. Nic nie czułeś, gdy lizałem twoją skórę, a moja żrąca ślina wypalała zmarszczki na twoim ciele, które niegdyś było tak gładkie i zdrowe.
"Później" przyszło i odeszło. W momencie, gdy w końcu odszedłeś na emeryturę, było już o wiele za późno na twoje plany dla mnie. Nie mogłem też już zrobić niczego oprócz tego, co zwykle. Czekałem i patrzyłem.
Smutny, pusty wazon stał za mną na parapecie twojego szpitalnego pokoju. Cierpliwie spoglądałem na twoją usychającą formę. Wiedziałem, że wtedy, blisko końca, tęskniłeś za mną. Tak jak wielu przed tobą i wielu, którzy dopiero mieli nadejść, żałowałeś, że nie doceniłeś mnie bardziej. Płakałeś, ale ja tylko siedziałem i patrzyłem.
Tylko ja czuwałem nad tobą, gdy w końcu umarłeś.
Wzruszyłem ramionami i zamknąłem to oko, a następnie otworzyłem kolejne. To wisiało na tylnej ścianie tego samego pokoju szpitalnego, gdzie ty się urodziłeś. Wydawało mi się, że minęła ledwie chwila. Całe twoje życie było dla mnie niczym mrugnięcie okiem.
Jako czas, mam tendencję do patrzenia na rzeczy inaczej niż wy, śmiertelnicy.
Może ten następny doceni mnie bardziej.

"Wiersz krwią pisany"



Cicho, mój przyjacielu, ja dobrze wiem co czujesz,
Lecz ja naprawdę twego mózgu potrzebuję.
Zabiorę ci oczy, i chociaż wzrok stracisz,
Białe, piękne światło w oddali zobaczysz.
Odcinam ci kończyny, nie zostaną żadne.
Tak cię proszę, zrozum, że to jest zabawne.
Twe jelito przypomina pstrąga, świeżo złowionego,
Krzyczysz, czyżbyś doświadczył bólu strasznego?
Teraz czas na najlepsze; serce twoje widzę,
Będę je kroić zaciekle, ja się tego nie brzydzę!
O, cicho już jesteś, przyjacielu drogi,
Czy to dlatego, że straciłeś głowę, serce i nogi?
Ech, ta zabawa nigdy nie będzie mnie nużyć!
Ciekawe, kiedy znowu uda mi się to powtórzyć...

"Ból"


- Niestety, proszę pani, on nie żyje... - powiedział przygnębiony Jack, najlepszy przyjaciel Jasona. Tak jak się spodziewał pani Arbenathy wybuchła charakterystycznym dla staruszek płaczem. Kiedy wyszedł, poczuł jednocześnie ulgę, że ma to już za sobą, ale jednocześnie miał wyrzuty sumienia z powodu kłamstwa, które przed chwilą powiedział. Nie łagodziła tego nawet świadomość, że lepiej będzie jeżeli pani Arbenathy nie będzie znała prawdy.
Jason właśnie skończył się rozpakowywać w swoim nowym domu. "Może  przeprowadzka pomoże mi zapomnieć o wszystkim, co mnie spotkało w Nowym Yorku". W głębi serca był prawie przekonany, że tak, ponieważ wreszcie czuł się wolny, spokoju nie dawało mu tylko to, że to mieszkanie było zbyt tanie. Tydzień później w pracy poznał się z Jackiem, który wyjaśnił mu pewien problem, jaki dręczy tą miejscowość, o gangu, który miał na skinięcie całą okoliczną policję. Nie chcąc wdać się w kłopoty Jason posłusznie płacił haracz przez miesiąc. Jednak po upływie tego czasu uznał, że to wszystko jest nie dopuszczalne i nie zapłacił haraczu. Następnego dnia do jego domu wpadło 3 ludzi, którzy go mocno pobili. W tym momencie zastanawiał się nad czymś, co mogłoby ich powstrzymać.
Na policję nie mógł zadzwonić, ponieważ gangsterzy zatłukliby go na śmierć. Wziął swoje oszczędności i kupił pistolet z nadzieją, że uda mu się wystraszyć gansterów na tyle, że dadzą mu spokój, bo w końcu od czego jest sztuczka kto pierwszy podejdzie zginie? Czekał cały dzień, był podekscytowany, jakąś dziwną pasją, która się w nim obudziła, normalny człowiek bałby się, ale on czerpał z tego satysfakcję. Kiedy wreszcie wyczekiwany przez niego moment nastał krzyknął niczym psychopata:
- Kto pierwszy podejdzie zginie!
Gangsterzy nie byli przygotowani na taką ewentualność, owszem mieli przy sobie broń, ale nie wyciągali jej od kiedy płacenie haraczu stało się zwykłą częścią życia mieszkańców, więc z wściekłością w oczach wycofali się. Jason cieszył się, że w końcu zrobił coś, czego inni nie odważyliby się zrobić, ale czuł pewien niedosyt, skoro potrafił im rozkazywać czemu by ich nie zabić? Następnego dnia, zgodnie z przewidywaniami Jason'a, bandyci przyszli uzbrojeni. Ponieważ Jason nie był głupi zabarykadował drzwi i wymierzył pistoletem w wejście czekająć, aż drzwi się otworzą. Po jakimś czasie Jason zobaczył 2 bandytów z bronią samopowtarzalną, więc z niezwykłą celnością posłał kule prosto między oczy gangstera. Gdy gangster bezwiednie opadł na ziemię, drugi z przerażeniem w oczach spojrzał na trupa po czym wycelował w Jason'a. Kiedy już miał zastrzelić drugiego gangstera, z daleka wyleciał kamień, który trafił Jason'a w czoło. Wraz z krzykiem bólu, Jason rzucił broń. Gdy otworzył oczy, zobaczył gangstera z glazurką, który powiedział "Cześć" po czym uderzył nią Jason'a.
Gdy Jason się obudził, był przykuty do ściany. Znajdował się w jakiejś opuszczonej fabryce. Większość ludzi pomyślałaby sobie w takiej sytuacji "Cholera, nie powinienem się w to pakować" i Jason myślał podobnie. Jednak radocha, jaką dało mu zabicie tamtego gangstera była czymś wspaniałym. Wiec nawet teraz przykuty do ściany, bezbronny i zdany na łaskę paru kryminalistów, czuł się spełniony. Przez 3 dni był masakrowany, od ciosów z jego twarzy nic nie zostalo, już nie mówiąc o kroczu. Po tych trzech dniach, wreszcie miał nastąpic koniec. Gangsterzy oblali Jasona benzyną po czym podpalili, gdy w jednej sekundzie stanął w płomieniach, o dziwo Jason wcale nie krzyczał. Nie dlatego, że był nieprzytomny, tylko dlatego, że ból przestał być jego wrogiem, a stał się przyjacielem.
Spędził z nim tyle czasu, że zrozumiał jego naturę i przestał go nie akceptować. Ludzie próbują pozbyć się bólu, a Jason zaprosił go do środka swojego ciała i pielęgnował. To spaczenie oczywiście nie sprawiło, że stał się odporny na ból. Po jakimś czasie stracił przytomność. Kiedy się obudził, chciał coś powiedzieć, jednak jego zniszczone płuca mu na to nie pozwoliły. Wiedział, że powinnien umrzeć, ale nie umarł. Skoro był żywy postanowił wykorzystać szansę. Z trudem wstał i wziął glazurkę, którą wykorzystywano do jego torturowania i krwią napisał na niej "Przywitaj się z moim przyjacielem, bólem". Tak samo, jak nie wiedział dlaczego taką przyjemność sprawiało mu zabijanie, tak samo nie wiedząc dlaczego postanowił pozwiedzać fabrykę,miejsce w którym poznał swojego najlepszego przyjaciela. Znalazł tam metalową maskę wykonaną z niezwykłą precyzją. Postanowil, że użyje tej maski, aby ukryć to, co zostało z jego twarzy, aby ludzie, z którymi zapozna swojego nowego przyjaciela, mogli skoncentrować się na nim, a nie na jego twarzy...

"Nie wpuszczaj zimnego człowieka"


Ostatniej nocy miałem sen. To był jeden z tych snów, które wydają się prawdziwe, aż do momentu przebudzenia. Był trochę dziwny... Był bardzo dziwny, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że może nie być prawdziwy. Wciąż nie jestem przygotowany by uznać, że to nieprawda. Nie interesuję się rzeczami nadprzyrodzonymi i niezbyt je rozumiem. Po prostu mam wrażenie, że odszedłem dokądś i wróciłem, że coś naprawdę się stało kiedy się obudziłem... i chyba również kiedy spałem.
Kiedy kładłem się wczoraj spać, miałem dziwne uczucie. Wszyscy czasem mamy wrażenie, że jesteśmy obserwowani, ale tym razem to było coś więcej. Wydawało mi się, że ktoś jest ze mną w pokoju, ale mimo to nie mogłem powstrzymać się przed zaśnięciem.
Nie pamiętam dokładnie jak zaczął się sen. Pierwszą rzeczą, jaką pamiętam było to, jak patrzę na mój dom, a potem zaczynam iść. Po prostu szedłem wzdłuż ulicy. Domy moich sąsiadów zniknęły. Byłem na długiej, pustej drodze i nie było tam nikogo prócz mnie. Nie pamiętałem, co robiłem wcześniej w domu. Czułem po prostu silną potrzebę by iść.
Kiedy szedłem tą drogą, czułem się w porządku. Było zimno, ciemno i byłem trochę zagubiony, ale nie bałem się - nie tak, jak w swoim pokoju.
Nie wiem, jak długo szedłem. Mam wrażenie, że dłuższy czas, może nawet kilka dni. Ale wcale nie czułem się zmęczony i chciałem iść dalej.
Po jakimś czasie droga się zmieniła. Do tej pory była prosta i monotonna, ale w końcu zauważyłem zakręt i rozwidlenie. A kiedy tam dotarłem, nie byłem już sam. Znajomy głos zawołał mnie z drugiej strony drogi.
- Dobrze cię widzieć. - wyszeptał głos szkoda tylko, że w tym miejscu.
Odwróciłem się w stronę głosu, wiedząc już, kogo zobaczę. To był mój dawny przyjaciel z dzieciństwa - ktoś, kogo nie widziałem od lat. Wyglądał tylko trochę inaczej, niż go zapamiętałem. Był oczywiście starszy, niż kiedy go ostatnio widziałem, ale wydawał się przynajmniej kilka lat ode mnie młodszy - mimo że byliśmy w tym samym wieku. Był też bardzo blady, właściwie całkiem biały. Jego usta i ciemne kręgi pod oczami miały niebieski odcień.
- Co ty tu robisz? - zapytałem. - Jestem tu żeby cię ostrzec. - odparł.
Oczywiście zamieniłem się w słuch.
- W twoim domu jest teraz pewien człowiek. - wyjaśnił. - Jak to, ktoś jest teraz w moim domu? Dopiero stamtąd wyszedłem... chyba.
Właściwie nie wiedziałem jak długo już tam jestem. Nie wiedziałem, ile czasu szedłem drogą.
- Nie rozumiesz. - wymamrotał z naciskiem mój przyjaciel. - On naprawdę jest teraz w twoim domu.
Nie miałem pojęcia o czym mówi, ale byłem ciekawy.
- Kim on jest? - zapytałem. - To Zimny Człowiek. Przychodzi do ludzi nocą, kiedy się boją.
Zimny Człowiek? Nigdy nie słyszałem o kimś takim. Chciałem się dowiedzieć więcej, więc zapytałem. - Co on robi?
- Czeka, aż ktoś go zauważy, wtedy zaczyna działać. Znasz ten dreszcz, jaki przebiega ci po plecach, kiedy coś cię bardzo przestraszy? To nie tylko nerwy. Wtedy on stoi za twoimi plecami. - Dlaczego? - zastanawiałem się. - Co robi, kiedy już ktoś go zauważy?
Mój przyjaciel spojrzał w bok. Nie odpowiedział na to pytanie.
- Po prostu go nie wpuszczaj - ostrzegł. - Co masz na myśli? - Może być w pobliżu przez wieczność. - wyjaśnił mój przyjaciel. Może kręcić się wokół twojego domu w nocy, a nawet stać w twoim pokoju kiedy śpisz... Teraz właśnie to robi. Wie, gdzie jesteś. Może spoglądać prosto na ciebie, ale cię nie znajdzie jeśli go nie wpuścisz. - Jak może mnie znaleźć? To znaczy, jak go wpuścić?
Mój przyjaciel spojrzał na drugą stronę drogi jakby się bał, że ktoś może nas podsłuchać. Nachylił się bardzo blisko i wyszeptał: - Jeśli go zobaczysz, jeśli go usłyszysz, albo chociaż nagle zrobi ci się bardzo zimno... nie ruszaj się. Nie rozmawiaj z nim. Nie dostrzegaj go. Nigdy go nie wpuszczaj. - Nie rozumiem. - przyznałem. - Jak można się go pozbyć? - Nie można. - odparł mój przyjaciel cichym, stanowczym głosem. - Kończy mi się czas. - Czas? - powtórzyłem, nie wiedząc, co dokładnie ma na myśli.
Mój przyjaciel pokręcił głową. Drżał, a jego oczy były rozszerzone. W oddali zobaczyłem ciemną postać skradającą się za jego plecami, ale coś powstrzymywało mnie przed odzywaniem się.
- Mój czas dobiegł końca - wymamrotał mój przyjaciel. - Cokolwiek się stanie, nie wpuszczaj go, i cokolwiek się stanie... nie odbieraj.
Coś wciągnęło mojego przyjaciela w ciemność i nie mogłem już go dostrzec. Kiedy chciałem za nim pójść, obudził mnie nagły, głośny dźwięk. Siedziałem w moim pokoju, całkiem ubrany, w butach na nogach. Mógłbym przysiąc, że kiedy szedłem spać nie byłem ubrany. Moje nogi i buty były pokryte pyłem, bolały mnie stopy, a zaraz obok słyszałem głośnie dzwonienie. Po przebudzeniu z tak realistycznego snu byłem jeszcze rozkojarzony, więc nie od razu je rozpoznałem. Było mi bardzo zimno.
Wtedy spojrzałem w dół i zobaczyłem mój telefon. To było źródło dźwięku. Mając w pamięci słowa mojego przyjaciela, nie odebrałem. W końcu telefon przestał dzwonić.
W pokoju było zimno jak w chłodni. Uczucie bycia obserwowanym było tak silne jak wtedy, gdy kładłem się spać. Słyszałem, jak coś rusza się w mojej szafie, ale nie ośmieliłem się poruszyć. Po prostu zamknąłem oczy i czekałem. W końcu usłyszałem oddalające się kroki, wciąż z wnętrza szafy. Tak jakby ktoś szedł niewidocznym korytarzem, chociaż moja szafa jest mała i nie widziałem w niej nic nietypowego.
Gdy kroki całkiem się oddaliły, chłód zniknął.
Tym razem nie udało mu się wejść. Jeśli mój sen był prawdziwy - jeśli to coś w mojej szafie jest tym, kim mi się wydaje - nie wolno mi go wpuścić. Ale sądzę, że wróci dziś w nocy. To właśnie wtedy przychodzi, tak powiedział mi przyjaciel.
Nie wiem co się stało z moim przyjacielem, ale mam nadzieję, że ludzie zapamiętają jego ostrzeżenie. Jeśli czytając ten tekst poczujesz zimno, nie panikuj. Jeśli usłyszysz coś w swoim domu, zignoruj to. Nie możesz pozwolić żeby cię znalazł. Nie wpuszczaj Zimnego Człowieka.

