"12:30"
Sobota zapowiadała się tak jak zawsze. Ja siedzący przed komputerem, zastanawiający się nad tematem na nową creepypastę.
Wysiliłem swoją głowę, żeby wreszcie znaleźć temat
na kolejną creepypastę. Bezskutecznie. Może się wypaliłem? Może zarówno
wena jak i chęć tworzenia zanikły z upływem czasu? Odrzuciłem te myśli.
Po prostu… większość pomysłów jest już wykorzystana przez innych. Wyłączyłem komputer. Wstałem z fotelu, po czym usiadłem na swoim łóżku.
- Czy ja żądam tak wiele? – myślałem na głos.– tylko jednego dobrego tematu!
Nawet nie wiem kiedy zasnąłem. Nawet nie wiem
czemu! Byłem bardzo wyspany. Obudziłem się na moim łóżku. Spojrzałem na
zegarek elektroniczny. Liczby układały się w godzinę 12:30.
- Coś tu nie gra… - powiedziałem do siebie.
Pamiętałem, że kiedy wyłączyłem komputer, zegarek
wskazywał tą samą godzinę. Czyżbym przespał całą dobę? Albo w ogóle nie
spałem, tylko mi się wydawało. Podniosłem ze stolika swoją komórkę. Była
na niej ta sama data co poprzednio. Przyjąłem logiczne wytłumaczenie.
Po prostu nie spałem. Tylko mi się wydawało. Nie zastanawiałem się nad
tym długo. Wyszedłem z domu i pomaszerowałem w stronę lasu. Włożyłem do
uszu słuchawki. Zawsze mi się lepiej myślało słuchając muzyki.
Spacerowałem sobie. Nagle usłyszałem za sobą głos. Wyjąłem słuchawki z
uszu.
- Przepraszam, pan do mnie mówił? – spytałem się, po czym się odwróciłem.
Przede mną stał sędziwy człowiek w garniturze.
- Chyba powinieneś ze mną iść. – powiedział spokojnym i beznamiętnym głosem.
- Co? – spytałem się.
Brak odpowiedzi.
Nie wiem co mnie wtedy do tego skłoniło, ale
powiedziałem staremu człowiekowi, że pójdę. Przecież nawet nie
wiedziałem o co mu chodzi! Ten nie odpowiedział. Nagle moje oczy same
się zamknęły. Chciałem je otworzyć, ale straciłem wolną wolę. Nic nie
mogłem. Padłem na kolana składając ręce, jakby do modlitwy. Zacząłem wymawiać
jakieś słowa w języku, którego nawet nie rozumiałem. Chyba była to
łacina. Nie miałem pojęcia co się dzieje. Poczułem jak ktoś dotyka
mojego czoła i palcami wykonuje na nim znak krzyża i tuż przy mojej
głowie usłyszałem szept:
- Witaj w królestwie bożym…
Poczułem, że wolna wola do mnie wróciła. Otworzyłem
oczy. Leżałem na kamiennych schodkach prowadzących do pięknej
posiadłości. Podniosłem się, po czym spojrzałem się za siebie. Za mną
rozciągało się nieskończone pustkowie. Nie było tam drzew, trawy,
zwierząt, cywilizacji. Ten widok był dla mnie przerażający i smutny
zarazem. Pomyślałem, że nie mam wyboru i wchodziłem po schodach, by
dotrzeć do posiadłości. Stopień za stopniem, krok za krokiem. Kiedy
byłem tuż przy drzwiach, chwyciłem kołatkę i zapukałem. Jeden, drugi,
trzeci raz. Nikt nie otworzył. Położyłem rękę na klamce. Zastanowiłem
się, czy na pewno otworzyć. Ale przecież drzwi i tak mogły być
zamknięte, czyż nie? Po chwili zbędnego namysłu przekręciłem klamkę.