"Droga do zbawienia zaczyna się dziś, właśnie teraz"



Bieszczady 2001r.
Cała klasa była podekscytowana wycieczką w Bieszczady. Chociaż byliśmy w przedostatniej klasie męskiego technikum i większość z nas miała już 19 lat, to nie w głowie było nam dorosłe i odpowiedzialne życie. Prawie cała klasa myślała tylko o tym żeby się wyszumieć: alkohol, niekiedy mocniejsze używki. Jechała też z nami trzecia klasa liceum, a tam w większości były dziewczyny. Może część z Was wie jak to jest uczyć się w męskiej klasie, w szkole mieć kontakt z płcią przeciwną tylko na przerwach i ewentualnie na dyskotekach organizowanych na salach gimnastycznych. Dlatego cieszyliśmy się jak dzieci, które rzadko jadły słodycze, a teraz dostały wielką tabliczkę czekolady. Każdy myślał tylko o flirtach i o ewentualnych miłosnych przygodach a nawet miłościach życia. Wiadomo, że w każdej społeczności, są podziały. Moja klasa nie była wyjątkiem. Była klasowa elita, szkolne gwiazdy, czyli chłopaki z bogatych rodzin o ciętych językach, sportowcy którzy głównie trenowali na siłce, wszyscy mieli już prawka i dojeżdżali do szkoły samochodem. Ta grupa najbardziej imponowała dziewczynom. Byli też tzw. średniacy, ot zwykli chłopcy, nie ubierali się tak bogato jak elita, na wakacje nie wyjeżdżali na Ibizę, ale mieli własne zdanie i nie dali sobie w kasze dmuchać. I na końcu, jak to się dzieje w każdej małej grupie, muszą być popychadła, ludzie cisi i nieśmiali, niemający siły i odwagi przeciwstawić się nękaniu psychicznym i fizycznym. Na szczęście w czwartej klasie byliśmy już dość zgrani, największe kozaki i brutale już dawno wylecieli ze szkoły i podziały nieco się zatarły. W czwartej klasie, gdy jakiś uczeń z innej klasy zaczepiał lub znęcał się nad jednym z najniższych w naszej hierarchii, szybko nauczył się, że nie należy tego robić. Nie mi to oceniać, ale wydaje mi się że należałem do średniaków. Może dlatego że jestem znacznej postury. W rozmowach gdzie miałem inne zdanie niż elita najcięższe obelgi z ich strony nie robiły na mnie najmniejszego wrażenia, a gdy jakiś gorąco głowy nie wyrabiał i chciał użyć argumentu siłowego, dochodziło do bójek, po których kilka razy lądowałem u szkolnej pielęgniarki a potem u dyrektora. Była jeszcze jedna cecha, którą wyróżniałem się z klasy: moja wiara. Wierzę w Boga całym sercem, nie wstydzę się mówić o nim głośno. Gdy ktoś bezpodstawnie Go obrażał przeciwstawiałem się temu. Myślę, że to właśnie moja postawa obronna wobec wiary, połączona z tężyzną fizyczną budziła szacunek w moich kolegach. Nie byłem też bez wad i grzechów lekkich oraz ciężkich, do których należało między innymi to, że nie stroniłem od alkoholu na imprezach. Zdarzyło mi się już wtedy zaliczyć kilka upojeń, w trakcie których gadałem i robiłem różne bzdury.
Jazda autokarem upływała nam szybko i wesoło. Nie brakowało momentów, kiedy cały pojazd wybuchał śmiechem. Chłopaki próbowali podrywać dziewczyny, każdy z nas miał jakąś sympatię. Byli i tacy nieszczęśliwie zakochani w największych pięknościach, ale one, siedząc obok szkolnej elity, patrzyły na nich ze wzgardą. Ja zakochany od dwóch miesięcy byłem w zwykłej dziewczynie. Ewa nie chciała się niczym wyróżniać, nie szukała rozgłosu i uznania, których, często narażając swoje dobre imię, szukały jej popularniejsze koleżanki. Ewa miała też bardzo szczególną cechę: wszyscy w jej towarzystwie łagodnieli, sama jej obecność wywoływała życzliwość, nie musiała przy tym nic mówić. Taka dobroduszna, cicha myszka, nie za ładna dla większości a dla mnie najpiękniejsza dziewczyna na świecie. Ucieszyłem się, gdy zajęła miejsce obok mnie, mogliśmy nagadać się do woli. Z każdą godziną jazdy zakochiwałem się w niej coraz bardziej. Mieliśmy podobne poglądy na życie, zainteresowania. Wyczuwałem że i ja budzę w niej sympatię. Jedynym, czego pragnąłem w tej chwili, było to, żeby ta podróż nigdy się nie skończyła.
Miejscem w którym mieliśmy noclegi był, podobno wybudowany w XVI wieku, ogromny zamek przerobiony na hotel. Bardzo podobało mi się to miejsce, miało swój szczególny owiany tajemnicą urok. Zauważyłem mnóstwo luksusowych aut zaparkowanych przed zamkiem, co jakiś czas podjeżdżały nowe samochody, z których wychodzili ubrani w kosztowne garnitury mężczyźni oraz ich bardzo atrakcyjne towarzyszki. Nie jestem ekspertem męskiej urody, często nie rozumiem, czym kobiety kierują się mówiąc o jakimś mężczyźnie że jest atrakcyjny. Ale wtedy, gdy im się przyglądałem byłem pewien, że tak powinni wyglądać przystojniacy. Moje odczucia potwierdziły dziewczyny z liceum, które z wypiekami na policzkach, czasami nieprzyzwoicie, komentowały przystojniaków nie zważając na naszą zazdrość. Pewnie przyjechali na jakiś zjazd albo szkolenie, takie miejsce na pewno nie narzeka na brak gości. Pierwszego dnia, po zakwaterowaniu, zjedliśmy kolację i zmęczeni podróżą poszliśmy spać.
Nazajutrz, pełni werwy ruszyliśmy najpierw zwiedzać miasteczko w którym mieliśmy hotel, następnie podjechaliśmy autokarem, aby zdobyć jakiś szczyt. Przewodnikiem był jeden z pracowników hotelu. Zauważyłem, że jest tak samo przystojny jak ludzie którzy parkowali przed hotelem. Miał niesamowitą charyzmę i talent do opowiadania. Rzeczywiście pokazał nam przepiękne miejsca. Dziewczyny szalały na jego punkcie. Tylko „moja” Ewa nie widziała w nim nic specjalnego, gdy mówił miała minę wyrażającą niedowierzanie. Dziwne było dla mnie to, że nie zwiedziliśmy żadnego kościoła czy nawet kaplicy, w końcu to też zabytki. Zapytałem naszego przewodnika, dlaczego nie odwiedzamy miejsc sakralnych, które są w większości pięknymi drewnianymi kościółkami. Spojrzał na mnie z pogardą i powiedział tylko że nie warto. Przed samym wieczorem w drodze powrotnej do zamku, omawialiśmy plan na wieczór. Nasza wychowawczyni zorganizowała nam salkę na dyskotekę, mogliśmy się w niej bawić do woli pod jednym warunkiem: zero alkoholu. Wszyscy uśmiechnęliśmy się pobłażliwie, a najrówniejszy nauczyciel, młody facet od WOS-u lekko parsknął śmiechem. Gdy mijaliśmy recepcję, zaważyliśmy że większość gości, ubranych wieczorowo, zależnie od płci, w drogie garnitury lub w piękne powabne sukienki, przechodzi przez wielkie drzwi umieszczone na prawo od wejścia. Zapytałem panią z recepcji, dokąd prowadzi to wejście. Miła recepcjonistka odpowiedziała, że drzwi te prowadzą do podziemi, gdzie urządzono jedną wielką salę bankietowo – konferencyjną. Dzisiaj wieczorem ma się tam odbywać wielki zjazd pracowników pewnej korporacji, która ma swoje filie na całym świecie. No tak, tak się bawią bogacze, przynajmniej gdy my będziemy głośno się zachowywać nie powinno być skarg. Po kolacji zaraz poszliśmy na dyskotekę. Na początku było drętwo, tylko kilka gorącokrwistych dziewczyn tańczyło na środku parkietu. Impreza rozkręciła się dopiero po wypiciu kilku piw, które skrzętnie skryliśmy przed opiekunami. Głównie rozmawiałem z Ewą która nic nie piła, nie chciała też tańczyć, dla tego chcąc głupio wywołać jej zazdrość, mając już lekko w czubie, zatańczyłem z kilkoma dziewczynami. Jedna z nauczycielek przyłapała jednego kolegę z piwem, szybko zorientowała się że nie tylko on pił. Tonem nieznoszącym sprzeciwu oznajmiła, że z powodu naszej nieodpowiedzialności dyskoteka dobiega końca. Gdy szliśmy do swoich pokoi, w których spaliśmy po 4-5 osób, podszedł do mnie Jarek, można powiedzieć dowódca klasy. Powiedział żebym za godzinę wpadł do jego pokoju, gdzie organizuje imprezkę. Będą wszystkie dziewczyny i wódeczka. Pomyślałem o Ewie, przecież ona nie lubi takich imprez, ale co tam, wódki chętnie się napiję.
Cichutko, na samych palcach dotarłem do pokoju Jarka. Impreza była już gotowa, na stoliku stały przekąski, plastikowe kieliszki i alkohol. Wszyscy porozsiadali się gdzie się dało: na kanapach, krzesłach, parapetach, nawet podłodze. Sporo osób stało. Zdziwiłem się, że na końcu kanapy siedziała Ewa. Podszedłem do niej, zapytałem co tu robi, przecież wiadomo że nie lubi takich imprez. Zaczerwieniona odparła że wiedziała o mojej obecności. Poczułem się jak macho, oto ja, wielki Don Juan uwiodłem niewinne dziewczę. Zaczęliśmy rozmawiać o różnościach w kółku 6 osób. Zdziwiłem się, że Ewa głośno wtrąca swoje celne uwagi do każdego poruszanego przez nas tematu. Na pewno robi to aby mi się przypodobać – pomyślałem. Co jakiś czas odchodziłem od towarzystwa na kieliszek. Gdy jeden z kumpli otwierał już 4 flaszkę, a mi już włączał się helikopter, temat w naszym kółeczku zszedł na sprawy łóżkowe. Nie pamiętam dokładnie, jakie bzdury i kłamstwa zacząłem z siebie wydalać, pamiętam natomiast zawiedziony wyraz twarzy Ewy. Na moje zaczepki w ogóle nie reagowała. Musiała mnie trochę tym zdenerwować, w przypływie złości powiedziałem słowa, które mimo wypitego alkoholu wryły mi się w pamięć jak paskudna blizna. „Co jest Ewka, nigdy nie miałaś chłopa? Jak chcesz to ja mogę być twym pierwszym”, patrząc na nią, zbliżyłem do ust palce ułożone w literę V, przez które w wulgarnym geście pokręciłem językiem. Całe towarzystwo zarechotało tak jakby usłyszało najlepszy dowcip świata. Nie zapomnę też wyrazu twarzy Ewy, kiedy jej wielkie niebieskie oczy w jednej sekundzie zadrgały błyszczącą taflą. Nie zaponę też tego „ooooooo” towarzystwa i znowu jego okropnego śmiechu, gdy Ewa zasłaniając dłońmi twarz wybiegła z pokoju.
Wracając chwiejnym krokiem do pokoju, czułem się jak zbity pies. Jezu, co ja narobiłem, proszę Cię zlituj się nade mną. Skrzywdziłem jedyną istotę, za którą oddałbym życie. Boże przynajmniej Ty wybacz mi moje zachowanie, bo wiem że ona mi nigdy nie wybaczy. Pogrążony w rozpaczy na zmianę prosząc Boga o litość i wybaczenie upadłem na łóżko tak jak stałem, w butach i ubraniu. Okręcając się pościelą, przy kręcącym się pokoju i myślach wyraźnie słyszałem głośny śmiech. Okropny diabelski szyderczy rechot, jakby sam szatan cieszył się z kolejnej złowionej duszy. Odpłynąłem.
Razem z Ewą, stałem w wejściu do wielkiej, oświetlonej pochodniami sali mogącej pomieścić kort tenisowy. Jej twarz była mokra od łez, chociaż nie zanosiła się płaczem. Natychmiast chciałem ją przepraszać, rzucić się na kolana i błagać o przebaczenie. Zatkała mi usta dłonią, przecząco pokręciła głową. Pchnęła mnie do sali. Bankiet trwał na dobre. Przepiękne kobiety chodziły w wyzywających kreacjach, mężczyźni w różnym wieku rozmawiali paląc cygara. Musiałem być jeszcze nieźle pijany bo miałem zwidy. Na głowach mężczyzn wdziałem wypustki, w zależności od ich wieku krótkie, bądź długie, fantazyjnie skręcone rogi. Kobiety miały krótkie błoniaste skrzydła wychodzące z ich odsłoniętych pleców. Tam gdzie powinien być koniec pleców wychodził im długie ogony, którymi często przytrzymywały sobie drinki. Ewa popchnęła mnie w stronę końca sali, stało tam podwyższenie, na którym ustawiony był stół przygotowany dla ok. 20 osób. Podeszliśmy tam bliżej, tak że można było spokojnie usłyszeć, o czym rozmawiają biesiadnicy. Zawładnął mną ogromny strach, ale czując Ewę obok siebie, opanowałem się. U zwieńczenia stołu siedział, jak się mogłem domyślać, najważniejszy gość imprezy. Biła od niego niesamowita groza, mimo że rysy miał spokojne, z jego przepięknego jak z greckiej rzeźby oblicza wypływała niewypowiedziana nienawiść i groźba. Pstryknął palcami, podbiegł do niego nasz przewodnik, tym razem z dwoma małymi wypustkami na głowie. Nalał osobistości wina do wyciągniętego pucharu.
Wypił, oblizał wargi, popatrzył na współbiesiadników i głosem delikatnym jak aksamit powiedział:
-Witam szanowny zarząd. Rad jestem, że wszyscy zjawiliście się na naszym posiedzeniu. Cieszę się, że nikogo nie zabrakło – uśmiechnął się złośliwie i ciągnął dalej – wiem, że zjawiliście się z szacunku dla mnie.
Wszyscy unieśli napełnione kielichy, w niemym toaście wypili zawartość.
- Kto zacznie sprawozdanie? – zapytał się swym cudownym głosem, jak dobrze się domyślałem ich zwierzchnik.
-Może ja, panie – powiedział atletycznie zbudowany młodzieniec o kobiecych rysach twarzy - Nie wiem czy mnie pamiętasz magnificencjo.
„Pan” zmarszczył brwi i rzekł:
-Ja wszystkich pamiętam, Samaelu. To, że nie byłem obecny przez kilka tysięcy lat nie oznacza, że straciłem pamięć. Wierz mi, więzienie to najlepsze miejsce do pielęgnowania… pamięci.
Samael zbladłszy, odchrząknął i zaczął mówić:
-Królu, poczyniliśmy wielkie postępy. Zaraz po twoim uwięzieniu robiliśmy wszystko co w naszej mocy, aby zniewolić jak największą ilość dusz. Teraz stoimy prawie u apogeum naszych wpływów. Nie ma na świecie miejsca które było by wolne od naszych wtyczek. Nie pominąwszy nawet przybytków wroga. Ale może od początku, Belialu?
Starzec, którego spokojnie mógłbym nazwać rzymskim filozofem z podręczników od historii rzekł
-Mój panie, jak dobrze wiesz, odpowiadam za wojny. Doprowadziłem do wielu konfliktów. Od zarania dziejów podburzam ludy przeciwko sobie. Kiedy wrócisz do naszego królestwa zobaczysz ilu zwerbowałem zbrodniarzy. Ostania wojna, która ogarnęła niemal cały świat pochłonęła niesamowitą ilość ofiar. Następną wojnę, którą szykuję ogarnie już każde państwo, nawet sobie nie wyobra... – grecki filozof urwał w pół słowa widząc ściągniętą gniewem twarz swojego „pana”.
-Stary głupcze, co mi po tych wojnach, czy zastanawiałeś się ilu dusz, które mogły potencjalnie zasilić moją siedzibę, powędrowało w przeciwną stronę? Co mi po tylu zabitych? Nie wiesz, że zdecydowana większość z nich w chwili śmierci była niewinna? Jak już wzbudzasz wojny to postaraj się, aby to były tylko małe konflikty religijne, wtedy najwięcej ludzi ulega nienawiści!! – widząc że podwładny kuli się ze strachu, odsapnął i dokończył łagodnie – no nic to, przynajmniej piekło zasili się o kilku bezwartościowych grzeszników, na przykład ten śmieszny Austryjak, o którym opowiadano mi dzisiaj rano w drodze do tego miejsca, jak mu tam…
-Adolf Hitler panie, umarł w mękach na kiłę w Argentynie – powiedział jeden z uczestników zgromadzenia. „Pan” spojrzał na osobę która udzieliła odpowiedzi.
- No proszę, Pajmon. Co masz do powiedzenia?
Jeśli ktoś z obecnych był odrażający pod względem urody to właśnie on. Patrząc na jego twarz przychodziło mi tylko jedno skojarzenie do głowy: zwłoki w prosektorium. Nazwany Pajmonem zaczął mówić:
-Jak dobrze wiesz królu ja odpowiadam za choroby. Myślę, że chorób jest już dość. Ostatnia śmiertelna choroba, do której stworzenia natchnąłem pewnego naukowca powstała jakieś 50 lat temu. Niestety, ludzcy uzdrowiciele odkryli w jaki sposób choroba się rozprzestrzenia, konsekwencją tego jest mniejszy poziom cudzołóstwa. Generalnie ludzie stali się bardzo ostrożni i jeśli już reagują na moje podszepty, to trzymają wynalezione przez siebie zarazki szczelnie zamknięte.
„Pan” zamyślił się na chwilę, przebierając palcami po blacie stołu odrzekł:
-Taaak. Wiesz, że istnieje taki pogląd, że to nasz wróg poddaje ludzi próbom zsyłając na nich choroby? Mam nadzieję, że przynajmniej szeptałeś im żeby w swoim cierpieniu „go” przeklęli?
Trup z prosektorium pokiwał głową.
-Kto jeszcze? Może ty Balamie.
Mężczyzna, wypisz wymaluj dobroduszny proboszcz z małej parafii, skłonił się i odpowiedział śmiało:
- Panie, mniej więcej tysiąc lat temu doprowadziłem do podziału ziemskiego bastionu wroga na dwa obozy. Nie uwierzysz, panie, jak przez swoją pychę te marionetki mogą się pokłócić o byle co.
„Pan” tym razem zadowolony odpowiedział:
- Wyobraź sobie, że uwierzę – uśmiechając się szeroko dopowiedział – diabeł zawsze tkwi w szczegółach. Marau?
Wszyscy zwrócili swe spojrzenia na osobę, która w moich oczach zrobiłaby karierę jako amant, oczywiście gdyby nie rogi.
- Panie, wieki badań doprowadziły mnie do stwierdzenia, że nienasycone ludzkie ego jest kluczem do zniewolenia ludzi. – pan z zaciekawieniem uniósł brwi, Marau kontynuował – pieniądz wymyślony przez Mamona – tutaj ukłonił się w stronę obleczonego złotem młodzieńca – jest wspaniałym wynalazkiem. Uruchomił on lawinę ludzkiej zawiści, a to tylko jedna z jego zalet. Z całym szacunkiem do wynalazcy, ale myślę, że nawet on nie domyślał się jakie korzystne konsekwencje wywołał dla nas pieniądz. Stał się on najważniejszy w ludzkiej społeczności, wszystko jest mu podporządkowane. Zastępuje już nawet twojego największego wroga. Ja podsunąłem ludziom jeszcze więcej: pęd ku materializmowi. Nie wyobrażasz sobie jak mocno ludzie pożądają teraz rzeczy materialnych. Jak ci się podobało auto? Swoją drogą wspaniałe urządzenie, które doprowadziło już do tylu druzgocących ludzkich dramatów? Dla ciebie, panie, to na pewno bezwartościowa rzecz, a oni podporządkowują sobie całe życie żeby mieć taki przedmiot i wiele, wiele innych rzeczy. Generalnie cały świat ogarnął tylko jeden cel: mieć jak najwięcej za wszelką cenę, nawet własnej duszy. Tak jest panie, ich ego które nie pozwala im, aby któryś z nich był wyższy stanem od drugiego wpycha ich prosto w nasze ręce.
„Pan” z uznaniem pokiwał głową.
-Jest lepiej niż myślałem. Czy może być jeszcze lepiej? Jezebel?
Jedyna kobieta wśród siedzących przy stole, mogłaby spokojne grać gwiazdę porno, uśmiechnęła się bezpruderyjnie:
-Największy panie… jeśli chodzi o sprawy cielesne to jest coraz lepiej. Upadek obyczajów jest coraz większy. Dzięki rozwojowi przemysłu – tutaj skinęła głową w stronę przedmówcy – mogę być wszędzie. Wynalazek nazwany telewizją jest już w każdej społeczności, a w zanadrzu mam jeszcze lepszą broń, którą rozszerzam na coraz to większą powierzchnię świata – tak zwany Internet. Dzięki tym dwóm wynalazkom mój wizerunek jest ogólnie dostępny, przez co grzech nieczystości nie jest już tematem tabu. Wyobraź sobie panie, że przed paroma godzinami w tym miejscu wyśmiano pewną dziewczynę tylko, dlatego że w wieku 17 lat jest dziewicą. – gdy usłyszałem te słowa serce o mało mi nie pękło, nie miałem odwagi spojrzeć na Ewę. Kobieta nazwana Jezebel nagle spojrzała w naszą stronę. Ewa szybko złapała mnie za przegub ręki. Gwiazda porno potrząsnęła zdziwiona głową, tak jakby coś się jej przywidziało i dokończyła wypowiedź – pysznie, prawda mój panie? Jeszcze 40 lat temu dziewictwo u panienek było powodem do dumy i oznaką mądrości, a dzisiaj już 12 letnie dziewczynki myślą o utracie wianuszka. Ludzie dążą tylko do przyjemności, dewiacje i zboczenia kwitną w najlepsze, a jeśli cierpią to sami sobie skracają męki, więc morderców i samobójców nie brakuje. I to wszystko w majestacie ziemskiego prawa. Nad innymi uciechami cielesnymi nie ma co się rozwodzić. Uzależnienia, obżarstwo i pijaństwo szerzą się jak nigdy.
Widać było, że raport upadłej niewiasty bardzo ucieszył „pana”. Popatrzył z zadowoleniem na swój zarząd. Energicznie wypił świeżo napełniony puchar, wyglądało na to, że już ma zamiar wstać od stołu, gdy odezwał się najmłodszy, sądząc po długości rogów, członek rady:
– To jeszcze nie wszystko panie, pozwól mi się wypowiedzieć – „pan” zdziwiony najpierw spojrzał na niego a potem pytająco na Samaela. Ten nieco zmieszany odparł:
– To jest Razjel, mój panie – Kolejny raz podczas trwania tej rozmowy twarz głównego gościa ściągnęła się gniewem:
- Wiem idioto. Co z ciebie za sekretarz mojego królestwa skoro nie powiedziałeś mi na początku, że dowódca wywiadu ma mi coś do powiedzenia. Chcieliście mnie najpierw zwieść tymi swoimi rewelacjami, ułagodzić mnie, a teraz pewnie wyskoczycie z jakąś super nowiną!!
Widząc, że Razjel trzęsie się jak w febrze, „pan” spróbował się opanować:
- Mów Razjelu, i niczego nie próbuj przede mną ukryć.
Dowódca wywiadu, głośno wciągnął powietrze i prawie jednym tchem wyrzucił:
- Podejrzewamy że pojawił się nowy rodzaj wroga.
„Pan”, już spokojny na zewnątrz, podparł głowę na rękach i oczyma dał znać, aby kontynuować raport.
- To znaczy… chyba nowy… nie mamy pewności. Uproszczając, mógł istnieć od zawsze lub pojawił się od nie dawna. To by tłumaczyło nagłe odwrócenie się od nas najcięższych grzeszników, po prostu znikają z naszych rejestrów, ostatnio jakby było więcej takich odwróceń. Co najważniejsze znikają tylko liczby porządkowe. Na przykład wczoraj było w danym rejonie 500 zatraconych dusz, a po kilku latach jest ich nie całe 400. Co dziwne nikt z naszej administracji nie pamięta danych tych osób. Nie jest to na pewno robota żołnierzy wroga, sprawdziliśmy to. To jest dość… skomplikowane. Nic nie wiemy do końca. Daliśmy temu wrogowi roboczą nazwę „ludzki anioł”.
Kolejny raz tego wieczoru przewodniczącego zarządu ogarnął gniew, wysyczał przez zaciśnięte szczęki:
- Nie wiem, czy przez własna głupotę czy przez strach, a może dlatego że zgłupiałeś ze strachu zapomniałeś, że odkąd pewien osobnik na M przerwał moją słuszną wojnę, mam alergię na pewne słowo zaczynające się na A. Radzę ci nie zapinaj o tym. I co to ma być to ludzkie… coś?
Dowódca wywiadu, już teraz w pełnym delirium starał się kontynuować:
- Jak już mówiłem… nie wiemy do końca. Wiemy tylko, że to bardzo pobo… ludzie silnej wiary. Co więcej otaczają się swoją wiarą jak wielkim nimbem wciągając pod niego nawet największych zbrodniarzy. Prawdopodobnie są dla nas nie widoczni… nawet teraz może tu się znajdować jeden lub więcej ludzkich an…. tego czegoś. Nie wiemy nawet czy te istoty są świadome swoich wpływów. Nawet dzisiaj każde z nas mogło go zobaczyć w materialnym świecie, ale dla nas wyglądałby jak zwykły człowiek. Ja osobiście uważam, że to jest odpowiedź naszego wroga na nasze zabiegi. Wy…wybacz mi panie to, co powiem, ale on, zawsze stosował bardzo subtelne… sposoby. Oczywiście nie twierdzę, że my stosując nasze metody jesteśmy widoczni.. śmiem nawet twierdzić, że jednym z naszych sukcesów jest to że prawie nikt w ciebie nie wierzy, panie.
„Pan”, już nieco ze zrezygnowany, marszcząc swoją piękną twarz odpowiedział:
-Razjelu, obaj wiemy, że często naginamy reguły, czy tak trudno wytropić kilku ludzi i pozbyć się ich? Trudno niech idą tam skąd przyszli.
Dowódca wywiadu ze zmartwioną miną odpowiedział:
- Nie stwierdziliśmy żadnego konkretnego przypadku. Możemy wybrać jakąś grupę, ale nadal to będzie jak strzelanie w stado śledzi na pełnym morzu. Nie wiemy ile może ich być, sto, tysiąc, milion?
Przewodniczący rady zamyślił się. Klaszcząc w dłonie z zadowoloną miną powiedział:
- Trzeba zrobić tak. Jeśli jakiś grzesznik nagle zniknie z naszych rejestrów dokładnie badamy sprawę. Przypadki interwencji żołnierzy wroga i jego samego automatycznie odrzucamy. Osobiście uważam, że to niesprawiedliwe, aby jedno takie obrzydlistwo mogło nam odbierać jakąkolwiek ilość dusz. A może dzisiaj przypominacie sobie jakieś dziwne zdarzenie?
Ewa, przytuliła się do mnie mocno. Kobieta nazywana Jezebel otworzyła usta, zmarszczyła czoło, przez chwilę usilnie nad czymś myślała, ewidentnie próbowała sobie coś przypomnieć. „Pan” popatrzył na swoją radę, zawiesił wzrok na swojej kusicielce, ale ta ze zrezygnowaną miną przecząco pokręciła głową. Przewodniczący wstał, tak samo jak reszta. Lekko opierając się rękoma o blat stołu powiedział do zebranych:
- Dzisiejsza wiadomość wywiadu bardzo mnie zasmuciła. Oznacza ona, że nie odbiorę mojemu wrogowi całego jego ukochanego skarbu, jak mogę tego dokonać skoro okazuje się, że nawet ja nie mogę wejrzeć w dusze i umysły tych tworów i nawracanych przez nich grzeszników? Gdy myślę o tym ogarnia mnie wściekłość a wy najlepiej wiecie, co to dla was oznacza. Stańcie na wyżynach swoich talentów i sprowadźcie mi chociaż jednego takiego ludzkiego pomiota o którym mówił Razjel. Jeśli to są ludzie, to na pewno można ich zranić, jeśli nie fizycznie to psychicznie. Po za tym zawsze możemy liczyć na ludzką podłość, może jednak któryś z ludzi dokona cudu i wyda nam jedno takie stworzenie? - Po tych słowach poczułem ogromne wyrzuty sumienia - Dla tego, kto tego dokona czeka wielka nagroda. Obiecuję wam, że żadne wrogie fortele nie odbiorą mi tego, co słusznie mi się należy - zemsty. A jeśli nawet wam się nie uda, to jestem jeszcze ja. Odnowiony, w nowym milenium. Po tylu tysiącach lat w więzieniu mam ogromny apetyt. Już teraz czuję jak zwerbowane przez was duszę wzmacniają mnie z każdą sekundą, a co by było gdybym pożarł duszę takiego dziwoląga? – oblizał się jęzorem długim na ludzką dłoń, obrzydliwe zamlaskał – mówię wam dokonam tego!! Bo ja jestem upadły, Lucyfer, król piekieł i pan tego świata!! A teraz bawmy się… już ja rozkręcę tę karuzelę.
Kończąc swą tyradę, parsknął, po czym zaczął śmiać się na całego. Jego śmiech stawał się, co raz bardziej obłąkańczy, dźwięczący w głowie. Nikt oprócz niego nawet się nie zaśmiał. Byłem pewien że wszyscy którzy uczestniczyli w tym posiedzeniu, byli czystym złem, ale patrząc na ich oblicza, na ich sztuczne wymuszone uśmiechy, doszedłem do wniosku, że tak jak ja, woleliby aby ich „pan” nigdy nie opuścił swojego więzienia. Jego gromki rechot coraz bardziej świergotał mi w głowie. Poczułem uścisk dłoni Ewy. Otworzyłem oczy, śmiech umilkł jak nożem uciął, pozostało po nim tylko gasnące echo w mojej głowie.
Najgorsze przebudzenie w moim życiu. Nie wiem co było bardziej nieznośne, niemiłosierny kac miażdżący moje skronie czy wspomnienie wczorajszego wieczoru. Gdy momentalnie przypomniałem sobie jak potraktowałem Ewę, z jękiem skuliłem się jak embrion. Co to był za sen? Niejasno czułem że jest on dla mnie pełen nadziei, ale i zagrożenia. Ale dla kogo? W tym śnie na pewno była Ewa. Czując napływającą panikę uświadomiłem sobie, że to ona jest zagrożona. Te stwory, jestem pewien że chciały ją skrzywdzić, ale z jakiegoś powodu nie mogły. Wiedziałem że muszę coś zrobić, powiedzieć jej o tych odczuciach, chociażbym miał przed nią wyjść na wariata.
Na śniadanie wypiłem tylko kilka łyków herbaty, o jajecznicy nie mogło być mowy. Widziałem Ewę, przy jej stoliku siedziało jeszcze 7 osób. Spokojnie jadła śniadanie. Jak zwykle zarażała swoją łagodnością innych, nikt nie robił sobie żartów z jej wczorajszego zachowania. Kiedy nasza wychowawczyni, powiedziała że zaraz po śniadaniu wychodzimy, ja i jeszcze kilku kolegów podeszliśmy do niej, zakłopotani prosiliśmy, abyśmy mogli zostać w pokojach. Pani popatrzyła na nas z politowaniem. Zasłaniając nos dłonią powiedziała:
- Chłopcy, kiedy wy w końcu dorośniecie. W przyszłym roku podchodzicie do egzaminu dojrzałości a wy zachowujecie się jak dzieci – spojrzała na mnie – ty Tomku, zawiodłeś mnie najbardziej. Jesteś takim wartościowym człowiekiem, naprawdę możesz być kimś a na razie jesteś na najlepszej drodze aby stoczyć się na samo dno.
Świetnie, kolejny powód do dumy, to już druga osoba którą zawiodłem na całej linii w przeciągu 24 godzin. Ostatecznie pozwolono pozostać nam w pokojach.
Kiedy po południu mój żołądek zaczął już normalnie funkcjonować, postanowiłem przejść się po parku otaczającym zamek. Chodziłem alejkami nie mogąc się pozbyć napływu czarnych myśli. Stała oparta o niski murek, poznałem ją od razu. Nie widziałem twarzy, bo stała plecami przy końcu dróżki, ale wiedziałem, że to ona. Zastanowiłem się czy w ogóle do niej podchodzić, po tym co zrobiłem na pewno nie mam u niej szans. Gdy już postanowiłem odejść, wspomnienie dzisiejszego snu zatrzymało mnie w miejscu. Nagle uzmysłowiłem sobie, że jeśli teraz odejdę, nie będzie już dla mnie nadziei, stracę coś więcej niż sens życia, musiałem się przełamać i uratować siebie. Kiedy byłem już blisko, usłyszawszy moje kroki odwróciła się, smutek wypisany na jej twarzy i ruch świadczący o tym, że chce uciec przed rozmową ze mną, podciął mi kolana. W ostatniej chwili rozmyśliła się, patrzyła prosto w moje oczy. Jej buzia oprócz smutku niczego nie zdradzała, wolałbym już żeby była na mnie zła, wywrzeszczała, jaki jestem beznadziejnym idiotą. Nie wiedziałem jak zacząć rozmowę. Po kilkunastu sekundach powiedziałem to, co pierwsze przyszło mi do głowy:
- Czemu nie jesteś na wycieczce?
Ewa, opuszczając głowę odpowiedziała cicho:
- Powiedziałam, że boli mnie brzuch.
- Naprawdę? Przecież nikt się nie zatruł tutejszym jedzeniem.
Teraz spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Zatrucie pokarmowe to nie jedyny powód bólu brzucha. Może nim być też zdenerwowanie, zwłaszcza, jeśli powodem zdenerwowania jest obawa o swój i czyjś los.
Mówiąc ostatnie słowa głos jej się załamał, była bliska płaczu.
- Słuchaj Ewa, dzisiaj miałem bardzo dziwny sen. Nie pamiętam wszystkiego, ale na pewno pamiętam ciebie. Uznaj mnie za szaleńca, ale wiem, że jeśli dzisiaj z tobą nie porozmawiam… jeśli czegoś nie zrobię, może spotkać cię ogromna krzywda.
Ewa, ocierając oczy rękawem bluzy, przełknęła ślinę i drżącym głosem powiedziała
- Słuchaj Tomek, czasami kiedy widzę, że jakaś osoba postępuje niewłaściwie, kiedy rani innych, zaczynam o niej intensywnie myśleć. Wtedy najczęściej mam bardzo dziwne sny. Widzę w nich okropne sceny i okropne stworzenia. Nie wiem dlaczego. Jedno wiem na pewno, chociaż wygląd i mowa tych stworzeń jest okropna to wcale się ich nie boję, jestem dla nich jakby niewidoczna. Po tych snach wiem jak pomagać ludziom, którzy postępują źle, zdarza się też że sami, bez moich słów porzucają swe złe „ja”. Uwierz mi, pomogłam już wielu, chociaż nie wszystkim, niektórzy byli bardzo oporni.
Stałem jak urzeczony, nie śmiejąc się jej przerwać, wiedziałem, że zaraz zdarzy się coś cudownego lub coś niesamowicie złego. Ewa kontynuowała
- Wczoraj wieczorem bardzo mnie zraniłeś. Może każda inna dziewczyna puściłaby te słowa mimo uszu, lub by cię wyśmiała. Ale ja nie jestem każdą, jestem bardzo wrażliwa na krzywdzące słowa osób, które… kocham.
Teraz ja byłem bliski płaczu, zarówno z powodu poczucia winy jak i szczęścia.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie. Myślę, że nie jest z tobą dobrze, wiem że potrafisz bronić swoich wartości, że robisz to z wielkim zapałem i wiarą, ale od wczoraj twoja postawa przeczy temu, co zazwyczaj broniłeś. Być może to wpływ tego miejsca, lub ludzi, z którymi ostatnio miałeś styczność. Dzisiaj w nocy pierwszy raz w życiu odczułam strach. Kiedy zalewając łzami poduszkę śniłam kolejny koszmar, byłam pewna że te stwory są silniejsze niż kiedykolwiek, a nawet że przez jedną małą chwilę mnie widzą. Wtedy pomyślałam o tobie. Czując twoją bliskość znów poczułam się bezpiecznie.
Zrobiła krok w moją stronę:
- Przysięgam ci, że mogę cię uratować, mogę cię obronić przed czarną rozpaczą która może cię pochłonąć, potępić na zawsze. Boję się tylko jednego, że znów mnie skrzywdzisz. Jestem pewna, że jeśli znów to zrobisz, poddam się, nie wystarczy mi sił i nieczyste moce z moich snów na pewno mnie zobaczą, a wtedy na pewno stanie się coś niewypowiedziane złego. Musisz mi przyrzec, że już nigdy mnie nie zranisz, że już zawsze będziesz przy mnie. Inaczej oboje będziemy zgubieni. Musisz podjąć decyzję. Teraz.
Zastanawiałem się tylko ułamek sekundy, mógłbym przysiąc, że na mgnienie chwili ziemia zatrzęsła się pod moimi stopami, a w głowie usłyszałem cichutki potępieńczy skowyt, ten okropny skrzek tysiąca gardeł wyrażał tylko jedno: wielki zawód. Wziąwszy Ewę w ramiona, uroczyście złożyłem przysięgę złożoną ze słów, które płynęły prosto z dna mojej duszy:
-Przysięgam ci, że nigdy nie skrzywdzę cię nawet myślą. Zawsze będę przy tobie. Obiecuję ci też, że nikt, nieważne czy z tego czy z innego świata nie podniesie na ciebie ręki, obronię cię przed każdym zagrożeniem. Kocham cię z całego serca.
Kiedy staliśmy tak wtuleni w siebie, poczułem że coś niedobrego, co tkwiło we mnie od jakiegoś czasu, ulotniło się raz na zawsze. Stojąc przy murku, na końcu parkowej dróżki, całując Ewę w czoło uświadomiłem sobie jeszcze jedno: w swoich objęciach nie trzymałem tylko swojej przyjaciółki, powierniczki i jedynej miłości. Oto trzymam w objęciach swoje zbawienie.