Wtedy niemal oślepiło mnie oszałamiające światło, które wydobywało się
ze środka. Zasłoniłem oczy ręką i po chwili namysłu wkroczyłem do
tajemniczego budynku. Jego wnętrze było równie oszałamiające. Piękne
malowidła wisiały na pokrytych złotem ścianach. Żyrandole były wysadzane
drogimi klejnotami. Nigdy nie widziałem tak bogato wystrojonego
wnętrza. Szedłem przed siebie. Mijałem coraz piękniejsze sale. Po
długim marszu ujrzałem przed sobą drzwi. Nie różniły się zbytnio od
innych. Złota, wysadzana klejnotami klamka. Same drzwi były drewniane.
Sądząc po wystroju reszty pomieszczenia drewno nie było tanie. Powoli
podszedłem do drzwi. Położyłem rękę na klamce. Zastanowiłem się.
- Mogę się jeszcze wycofać. – pomyślałem.
Wtedy za sobą usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi.
Nie zastanawiając się szybko do nich podbiegłem i spróbowałem otworzyć.
Bezskutecznie. Drzwi były zamknięte. Byłem w pułapce. Zakląłem pod
nosem. Miałem tylko jedno wyjście – tajemnicze drzwi. Powoli i ostrożnie
zbliżyłem się do nich. Najostrożniej jak tylko mogłem położyłem rękę na
klamce i powolutku ją przekręciłem. Otworzyły się. Pchnąłem je do
przodu. Pokój wyglądał jak salon. Była tam kanapa, telewizor, sprzęt
grający i takie tam. Rozglądałem się i nagle dostrzegłem siedzącego na
kanapie człowieka z lampką wina. Jak mogłem go wcześniej nie zauważyć?!
Był to młody, dobrze zbudowany mężczyzna w garniturze.
- Usiądź. – polecił.
Posłusznie wykonałem jego prośbę. Usiadłem na
fotelu. Teraz dostrzegłem jego twarz. Jak mogłem nie widzieć
podobieństwa. Był to ten sam mężczyzna co w lesie. Tyle, że trochę
młodszy.
- Tak, to byłem ja. – powiedział wolno nieznajomy.
Nie miałem pojęcia skąd on wie o czym ja myślałem. Chciałem go o to zapytać, ale on mnie uprzedził:
- Ja umiem wszystko. Jestem wszechwiedzący, wszechmogący i wszechwidzący.
- Jesteś…
- Tak, jestem Bogiem.
- Czy to znaczy…
- Nie, nie umarłeś – uprzedził moje pytanie Bóg.
- Możesz przestać czytać mi w myślach?! – spytałem się zdenerwowany zapominając z kim mam do czynienia.
- Jak sobie życzysz. – odpowiedział Stworzyciel spokojnym jak zwykle głosem.
- Co ja tu robię? – spytałem się.
- Zapomniałeś? – spytał się mnie Bóg – szukasz tematu na kolejne opowiadanie.
- Fatygowałeś się osobiście, żeby…
- Jestem wszechmogący. – powiedział Bóg .– mogę robić parędziesiąt rzeczy naraz.
- Czemu na ziemi byłeś starszy? – spytałem się.
- Widzisz… - zaczął stworzyciel. - Za dużo grzechu.
- Grzechy cię postarzają?
- Bynajmniej. – odparł Wszechmogący.
- To jest niebo?
- Tak. – potwierdził Bóg.
Chciałem coś powiedzieć, ale Stworzyciel mi przerwał:
- Czego się spodziewałeś? – spytał się mnie. –
Chóru aniołów grających na harfach? – Czy raczej bastionu strzeżonego
przez uzbrojone w miecze, wyszkolone anioły?
- Ja…
- Dobra… - powiedział Bóg. – miałem ci coś pokazać. – ciągnął. – Uklęknij.
W tym momencie znowu straciłem kontrolę nad ciałem i padłem na kolana.
- Pokażę ci coś naprawdę przerażającego. – powiedział.
Znowu nie z własnej woli zamknąłem oczy. Wreszcie
mogłem je otworzyć. Byłem w obskurnym pomieszczeniu. Obok mnie stał Bóg.