poniedziałek, 11 maja 2015

"Nawiedzone domy w Polsce"


Chyba każdy z nas zna legendę o domu, w którym dzieją się zjawiska nadprzyrodzone. Przeważnie zamieszkują tam duchy zmarłych właścicieli, skutecznie wypędzając kolejnych lokatorów. "Wtajemniczeni" omijają je szerokim łukiem lub, wręcz przeciwnie, postanawiają skonfrontować się z ich mroczną tajemnicą.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                      Swoje "straszące" domy ma także stolica. Ci, którzy obawiają się duchów, powinni trzymać się z daleka od jednorodzinnego domku mieszczącego się w ciągu szeregowców przy pl. Henkla. Można rozpoznać go dzięki drzwiom z tabliczką "inż. Grabowski". Zgodnie z legendą dwóch robotników, pracujących kiedyś przy remoncie domu, znalazło w ścianie złotą figurkę. Wywiązała się kłótnia o znalezisko, w wyniku której jeden śmiertelnie ranił drugiego w głowę (przy pomocy przedmiotu sporu). Sprawcę zamknięto w szpitalu psychiatrycznym, duch ofiary natomiast regularnie ponoć odwiedza niezamieszkany jak dotąd dom inżyniera Grabowskiego.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                  Legenda z dłuższym stażem należy do adresu Wilcza 2/4. Adres ten wielokrotnie pojawiał się w pamiętnikach i wspomnieniach sprzed roku 1945. Zgodnie z opowieściami w domu miało miejsce morderstwo Aleksandy Grobickiej - majętnej, starszej kobiety. Oprawcą miał być lokaj, który następnie zrabował kosztowny dobytek swojej pracodawczyni.
Inna wersja mówi, że przy Wilczej 2 odnaleziono zwłoki studenta, który targnął się na własne życie. Jego duch błąka się rzekomo w towarzystwie białego psa po salonie na pierwszym piętrze budynku, czytając coś pod lampą. Mówi się, że w okresie międzywojennym zakładano się, kto spędzi całą noc w nawiedzonym domu. Wygrać było można duże pieniądze, czy kilka skrzynek szampana. Podobno przez szczęki łańcuchów, niezidentyfikowane jęki, trzaski, szelesty, kroki i odgłosy płaczu każdy ze śmiałków opuszczał dom jeszcze przed północą. Po ’39. roku duchy przestały nękać lokatorów, nie wróciły też w czasie okupacji, wszelkie doniesienia o zjawach i strachach na Wilczej ucichły.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                          Nawiedzony dom o osobnej historii ma także Anin. Kilka lat temu w budynku z przełomu lat 80/90 przy ul. Tulipanowej na Górce Delmacha mieszkało małżeństwo z dwójką dzieci. Sąsiedzi wiedzieli o problemach finansowych, w jakie popadła rodzina. Nagle zerwała ze wszystkimi kontakt, sądzono, że rodzice spakowali siebie, dzieci i wyjechali. Po pewnym czasie odkryto powieszone w piwnicy zwłoki całej rodziny. Dziś dom jest opuszczony, podobno uczucie obecności osób trzecich nie pozwala nikomu zatrzymać się w nim na dłużej.

"Stara wiedźma z poddasza"


Jedenastoletnia Jola mieszkała ze swoją siedmioletnią siostrą Julią, bawiły się na podwórku. Nagle przyszedł listonosz, więc spytała go czy coś dostała. Mężczyzna dał jej list od jej przyjaciółki Joanny. Jola zaczęła czytać.
Droga Jolu, Jacek mi powiedział że kiedyś z Jurkiem poszli do starego domu na ulicy Rzepakowej (w którym podobno straszy) poszukać duchów. Jacek szukał na parterze, a Jurek poszedł na poddasze. Jacek usłyszał krzyk Jurka. Pobiegł na poddasze i zobaczył starą wiedźmę z poddasza. Od tamtej pory nie widział Jurka. Nie wiem czy to prawda czy ich żart, ale wypadałoby to sprawdzić. Mogłabyś?

                                                         Joanna


Jola opowiedziała wszystko Julii. Powoli się ściemniało, więc pobiegły do domu. Kiedy nadeszła noc i Jola już spała śniło jej się, że stara wiedźma z poddasza ją dusi. Potem dołączyła do jej kolekcji kości. Przestraszona snem, dziewczyna obudziła się w środku nocy ledwo oddychając.
Pójdę jutro do tego domu i sprawdzę czy ona istnieje, inaczej już nigdy nie zasnę - pomyślała
Następnego dnia Jola poszła do starego domu na ulicy Rzepakowej. Chciała otworzyć drzwi, niestety były zamknięte. Zapukała. Nikt nie otwierał. Próbowała wyważyć drzwi, ale była za słaba. Nagle przybiegła Julia.

-Co ty robisz? - zapytała Julia

-Chcę wejść.

-A co jeśli wiedźma istnieje?! 

-To niemożliwe. Pomóż mi wyważyć drzwi.

Obie kopnęły w drzwi z całej siły. Drzwi otworzyły się. Jola weszła do środka. Jej siostra została przed drzwiami. Dziewczyna szła krętymi schodami na poddasze. Drzwi były otwarte. Na poddaszu było ciemno, więc zapaliła światło. Zobaczyła, że wiedźma siedzi w rogu i trzyma szkielet.

-To twój kolega - oznajmiła na powitanie, ze złowieszczym grymasem na ustach

-J-j-jurek? - jęknęła ze zgrozą

-Tak, a teraz kolej na ciebie!

Jola krzyknęła rozdzierająco.
Julia słysząc to, pobiegła do domu zadzwonić na policję. Policja przyjechała na ulicę Rzepakową i kiedy jeden z policjantów wszedł na poddasze, zobaczył zwłoki Joli. Zaraz wbiegli pozostali. Chcieli aresztować wiedźmę, ale ona uciekła przez otwarte okno na swojej miotle. Nikt nie wie gdzie ona teraz może być. Wiadomo tylko, że mieszka na jakimś poddaszu.

"Cisza i ciemność"


Znasz to uczucie? Budzisz się w środku nocy, bo chce ci się do toalety, lub chcesz się napić. Wracasz, i próbujesz znów zasnąć, ale coś ci w tym przeszkadza. To coś, to cisza i ciemności. Każdy z nas conajmniej raz w życiu miał taką sytuację, że chce zasnąć, ale nie może, bo ma wrażenie, że ktoś z nim jest. Jakiś zabójca, lub potwór. Wydaje się to zabawne, bo przecież każdy wie, że potwory i duchy nie istnieją, a szansa na mordercę w pokoju jest jak 2% na sto. Ale kiedy już masz takie przeczucie, wmawiasz sobie, że naoglądałeś się zbyt dużo horrorów, lub że naczytałeś się strasznych historii. Jednak po jakimś czasie nie wytrzymujesz, bierzesz telefon z pod poduszki i oświetlasz cały pokój. "Nikogo żywego tam nie ma, mam po prostu wybujałą wyobraźnię." Mówisz do siebie, lub myślisz, i po prostu, spokojniejszy zasypiasz. I faktycznie, nie ma z tobą nikogo żywego.

"Anablefobia"


Witajcie. Opowiem wam, jak starałem się zwalczyć moją fobię. Cierpiałem od dzieciństwa na anablefobię i pozbycie się tego lęku, wydawało mi się dobrym pomysłem. Ale, zacznijmy od początku.
Anablefobia to dosłownie lęk przed patrzeniem w górę. Tak, nic mi się nie pomyliło. Bałem się unieść głowę do góry, nawet nie wiem, czym to było spowodowane. Nie mogłem spojrzeć w niebo, ani podziwiać niczego nad moją głową. Nie wiedziałem nawet, jak wygląda sufit w moim pokoju, ponieważ po przebudzeniu otwierałem oczy dopiero w pozycji siedzącej. Wiedziałem jedynie tyle, że znajduje się w nim klapa na strych, ponieważ ojciec czasami tam wchodził.
Pewnego dnia, jak już wspominałem, postanowiłem zwalczyć ten głupi lęk. Szło mi dobrze, codziennie w drodze do szkoły starałem się oglądać korony drzew i chmury.
Powoli lęk zaczął ustępować, nie było dnia, w którym nie podziwiałbym kształtów chmur. Zaczynałem się śmiać z tego, czego mogłem się bać w uniesieniu głowy. Lecz, po śmiechu zawsze się zastanawiałem, czym to było spowodowane. Niestety, dowiedziałem się. Któregoś dnia, po powrocie ze szkoły i rzuceniu plecaka pod szafkę, spojrzałem na sufit. I wtedy zobaczyłem, że klapa na suficie jest uchylona, a mnie przygląda się stamtąd... Nie wiem, co to było. Wyglądało na starą kobietę, o bladoszarej skórze z siwymi włosami zwisającymi poniżej klapy. Usta miała wykrzywione w ohydnym uśmiechu, szczerząc swoje czarne, zepsute zęby, a przekrwionymi oczami patrzyła na mnie jakby chciała powiedzieć "Wreszcie mnie zobaczyłeś".
Stałem jak zahipnotyzowany, przyglądając się jej i zastanawiając, czy obserwowała mnie każdej nocy... W tym momencie, ona swą wychudzoną ręką sięgnęła do drabinki, by spuścić ją ze strychu i zejść do mnie...


"Oczy mówią wszystko..."


Jak często przyglądasz się mijającym cię ludziom na chodniku? Ja niezbyt często. Zazwyczaj chodzę ze wzrokiem skierowanym w dół lub nie nawiązuję kontaktu wzrokowego. Jednak jeżeli złapiesz ten kontakt i przyjrzysz się oczom, możesz dowiedzieć się dużo o mijającej cię osobie. A jak często chodzisz po zmroku? Pewnie rzadko, aby nie ryzykować zaatakowania przez kogoś obcego. Jednak jak już ci się zdarzy... czy wtedy przyglądasz się tym osobom z jeszcze większą uwagą? Założę się, że nie. Nie chcesz wiedzieć kim jest ten człowiek przechodzący obok ciebie. Co byś zrobił, jak by jakaś losowa osoba zaczęła cię śledzić? Nawet z pozoru. Wystraszyłbyś się pewnie, przyspieszył tempo. Nie odwracałbyś się, aby nie wzbudzać podejrzeń. Nie raz zdarzyło ci się pewnie taka sytuacja. Jednak po dłuższym czasie owa tajemnicza osoba skręciła gdzieś po drodze. Zniknęła. Ale skąd wiesz, kim ona była? Jesteś pewien, że to przynajmniej był człowiek? Jeżeli się odwróciłeś, spojrzałeś na tą osobę i wyglądała normalnie...
nie masz się czego obawiać. Zazwyczaj. Przyjrzałeś się oczom? Nie? Nigdy nie wiadomo, kto kryje się pod ludzką skórą. Może jakiś potwór albo zabójca. Co jeżeli on dalej cię śledzi? Stajesz i rozglądasz się dookoła. Nikogo nie ma. A co jeżeli przybrał swoją prawdziwą postać? Albo kryje się gdzieś między blokami? Idziesz dalej. Śmiało, odważnie. Wchodzisz już w mniej gościnną okolicę. „Nie lepiej było wziąć taksówkę?” Przelatuje ci przez głowę, ale podążasz dalej. Wchodzisz w mrok. Widok latarni zostaje za twoimi plecami. Zastanawiasz się, czy nie zapalić latarki w telefonie. Lepiej tego nie rób, zwrócisz na siebie uwagę Tego. Pomimo moich ostrzeżeń robisz to. Oświetlasz drogę przed sobą i bez strachu gnasz dalej. Wchodzisz w wieś. Jesteś pomiędzy domami, ale pomimo tego, jedynym źródłem światła jest twoja komórka. Pomiędzy budynkami wieje chłodny wiatr. Przelatuje przez twoje ubrania i ochładza ci skórę. Nagle czujesz okropny smród. Jest nie do wytrzymania, z tego powodu zasłaniasz sobie nos rękawem bluzy.
Myślisz, że to tylko woń wsi. Idziesz dalej. Na telefonie wyświetla ci się znak baterii na wyczerpaniu. Nie przejmujesz się tym. Słabe promienie komórki oświetlają jakiś przedmiot na ulicy. Zauważasz, że to dłoń. Sama dłoń. Już z lekkim strachem w sercu idziesz dalej. Już przecież niedaleko do domu, a to mogło ci się po prostu wydawać. Smród robi się coraz większy. Telefon się wyłączył, jak na złość. Po chwili uderzasz w coś. Nie masz pojęcia co to jest. Twarde, chłodne. Przyglądasz się temu bardziej. Widzisz, że to ściana. Zwracasz głowę w lewo i patrzysz, gdzie ona tak naprawdę prowadzi.
Zaczynasz iść wzdłuż niej. Po drodze znajdujesz kilka zwłok. Dziwne. Robisz się nade odważny. Idziesz szybszym krokiem, jak byś zobaczył kogoś znajomego. Dochodzisz do końca. Tam stoi postać, która cię śledziła. Patrzysz na nią z nadzieją w oczach, jak zahipnotyzowany. Podchodzisz do osoby. Jest to kobieta. Ma rude włosy i białe oczy. No właśnie – białe oczy. Chwytasz ją za ramię. Jej oczy dostają koloru. Stają się niebieskie. Ona spogląda na ciebie. Patrzy z przerażeniem. Wyrzuca nóż który trzymała w ręce i ucieka. Ucieka jak najdalej stąd. Ty schylasz się po niego. Podnosisz go z trawy. Wstając zauważasz, że jesteś w mieście. Masz głowę skierowaną w dół. Kątem oka widzisz osobę przechodzącą obok ciebie. Nie chce wiedzieć kim jesteś. Chce dojść po prostu do domu, który jest na obrzeżach miasta. Podnosisz głowę. Twoje oczy są białe. Chowasz nóż do kieszeni i podążasz za tą osobą...

"Zapomniani przez Boga?"


Witaj, mój drogi czytelniku. Tak… To są chyba dobre słowa. Przynajmniej mam nadzieję, że ktoś znajdzie ten zeszyt i pozna moją historię. Dostałem trochę czasu, więc nie będę go marnował na zastanawianie się nad tym. Przejdźmy do rzeczy. Może ta opowieść wniesie coś do Twojego życia.
Wszystko zaczęło się podczas styczniowej, niedzielnej nocy. Było parę minut po pierwszej. Okrągły księżyc oświetlał chodnik, po którym szło czworo nastolatków. Dwóch chłopaków i dwie dziewczyny. Wszyscy mieli na sobie zimowe kurtki, ale pod okryciami kryły się szykowne stroje, specjalnie zakupione na tę okazję. Zastanawiasz się pewnie, co oni mogli robić tam tak późno? Otóż, szliśmy do swoich domów. Od razu odpowiem na pytanie, które pewnie teraz przyszło Ci do głowy - tak, byłem jednym z tych chłopaków.
Wracaliśmy z balu organizowanego dla trzecich klas gimnazjum. Mieliśmy mieszane uczucia. Na zdrowy umysł, powinniśmy być zadowoleni z zabawy i zmęczeni tańcem. Ale nie do końca tak było. Na zakończenie balu, zespół zagrał Ale to już było. Wszyscy wpadli przez to w nostalgiczny nastrój. Mieliśmy wrażenie, jakby skończyło się coś więcej, nie tylko bal. Było nam też szkoda, że przyjęcie nie zostało przedłużone tak, jak to czasami się zdarzało. Z Michałem zadecydowaliśmy zgodnie, że najpierw trzeba odprowadzić do domu Natalię i Olę. Nie mogliśmy dopuścić do tego, żeby dziewczyny wracały same.
– Ehh… - westchnęła Natalia. – Wydawało się, że jest jeszcze tak dużo czasu.
Przelotnie spojrzałem jej w oczy. Zauważyłem w nich smutek. Doskonale rozumiałem o czym mówi.
– A teraz zostało nam tylko to drugie półrocze – stwierdził Michał. – A co później…?
– Wszystko się rozleci – powiedziała cicho Ola, tak jakby bała się wypowiedzieć te słowa.
– Każdy z nas pójdzie swoją drogą, w innym kierunku.
– Znamy się już ponad dziewięć lat – odezwałem się. - Niektórych poznaliśmy dopiero w gimnazjum, ale i tak prawie wszyscy jesteśmy zżyci. Nie chcę, żeby to wszystko tak się rozpadło.
– Wiadomo, że jakiś kontakt będziemy utrzymywać – powiedział Michał. – Przecież wszyscy mamy komórki. A poza tym jest Facebook i Skype, więc zawsze będzie można jakoś pogadać.
– Ale to już nie będzie to samo – wtrąciłem.
– Najgorsze jest chyba to, że już nie będziemy się tak często widywać – jęknęła Natalia. – Nie będziemy mieli na to wszystko czasu.
- Kiedy byliśmy we wcześniejszych klasach, dziwiłem się, że trzecioklasiści płakali na zakończeniach roku szkolnego. Ale teraz, gdy i nasz koniec się zbliża, zaczynam coraz bardziej rozumieć…
– My na pewno się popłaczemy na zakończeniu – odpowiedziała Natalia. 
– Kuźwa, ciężko o tym wszystkim myśleć – westchnął Michał. – Najlepiej by było, gdyby to wszystko nigdy nie nadeszło. Żebyśmy nie musieli się rozstawać.
Nagle ogarnęło mnie dziwne uczucie. Podobne do tego, gdy o czymś myślimy, coś nas rozkojarza, a później nie możemy sobie przypomnieć naszych rozmyślań. Rozejrzałem się i dopiero wtedy zauważyłem, że zrobiło się jeszcze ciemniej niż wcześniej. Inni najwidoczniej też zwrócili na to uwagę, bo także zaczęli się rozglądać. Spojrzałem na niebo. Księżyc nie był widoczny. Widniała jedynie słaba, niebieska poświata. Wyciągnąłem z kieszeni komórkę i włączyłem w niej latarkę. Światło na chwilę rozświetliło drogę przed nami. Spojrzałem na podłoże.
Ulica zniknęła, a zastąpiła ją ciemna ziemia. Odwróciłem się. Ulicy nie było także za nami. Lekko spanikowałem. Jak mogliśmy tego nie zauważyć wcześniej? Moi przyjaciele też włączyli latarki. Skierowaliśmy komórki w kierunku, gdzie powinny być budynki, ale światło nie sięgało tak daleko. Wydawało się jakby ciemność je pochłaniała. I po chwili zaczęło się tak dziać naprawdę. Zasięg naszych latarek zaczął się zmniejszać, aż w końcu niemalże zgasły. Oświetlały tylko nas samych.
– Cholera, co jest? – burknął Michał.
Spojrzałem na ekran swojego telefonu. W tej okolicy zasięg zawsze był bardzo dobry, ale wtedy nie było go wcale. Ani jednej kreski.
– Słyszeliście to? – spytała cicho Natalia.
Zatrzymaliśmy się całkiem i zaczęliśmy nasłuchiwać.
– Niczego nie sły… - zacząłem, ale przerwał mi nagły skrzek, który po chwili przerodził się w pisk i ucichł.
Ola przytuliła się do mnie, a ja objąłem ją. Natalia zrobiła podobnie z Michałem. Czułem, jak Ola drży. Też się bałem, chociaż starałem się tego nie okazywać.
– Co to było? – szepnęła po chwili.
– Może lepiej nie wiedzieć.. – odpowiedziałem i spojrzałem w jej przerażone oczy.
Po chwili usłyszeliśmy hałas. Coś zbliżało się w naszym kierunku. Odruchowo zasłoniliśmy latarki dłońmi. W tym momencie otoczyła nas całkowita ciemność. Słyszałem jedynie nasze przyśpieszone oddechy. Ola przytuliła się do mnie mocniej. Stworzenie zatrzymało się kilkanaście metrów przed nami, prychnęło i odbiegło. Moje serce biło tak szybko, jakby miało zaraz wyskoczyć. Słyszałem wyraźnie każde jego uderzenie. Dopiero po kilku minutach odważyliśmy się ruszyć.
– Wydaje mi się, że nie jesteśmy już w naszym świecie - szepnęła Natalia. Mimo tego, że wydawało się to absurdalne, jej słowa nie trafiły na dezaprobatę.
– Nie wiem, co to przed chwilą było, ale nie za bardzo mnie to obchodzi - powiedział Michał. - Nie możemy tutaj tak po prostu stać i czekać aż wróci!
– Musimy znaleźć jakieś schronienie - stwierdziłem. - Przynajmniej na jakiś czas, zanim zdecydujemy, co zrobić z naszą sytuacją. Ruszyliśmy. Co jakiś czas kto inny oświecał naszą drogę komórką. Nie mogliśmy marnować baterii i zapalać latarek wszyscy naraz. Ciągle otaczała nas jałowa ziemia, taka sama jak tak, którą zostawiają po sobie pożary. Pojawiła się mgła, która stawała się coraz gęstsza. Momentami słyszeliśmy dziwne dźwięki. Zatrzymywaliśmy się wtedy i czekaliśmy dopóki nie ucichały. Baliśmy się tego, co może wywoływać owe hałasy. Minęło kilka godzin. Bolały nas już nogi, jednak czuliśmy, że musimy iść dalej. Światło na niebie rozjaśniło się na tyle, byśmy mogli wyłączyć latarki. Nadal nie widzieliśmy zbyt wiele, ale nie mogliśmy marnować baterii. Byliśmy zmęczeni, jednak nikt z nas nie narzekał na głód. Pomyślałem, że to wszystko przez strach, który wypełniał nam żołądki.
Nagle ujrzałem przed nami wykrzywioną figurę przedstawiającą rybę. Mimo tego, że wydawała się „nadgryziona” przez czas, można było stwierdzić, że jest ładna. Była wykonana z matowego, niebieskawego metalu.
– Wy też to widzicie? - spytałem. Moi przyjaciele spojrzeli na posąg.
– Chodźcie, musimy się temu przyjrzeć! - zawołała Ola. Wyrwała się z mojego objęcia i pobiegła w kierunku ryby.
– Zaczekaj! - zawołałem za nią.
Obawiałem się, że coś może jej się stać, ale i tak uśmiechnąłem się lekko. Ola od zawsze uwielbiała piękno. Lubowała się w sztuce. Można powiedzieć, że miała na jej punkcie małego świra. Może i tak było. Czasami zachowywała się… przesadnie. Kiedy dobiegłem do figury, Ola już dokładnie się jej przyglądała.  Byłem już cholernie zmęczony, ale trudno byłoby nie podziwiać tego posągu.
Ktoś dużo napracował się nad tą rybą. Jej szerokość mogła wynosić z pół metra, a długość trzy. Pomimo wielkości, najdrobniejsze szczegóły były widoczne.
– Zrobię kilka zdjęć. Kiedy i jeżeli w ogóle się stąd wydostaniemy, będę mogła je komuś pokazać – powiedziała i spojrzała na mnie smutnym wzrokiem.
Kiedy przyjaciele przyglądali się posągowi, postanowiłem się rozejrzeć po okolicy. Skoro trafiliśmy na coś ciekawego, to gdzieś blisko mogłoby być jeszcze coś innego. Jak się okazało, miałem rację. Po kliku minutach trafiłem na małą jaskinię. Ową jaskinią była ogromna skała, w której było wykute skrycie. Obok niej stał wąski, dziurawy walec wykonany z takiego samego metalu co ryba. Przysunąłem go do wejścia. Okazało się, że pasuje idealnie. Zamykał niemalże całkowicie dostęp do jaskini.
– Bartek?! – usłyszałem nawoływania. Reszta mojej grupy zorientowała się, że zniknąłem i zaczęła się niepokoić.
– Tutaj! – krzyknąłem. – Znalazłem coś ciekawego! Chodźcie zobaczyć! Po chwili wszyscy już przyglądali się badawczo jaskini.
– Można by się tutaj przespać i odpocząć zanim ruszymy dalej – stwierdził Michał.
– To chyba jedyna rzecz, jaką możemy teraz zrobić – odezwała się Natalia.
– Może rozejrzyjmy się jeszcze trochę po okolicy zanim znów zrobi się ciemno?
– Jeżeli nam się poszczęści, to jeszcze na coś trafimy – powiedziałem.
Przejrzeliśmy całą okolicę, ale nie znaleźliśmy niczego więcej. Wróciliśmy do jaskini, kiedy niebieskie światło zaczęło całkowicie przygasać. Rozmawialiśmy przez niecałą godzinę. Podczas rozmowy poruszyliśmy także temat braku głodu. Wywnioskowaliśmy, że miejsce, w którym się znaleźliśmy, dziwnie wpływa na nasze organizmy. Nie było innego, logicznego wytłumaczenia. W końcu położyliśmy się na twardym podłożu. Nie sprawiało nam większych problemów to, że było niewygodnie. Padaliśmy z nóg. Założyliśmy kaptury i zasnęliśmy.
Obudziłem się po paru godzinach. Usłyszałem piękny, kobiecy śpiew. Nie rozumiałem z niego ani jednego słowa, ale i tak mnie zachwycał. Pieśń była wykonana w nieznanym mi języku. Każda nuta pieściła moje uszy. Podniosłem się z twardego podłoża jaskini, uważając, żeby nikogo nie obudzić. Spojrzałem przez jedną z dziur metalowej tarczy służącej nam za właz. Niedaleko od jaskini wisiała kilka centymetrów nad ziemią biała zjawa. Dosłownie rozświetlała mrok. Promieniowało od niej mocne, oślepiające światło. Powoli uchyliłem wejście do jaskini i wyszedłem na zewnątrz. Wolnym krokiem zacząłem zbliżać się do stworzenia. Byłem wprost zahipnotyzowany śpiewem.
Zatrzymałem się kilka metrów przed zjawą, która nagle się odwróciła. Ujrzałem jej szkaradną, pomarszczoną twarz. Istota otworzyła usta, a mnie ogłuszył głośny pisk. Upadłem na ziemię i złapałem się za głowę. Zasłaniałem uszy, ale dźwięk wydawał się brzmieć wyłącznie w moim umyśle. Zjawa podleciała do mnie. Poczułem, jak opuszcza mnie siła. Miałem wrażenie, że stwór żywi się moim bólem. Obawiałem się, że to moje ostatnie chwile. Cierpienia trwały kilka minut, ale to była dla mnie wieczność. W jednym momencie wszystko się skończyło. Pisk raptem się urwał. Otworzyłem oczy, które dotychczas zaciskałem. Zjawa rozpłynęła się w powietrzu zostawiając po sobie srebrzysty ślad. Leżałem na ziemi sparaliżowany wszechobecnym bólem. Nie mogłem się podnieść przez dobre pół godziny. Gdy w końcu mi się udało, doczłapałem do jaskini i zasunąłem wejście. Wszyscy nadal spali. Nikt niczego nie słyszał. Położyłem się i z trudem zasnąłem.
Kiedy obudziłem się, inni już rozciągali się po spaniu na kamiennej podłodze. Podniosłem się i poczułem ból kręgosłupa. Rozprostowałem się i przywitałem z przyjaciółmi.
– Długo już nie śpicie? – spytałem, udając zaciekawienie. 