Nie odzywał się. Patrzył się tylko pusto na kąt pokoju. Za jego
przykładem spojrzałem się tamto miejsce. Siedziała tam kobieta
przytulająca małe dziecko. Na oko miało ono 7 lat. Zarówno jak po twarzy
matki, jak i dziecka spływały łzy. W ich oczach malował się strach,
jakby czekały na wyrok śmierci. Chciałem do nich podejść, pocieszyć, ale
nie mogłem. Mogłem tylko stać i obserwować jak potoczy się akcja, co
się stanie dalej. Byłem tylko obserwatorem. Po chwili do pomieszczenia
wszedł dobrze zbudowany, zarośnięty, pijany mężczyzna. Podszedł do matki
oraz dziecka. Matkę chwycił za włosy i wywlókł z pomieszczenia. Dziecko
zostało same. Łzy napłynęły mi do oczu. Słyszałem jęki tej kobiety.
Najprawdopodobniej mężczyzna wyżywał się na niej seksualnie. Po chwili
jęki ustały. Mężczyzna znowu wszedł do pomieszczenia, w którym się
znajdowałem. Chwycił małą dziewczynkę za włosy i zaczął ją bezlitośnie
katować. Bił ją. Nie znałem przyczyny, ale wiedziałem, że ten człowiek
nie zasługiwał na życie. Ale nie mogłem nic robić. Spojrzałem się jakby
błagalnie na Boga. Ten tylko się patrzył na scenę. Jego twarz nie
zdradzała żadnych uczuć, jakby nie obchodziło go cierpienie tego
dziecka.
- Zrób coś!!! - krzyczałem do Stworzyciela.
Ten z tym samym wyrazem twarzy ciągle się patrzył
na cierpienie dziewczynki. Po chwili dziecko padło nieżywe na podłogę.
Łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Znowu napełniło mnie to samo
uczucie. Ponownie straciłem panowanie nad swym ciałem. Zacisnąłem swe
powieki i padłem na kolana. Tak
jak zawsze wolna wola do mnie wróciła. Otworzyłem swoje oczy. Stałem
przed zakładem fryzjerskim. Obok mnie stał Bóg. Zdziwiło mnie to, iż ta
scena nie była raczej smutna. Po chwili z zakładu wyszła kobieta ubrana w
drogie, markowe ubrania. Nie ze swojej woli ruszyłem za nią. Bóg razem
ze mną. Zatrzymała się przed zakładem kosmetycznym. Wydawało mi się, że
minęło zaledwie kilka minut, ale wiem, że tylko mi się wydawało. Wiem,
że była tam o wiele dłużej. Ruszyła w głąb miasta. Ja z Bogiem
podążyliśmy za nią. Weszła do pięciogwiazdkowego hotelu. Wynajęła pokój z
balkonem na samej górze. Wkroczyła do hotelowego baru. Cały czas za nią
podążałem. Wypiła dwie lampki najdroższego wina, po czym skierowała się
do swojego pokoju. Zobaczyłem, że płacze. Łzy ciekły jej powoli po
policzkach, rozmazując makijaż. Wkroczyła do swojego pokoju. Wszedłem za
nią. Wyszła na balkon. Już wiedziałem co zamierza. Już nie próbowałem
błagać o pomoc Boga. Wiedziałem, że nic z tego. Stanęła na poręczy i
zachwiała się, jakby jeszcze się zastanawiała. Nie trwało to długo.
Skoczyła. Odebrała sobie życie. Do moich oczu ponownie napłynęły łzy.
Słowa pretensji do Boga same cisnęły się na język. Znowu padłem na
kolana i znowu niedobrowolnie zamknąłem oczy. Następnie stało się to co
zawsze. Wolna wola wróciła do mnie. Otworzyłem oczy i podniosłem się z
kolan. Byłem w dziwnym pomieszczeniu. Jak zawsze koło mnie stał, jakby nieobecny Bóg. Rozejrzałem
się wokół siebie. Ujrzałem masę narzędzi tortur typu żelazna dziewica.