Tak naprawdę byłem okropnie zmęczony po mojej, nocnej przygodzie. Wolałem nie wspominać o niej reszcie. Nie chciałem się przyznać do tego, jak nieodpowiedzialnie i głupio się zachowałem. Co prawda, mógłbym się tłumaczyć tym, że śpiew mnie zahipnotyzował, ale wolałem tego uniknąć. Chyba zjawa nadal na mnie oddziaływała.
– Nie – odparła Ola. – Też dopiero co wstaliśmy. Postanowiliśmy cię jeszcze nie budzić. I tak dla bezpieczeństwa będziemy musieli poczekać, aż zrobi się odrobinę jaśniej, bo teraz nie można zobaczyć nawet czubka swojego buta. Minęła ponad godzina, zanim mogliśmy opuścić nasze schronienie.
Nikt nie musiał tego uzgadniać. Wszyscy wiedzieliśmy, że wszystkie okropieństwa z tego świata ukazywały się głównie w nocy. Ciągle kierowaliśmy się w jedną stronę. Nie było sposobności na to, żeby określić jaki był to kierunek. Nasza tułaczka wydawała się bezsensowna. Nie mieliśmy określonego celu. Jakaś cząstka ukryta w głębi każdego z nas kazała nam po prostu iść dalej. Przeszliśmy kilka kilometrów. Naszym oczom zaczęły się ukazywać karłowate, jasne drzewa. Nie było na nich ani jednego liścia. Przez mgłę widoczne były tylko pnie i powykrzywiane we wszystkie strony gałęzie.
– A jednak są tu jakieś rośliny – stwierdziłem lekko zdziwiony. Do tej pory nie widzieliśmy nawet kępki trawy.
– Wciąż zastanawiam się, kto zrobił tamten posąg ryby i wykuł tamtą jaskinię – przyznała po chwili Ola.
– Może są tu jeszcze jacyś ludzie oprócz nas – powiedziała podłamanym głosem Natalia.
– Mnie zastanawia głównie to, jak się stąd wydostać – burknął Michał. - Najgorsze jest to, że nie wiadomo od czego zacząć. Plączemy się tutaj bez celu. Tęsknię za domem, za rodziną…
– A myślisz, że my nie? – pisnęła Ola. – Boję się, że tego nie przeżyjemy albo utkniemy tutaj już na zawsze.
Jej oczy błyszczały. Byłem pewien, że zaraz się popłacze. Chociaż miałem podobne myśli, wiedziałem, że muszę się otrząsnąć i zachować się jak mężczyzna. Objąłem ją, a ona przytuliła się do mnie. Czułem jak jej łzy spływały na moją szyję.
– Wszystko będzie dobrze – zacząłem ją niezdarnie pocieszać. – Na pewno uda nam się powrócić do naszego świata.
Kiedy Ola już się uspokoiła, poszliśmy dalej. Drzewka zaczęły przekształcać się w coraz większe drzewa. Mimo tego, każde drzewo znajdowało się co najmniej dwadzieścia metrów od drugiego. Momentami słyszeliśmy nawet krakanie ptaków, ale żadnego nie było nam dane zobaczyć. Po jakimś czasie zaczęły pojawiać się cienie. Ale nie takie normalne, choć ludzkie. Owe cienie nie znajdowały się na ziemi, ale poruszały się w powietrzu, tak jak każda żywa istota. Chcieliśmy je ominąć, ale zaczęły nas otaczać ze wszystkich stron. Jednak to nie było najgorsze. Po chwili powietrze zaczęły wypełniać szepty.
Nie ma nadziei…
Nikt nie opuści tego świata…
Utknęliście tutaj na zawsze, tak jak my…
Pies Szatana was dopadnie!
Zastanawiałem się, czy to właśnie ten świat chciał nas oszukać, czy może to były zjawy tych, którzy w nim utknęli naprawdę na zawsze. Zdecydowanie wolałem, aby prawdziwa była pierwsza opcja, ale nie mogłem mieć do niczego pewności. Zaczęliśmy uciekać, a cienie zostawiły nas w spokoju. Nadal krążyły po lesie, jednak żaden nie ruszył za nami. Zmęczeni biegiem, zwolniliśmy. Drzewa zaczęły oddalać się od siebie jeszcze bardziej.
Po jakimś czasie w ogóle przestaliśmy je zauważać. Natomiast zaczęła otaczać nas jeszcze gęstsza mgła. Zrobiło się jeszcze chłodniej, choć i wcześniej temperatura była bliska zeru. Poczułem, że podłoże się zmieniło. Zrobiłem kolejny krok i usłyszałem plusk wody. Skupiłem się i spojrzałem przed siebie. Zauważyłem zarysy jeziora. Przez jego środek prowadził czarny, granitowy most. Nie zastanawialiśmy się długo i zaczęliśmy po nim iść. Nagle usłyszeliśmy skrzek, który przerodził się w pisk. Wiedzieliśmy, co musimy robić. Uciekać! Biegliśmy, wysilając nasze nogi do granic możliwości. Byłem pewny, że gonił nas ten sam stwór, którego spotkaliśmy na początku. Obejrzałem się za siebie. Przez mgłę nie dostrzegłem szczegółów, ale to co zobaczyłem i tak mnie przeraziło.
Stworzenie przypominało kształtem wilka, ale było od niego kilkakrotnie większe. Jedynym plusem jego wielkości było to, że stwór nie był szybki jak prawdziwy wilk. Znasz takie momenty, gdy myślałeś, że nie może być już gorzej, a nagle działo się coś jeszcze okropniejszego? Taki moment był wtedy. Wydawało mi się, jakby czas zwolnił. Woda po naszej prawej stronie zapieniła się. Nie minęła sekunda, gdy porośnięte łuskami, człekopodobne stworzenie o rybich oczach wyskoczyło z wody, przeleciało między nami i porwało ze sobą Olę. Nie zdążyła nawet krzyknąć, nim znalazła się w wodzie. Spanikowałem. Bez chwili namysłu wskoczyłem za nią. Przeszedł mnie dreszcz.
Woda była okropnie zimna, jednak nie odczuwałem tego tak bardzo. Pobudzała mnie adrenalina. Zanurkowałem. Zaskakujące było to, że woda była przezroczysta, a gdy patrzyło się na nią z góry, wydawała się brudna i zmętniona. Jednak nie zwróciłem na to większej uwagi. Widziałem Olę opadającą powoli na dno. Płynąłem szybko jak nigdy. Zauważyłem stwora odpływającego w innym kierunku. Bałem się też o Michała i Natalię. Zastanawiałem się, czy uda im się uciec. Przez mój umysł przepływało tak wiele myśli, ile wody mnie otaczało. Jednak skupiałem się wyłącznie na tym, żeby dopłynąć do mojej przyjaciółki. Pewnie myślisz, że to idiotyczne, iż myślałem o niej nadal tylko jak o przyjaciółce. Naprawdę pragnąłem od niej czegoś więcej niż przyjaźni. Jednak od zawsze obawiałem się swoich uczuć.
Wiedziałem, że nie wytrzymam, jeśli jej tego później nie powiem. Jeżeli w ogóle to przeżyjemy… Złapałem ją, gdy była już tylko kilka metrów od dna. Kiedy wyciągnąłem ją na powierzchnię, otworzyła oczy, zakrztusiła się i zaczęła głęboko oddychać.
– Już dobrze, już dobrze… - uspokajałem ją.
Rozejrzałem się, ale mgła zrobiła się tak gęsta, że ograniczała całkowicie moją widoczność. Złapałem Olę pod ramionami i zacząłem płynąć na plecach w jednym kierunku. Obawiałem się, że bestia znów zaatakuje. Zniknęła z zasięgu mojego wzroku. Nie miałem pojęcia, kiedy i z której strony może nadejść cios. Po kilkunastu przepełnionych grozą minutach, dopłynąłem do brzegu. Ola była w szoku. Nie wiedziała, co się dzieje. Traciła kontakt z otoczeniem.
Już wcześniej widziałem ludzi, którzy wpadali w taki stan. Czasami przemijał po kilku minutach, a w innych przypadkach trwał nawet tygodnie. Jeszcze gorsze było to, co mogła zrobić osoba, która obudziła się z takiego szoku. W takiej sytuacji zawsze działa się pod wpływem nagromadzonych emocji. Dlatego miałem nadzieję, że za chwilę jej przejdzie. Podniosłem ją i zacząłem nieść w swoich ramionach. Wiedziałem, że muszę rozpalić jakieś ognisko albo to będzie już nasz koniec.
Byliśmy całkowicie przemoknięci, a zimno nie ustępowało. W końcu trafiłem na czarne drzewo. Położyłem dziewczynę na ziemi, a sam zacząłem wspinać się po grubych gałęziach. Wdrapałem się na tyle wysoko, by gałęzie dawały się łamać. Ułamałem ich tyle, żebym mógł rozpalić ogień i zszedłem na dół. Drobniejsze gałązki połamałem na jak najdrobniejsze kawałki, aby łatwiej się zapaliły. Mało kto wie, jak trudno jest rozpalić ogień przez samo pocieranie patyków, tym bardziej w takiej sytuacji, kiedy człowiek jest cały przemoknięty, a od tego, czy udam mu się rozpalić ogień, zależy jego życie.
Pozdzierałem sobie dłonie i namęczyłem się przy tym niemało, ale po wielu próbach w końcu mi się udało. Pojawił się mały płomyk. Powoli zacząłem pod niego podkładać coraz większe gałęzie, aż w końcu powstało duże ognisko. Dziwne było to, że nie wydobywał się z niego dym, ale nie zaskoczyło mnie to zbytnio. Ten cały świat był zdumiewający. Obawiałem się, że jakiś stwór zobaczy światło, jednak to i tak byłoby lepsze niż śmierć przez wyziębienie organizmu. Kilka gałęzi wbiłem w ziemię i powiesiłem na nich nasze mokre kurtki, aby wyschły przy ogniu. Inne ubrania wysychały od samego siedzenia przy cieple. Ola wpatrywała się ślepo w tańczące wesoło płomyki. Nagle stało się coś, czego raczej nigdy bym się nie spodziewał.
A może jednak mogłem to przewidzieć? Przecież zastanawiałem się, co dziewczyna może zrobić po wybudzeniu się z szoku. Ocuciła się i rzuciła na mnie. Przez mój umysł zaczęły przechodzić najgorsze myśli. Pomyślałem nawet, że coś mogło ją opętać. Jednak stało się całkiem co innego, niż to, o czym myślałem. Dziewczyna dopadła do moich ust i zaczęła mnie namiętnie całować. Otrząsnąłem się ze swoistego szoku i odpowiedziałem jej tym samym. Uczucia wrzały we mnie jak nigdy. Czułem jej słone łzy spływające strumieniami po policzkach, ale nie przeszkadzało mi to. Odsunęła się ode mnie na długość ramion i spojrzała mi prosto w oczy.
– Mogłeś zginąć! – krzyknęła. - Dlaczego to zrobiłeś?!
Mógłbym zastanawiać się godzinami, co odpowiedzieć w takiej sytuacji, ale wtedy słowa same ze mnie wypłynęły.
– Nie mogłem Cię zostawić. Wtedy straciłbym całkowicie sens dalszego istnienia.
Ola uśmiechnęła się uroczo. Jej płacz wzmógł się, ale wiedziałem, że nie wywoływał już go sam szok. Przytuliła się do mnie czule, a ja utonąłem w jej złotych lokach. Jedną ręką objąłem ją, a drugą zacząłem lekko głaskać po włosach. Po kilkunastu minutach zasnęła. Niepokoiło mnie to, co mogło się dziać z resztą naszej grupy, ale postanowiłem się tym nie zadręczać w tej chwili. I tak nie mogłem nic zrobić w tym momencie. Ciągle czułem ciepło ogniska, które już powoli przygasało, ale nadal się paliło.
Spojrzałem na czarne niebo i zacząłem rozmyślać. Pomyślałem o Bogu. Tak dawno się nie modliłem… Kiedyś wierzyłem mocno, ale zwątpiłem, kiedy mój tata umarł na zawał serca. Miałem wtedy dziesięć lat. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego Bóg zabiera dobrych ludzi, a pozwala żyć tak wielu złym. Zaczynałem wątpić. Nie w Jego istnienie, ale w Jego dobroć. Lecz teraz, kiedy nam wszystkim groziła śmierć, musiałem przeprosić i poprosić Stwórcę o pomoc. Wiedziałem, że bez tego sobie nie poradzimy. Odmówiłem modlitwę i w końcu sam zasnąłem.
Obudziłem się całkowicie wypoczęty, tak jak nigdy. Otworzyłem oczy. Przywitał mnie uśmiech Oli. Wciąż czułem żar bijący od ogniska. Byłem pewien, że spaliśmy długo, ale nie miałem pewności. Telefon, który ponoć miał być wodoodporny, przestał działać. Włożyłem go z powrotem do kieszeni kurtki. Może uda mi się odzyskać z niego cokolwiek, jeżeli to w ogóle przeżyjemy, myślałem. Dziwiło mnie to, że płomień nadal się utrzymywał. Kolejna ciekawostka z tego świata...
– Musimy znaleźć Michała i Natalię - powiedziałem do Oli. - Nie możemy ich zostawić. Raczej nie oddalili się zbytnio. Jeżeli w ogóle udało im się uciec...
– Musimy mieć nadzieję - westchnęła. Po kilku minutach drogi zauważyliśmy oderwany kawałek kurtki Michała. W końcu trafiliśmy na wysokie drzewo z rozłożystymi gałęziami. Pień był rozorany pazurami. Spojrzałem się w górę. Odetchnąłem z ulgą. Nasi przyjaciele spali ułożeni między gałęziami.
– Pobudka, śpiochy! - krzyknąłem na nich. Odpowiedziało mi przeciągłe ziewnięcie. Natalia spojrzała na nas z góry i uśmiechnęła się. Zeszła z drzewa i uścisnęła nas. Michał zaczął schodzić, ale stanął na zbyt słabej gałązce, która się złamała, a on spadł na ziemię. Zaklął soczyście i dopiero po chwili się podniósł. Podszedł do nas i po chwili wszyscy się przytuliliśmy. Płakaliśmy, ale byliśmy szczęśliwi, bo wszyscy znów byliśmy razem - żywi.
– A teraz opowiadajcie, jak udało się wam uciec - powiedziałem.
– Nie będę zbytnio zanudzała - odezwała się Natalia. - Po kilku minutach uciekania trafiliśmy na to drzewo i się na nie wspięliśmy. Stwór, nie potrafił się do nas dostać i na szczęście po jakimś czasie odszedł, a my dla bezpieczeństwa zostaliśmy poza jego zasięgiem. Później i my opowiedzieliśmy krótko naszą historię.
– Nie widzieliśmy dymu - stwierdziła zdziwiona Natalia, kiedy dowiedziała się o ognisku.
– Też nas to zaskoczyło - westchnąłem.
– Zostawmy to wszystko w spokoju - wtrącił się Michał, kiedy już otworzyłem usta, aby mówić dalej. - Najważniejsze jest to, że znów jesteśmy razem.
– Ale co teraz? - spytała Ola. - Idziemy dalej?
– A co innego możemy zrobić? - spytałem retorycznie. - Równie dobrze możemy tutaj zostać, ale jakoś nie ciekawi mnie ta opcja. Może w końcu odkryjemy jakieś wyjście z tego przeklętego świata. Szliśmy kilkanaście kilometrów. Byliśmy znużeni tym ciągłym chodzeniem. 
– Spójrzcie! - odezwał się nagle Michał. Ręką wskazywał na wielki budynek znajdujący się po naszej lewej stronie.
– Idziemy tam?
– Może to tego podświadomie szukaliśmy – odezwała się podekscytowana Natalia. – Chodźmy! Może trafimy tam na innych ludzi.
Podeszliśmy bliżej. Budynek przypominał jedną z greckich świątyń. Ozdabiała ją kolumnada. Do środka prowadziły czarne, zdobione wrota, nad którymi znajdował się tympanon. Zauważyłem na nim napis „pit infernale”.
– Ciekawe, co to oznacza - powiedziałem i wskazałem na tympanon.
– To chyba po włosku - zaczęła Natalia. – Tak, na pewno po włosku. Byłam kiedyś przez całkiem długi czas u ciotki we Włoszech i nauczyła mnie trochę języka. Pierwsze słowo oznacza jaskinię albo jamę. Drugiego niestety nie rozumiem.
– No to trudno - stwierdził Michał. – Wchodzimy?
Przez chwilę zastanawiałem się, czy to na pewno dobry pomysł. Ale w końcu się zgodziłem. Pchnęliśmy z trudem grube, kamienne wrota. Echo rozbiegło się w ciemnej przestrzeni. Dopiero kilkadziesiąt metrów przed nami widzieliśmy promyk światła. Spojrzeliśmy po sobie porozumiewawczo. Ruszyliśmy w kierunku światła, ale zatrzymaliśmy się po kilkunastu krokach. Oddech nam przyśpieszyły, a nogi ugięły się pod nami. Kilka metrów za promieniem światła, leżało na łożu, którym była kupa kości, wielkie stworzenie. Rozpoznałem, że jest ono tym samym, które goniło nas wcześniej.
Przypominało ogromnego wilka. Z jego pyska wystawały rzędy cienkich, a za razem długich, srebrnych kłów. Idealnie czarna sierść formowała się tak, że kształtem przypominała łuski. Na boku stwora zauważyłem kilka podłużnych szram, z których biło czerwone światło.
– A może lepiej byłoby, gdybyśmy poszli dalej, zamiast tu zaglądać? – spytała szeptem ironicznie Ola. Widziałem, że jest mocno zdenerwowana. Zaczęliśmy się powoli wycofywać ku drzwiom. Nagle ktoś na coś nadepnął i rozległ się głośny trzask. W jednej chwili wszyscy usłyszeliśmy ryk przepełniony gniewem. Monstrum otworzyło swe czarne ślepia i zerwało się ze swojego łoża. Zaczęliśmy uciekać w kierunku drzwi. Nagle Michał potkną się o coś. Było zbyt późno, by mu pomóc. Bestia była tuż za nami. Wszyscy wiedzieliśmy, że to ostatnie minuty życia naszego przyjaciela.
– Uciekajcie! – krzyknął łamiącym się głosem. – Zajmę go przez chwilę!
Wybiegliśmy na zewnątrz. Zamknęliśmy drzwi. Wiedzieliśmy, że na długo to nie zatrzyma stwora, ale każda sekunda się liczyła. Po policzkach zaczęły spływać mi łzy. Już wtedy zacząłem mieć wyrzuty sumienia przez to, że nie pomogłem przyjacielowi. Biegliśmy dalej. Nie było to łatwe, bo nogi bolały nas po długiej podróży. Przed nami ujrzeliśmy rzekę i wzdrygnęliśmy się. Zastanawiasz się pewnie, dlaczego? Otóż rzeką nie płynęła woda, ale gęsta, ciemna krew. Poruszała się powolnym nurtem. Zatrzymaliśmy się przed nią i zaczęliśmy się rozglądać. Nie było sposobu na obejście jej. Wskoczyłem do rzeki pierwszy. Krew przylepiała się do mnie obrzydliwie. Poczułem ucisk w żołądku.
Zacząłem przechodzić na drugą stronę. Na szczęście nie było głęboko, jednak to nie ułatwiało zbytnio przechodzenia. Miałem wrażenie, jakby moje nogi znajdowały się w smole, a nie w krwi. Drzwi świątyni zostały wyrwane z impetem, czemu towarzyszył głośny huk. Ryk bestii stawał się coraz głośniejszy. Dziewczyny przestały się zastanawiać i ruszyły za mną z grymasami obrzydzenia wymalowanymi na twarzach, po których spływały grube łzy. Wyszliśmy czerwoni do pasów. Zaczęliśmy biec. Obejrzeliśmy się i zauważyliśmy, że stwór nie goni nas dalej. Zatrzymał się pod strumieniem i zaczął chciwie wypompowywać z niego czerwony płyn. Przeszliśmy kolejne kilka kilometrów i zatrzymaliśmy się. Byliśmy zbyt zmęczeni, aby iść dalej. Znaleźliśmy drzewo, rozpaliliśmy ognisko i położyliśmy się. Nie mogliśmy zasnąć przez długi czas. Ciągle rozmyślaliśmy nad wszystkim, co nam się przydarzyło. O poświęceniu Michała. O tym co będzie dalej. W końcu zasnęliśmy.
Obudziliśmy się, kiedy było jeszcze całkiem ciemno. Na niebie rozciągały się ołowiane chmury. Szliśmy przez długi czas. Ciągle towarzyszyły nam dziwne dźwięki wydawane przez stworzenia zamieszkujące ten świat. Po jakimś czasie zauważyliśmy coś. Jednak nie byliśmy pewni, czy cieszyć się z tego powodu. Nie mieliśmy pojęcia, co tym razem nas spotka. Ujrzeliśmy siedem grubych, białych kolumn. Były tak wysokie, że nie było widać ich końców. Tworzyły ogromne koło. Zbliżyliśmy się do jednej z nich.
Niezależnie od tego, kto je stworzył, był mistrzem w swoim fachu. Wyrzeźbione były na niej sceny opisywane w Biblii. Ich widok zapierał dech w piesiach. Zauważyliśmy zakapturzoną postać siedzącą w samym środku koła wykonanego z kolumn. Ola spojrzała na mnie błagalnie. Zacisnąłem oczy, odwróciłem się i zacząłem iść powoli w kierunku tajemniczej osoby. Zdecydowałem, że podejdę do niej sam, żeby dziewczyny mogły uciec, gdyby okazała się wroga. Nogi miałem jak za waty. Musiałem się wysilać, żeby postawić każdy, kolejny krok. Czułem, jak cały się trzęsę. Jedyny dźwięk, który słyszałem, to bicie mojego serca. Od istoty dzieliło mnie tylko kilka kroków. Byłem na tyle blisko, że widziałem ubiór postaci.
Miała na sobie brązowe szaty. Wszystkie szwy były wykonane złotą nicią. Wokół pasa miała przewleczony złoty sznur, którego końce opadały przy prawym boku postaci. Mężczyzna podniósł się i odwrócił w moją stronę. Ukazała mi się jego skryta pod kapturem twarz. Jego wysokie czoło znaczyły zmarszczki. Spojrzałem w mądre, jasnoniebieskie oczy stojącego przede mną człowieka. Uśmiechnął się lekko. Ciężko było to od razu zauważyć, gdyż usta zasłaniała srebrna, długa broda, która kończyła się dopiero na wysokości piersi mężczyzny.
– Witaj, Bartłomieju - odezwał się miłym i ciepłym głosem. - Proszę cię, zawołaj swoje przyjaciółki.
Nie pytałem go nawet skąd zna moje imię. Nie mogłem sobie przypomnieć skąd, ale znałem go. Czułem, że mogę mu zaufać. Machnąłem ręką i zawołałem, że jest nic nam nie grozi, a po chwili wszyscy staliśmy przed staruszkiem.
– Pozwólcie, że się przedstawię - powiedział. - Jestem Piotr, nazywany też Świętym, jeden z Apostołów, a także klucznik Bram Niebieskich. Wy nie musicie się mi przedstawiać. Znam każdego z was i każdy szczegół waszych żyć. I właśnie dlatego pojawiłem się tutaj.
– Zaraz, chwila... - zacząłem niedowierzająco. Zastanowiłem się i dopiero wtedy odważyłem się mówić dalej. - To znaczy, że my jesteśmy martwi!? Gdzie my w ogóle jesteśmy!?
– Tak, nie żyjecie. Przynajmniej w ziemskim znaczeniu tego słowa. Jeśli chcecie wiedzieć, potrącił was pijany kierowca tira. Nie pamiętacie tego. Ten moment został wycięty z waszych umysłów, po czym pojawiliście się tutaj - w Czyśćcu. Wasze życie nie było złe, ale także nie najlepsze. Dlatego pojawiliście się w tutaj, aby Bóg mógł przekonać się, jakimi ludźmi naprawdę jesteście. Czy się nie poddacie i nie zaczniecie obwiniać Jego za nieszczęścia, które się wam przydarzyły. I na szczęście, udało się wam udowodnić Mu, że jesteście wiele warci.
Nie mogliśmy w to wszystko uwierzyć. Potrzebowaliśmy dłuższej chwili, aby się nad tym zastanowić. Kiedy to do nas dotarło, cieszyliśmy się, że nasze męczarnie się skończyły. Ciągle zastanawialiśmy się, co się stało z Michałem. Żal nam było też tego, że już nie mogliśmy powrócić do ludzkiego świata. Opuściliśmy nasze rodziny, które miały cierpieć po naszej śmierci. Jednak gdzieś w głębi czuliśmy, że kiedyś spotkamy wszystkich, których kochamy, w niebie. To dawało nam nadzieję.
– A co stało się z Michałem? - spytałem.
– Zaraz się przekonasz – powiedział i uśmiechnął się lekko. 
Święty Piotr odwrócił się i wypowiedział kilka zdań, których nie rozumieliśmy. Między dwiema kolumnami pojawiła się złota brama. Piotr wyciągnął złoty klucz z kieszeni i otworzył przed nami wejście do Nieba. Przybiegł zza niej Michał i uścisną nas uradowany. Chwilę później staliśmy osłupieni i podziwialiśmy to, co widzieliśmy za bramą. A wiedz, że jest to piękno, jakiego nigdy jeszcze człowiekowi nie było dane widzieć ani stworzyć.
– Śmiało, wchodźcie. Tam będziecie mogli zastanowić się nad wszystkim. Znajdziecie odpowiedź na każde wasze pytanie. Ruszyliśmy w kierunku bramy. A więc tak miało się to wszystko zakończyć. Westchnąłem.
– Zaczekaj - zwrócił się do mnie Apostoł. - Pozwól, że zajmę ci jeszcze trochę czasu, zanim pójdziesz ze swoimi przyjaciółmi.
– Tak? – spytałem i zacząłem się obawiać tego, co chciał powiedzieć. Czy może ja nie zasłużyłem na wejście do Nieba?
– Nie jestem pewien, czy On będzie z tego zadowolony, ale mam do ciebie prośbę – powiedział, a ja odetchnąłem z ulgą. - Mógłbyś opisać to, co spotkało ciebie i twoich przyjaciół? - spytał i wyciągnął w moim kierunku zeszyt z przyczepionym do niego piórem. - Położyłbym ten zeszyt przy twoim ciele. To skrajny pomysł, ale może zaskutkuje. Ostatnio coraz mniej dusz przekracza Złotą Bramę... - westchnął.
- Wśród ludzi rozprzestrzenia się zepsucie. Może gdyby otrzymali to, zaczęliby starać się zmienić coś w sobie, jak i w innych. – Jeżeli to pomoże... Postaram się. Obiecuję. – Dziękuję - powiedział i usiadł ponownie na środku kręgu. Teraz już znasz moją historię. Będzie ona trwała dalej, ale jej dalszy ciąg dopiero poznam. A Ty jak chcesz ukształtować swój los? Może obędzie się bez Czyśćca? O tym zadecydujesz już tylko Ty.  Zastanawia mnie jeszcze jedno. Skoro tak było w Czyśćcu, to jak jest w Piekle?