Był tam też stół z narzędziami. Dostrzegłem tam noże, skalpele, sierpy,
maczety i temu podobne. Wiedziałem, że ta akcja będzie bardziej
przerażająca od pozostałych. Po chwili usłyszałem kroki. Byłem już
przygotowany na najgorsze. Do pomieszczenia wszedł zamaskowany
mężczyzna. Miał on zarzuconą na plecy, jakąś młodą kobietę. Przykuł ją
do kamiennego stołu znajdującego się na samym środku pomieszczenia. Tego
widoku nigdy nie zapomnę. Chwycił ze stołu nóż i wbił go kobiecie w
krocze, po czym zaczął nim kręcić. Chciałem spuścić wzrok, ale nie
mogłem. Musiałem się na to patrzeć. Kobieta darła się wniebogłosy, kiedy
on zaczął kawałek po kawałku odkrajać jej części ciała. Czułem, że
zaraz zwymiotuje. Przypomniałem sobie, że to tylko wizja. Że nic takiego
nie ma miejsca. Nie zmieniało to faktu, że nie mogłem się na to patrzeć. Chwycił ze stołu obcęgi.
- Pobawmy się w dentystę! – zaśmiał się psychopata.
Z trudem otworzył kobiecie szczękę i zaczął
obcęgami wyrywać jej zęby w bardzo brutalny sposób. Kobieta ciągle
krzyczała. Już nie błagała o litość. Nie dlatego, że na nią nie liczyła.
Po prostu nie mogła z powodu
braku zębów. Nie wiedziałem, czemu ten człowiek ją tak torturuje. Co on
może z tego mieć? Dobrą zabawę? Najwidoczniej tak, gdyż ten się ciągle
śmiał. Mimo, iż ciągle
przypominałem sobie, że to wizja, płakałem. Płakałem, bo uświadomiłem
sobie jacy są ludzie. Jaka jest przyszłość tego świata. Po chwil krzyki
kobiety ustały. Wykończył ją. Psychopata chwycił skalpel i zaczął
rozcinać kobiecie brzuch. Po wykonaniu roboty, mężczyzna zaczął wyjmować
organy z ciała kobiety. Zdjął maskę. Dostrzegłem jego twarz. Wydawała
mi się znajoma. Wtedy sobie coś uświadomiłem. Coś co zmieniło moje
życie. To byłem ja! Najgorszą jak dotąd zbrodnię popełniłem ja! Drugi ja zaczął zjadać jej organy. Znów
zebrało mi się na wymioty. Wtedy stało się to co zwykle. Nie z własnej
woli zacisnąłem powieki i padłem na kolana. Po paru sekundach moja
własna wola do mnie wróciła. Nie chciałem otwierać oczu. Nie miałem
takiego zamiaru. Po paru minutach usłyszałem głos:
- Powstań.
Był to głos Boga. Tym razem z własnej woli wstałem z
kolan i otworzyłem oczy. Byłem w tym samym budynku, gdzie po raz drugi
spotkałem Boga.
- To byłem ja…
- Pokazałem ci przyszłość. – powiedział Stworzyciel.
- Będę takim chorym człowiekiem? – spytałem się ze smutkiem w głosie.
- Coś ci pokażę. – powiedział.
Znowu zamknąłem oczy i padłem na kolana. Po chwili
kiedy własna wola do mnie wróciła, podniosłem się i otworzyłem oczy.
Znajdowałem się w jakiejś biednej dzielnicy. Wokół mnie było całe
mnóstwo bezdomnych ludzi, proszących o drobne.
- Czy to jest przyszłość? – spytałem się Boga zaniepokojony.
- Nie, – odrzekł. – nigdy do tego nie dojdzie.
- To czemu mi to pokazałeś? – spytałem się.
- Widzisz… - zaczął. – Tak by wyglądał świat bez takich jak ty – ciągnął. – zabijających.
- Myślałem, że uważasz każde życie za święte…
- To wymyślił ten skorumpowany kościół. – powiedział. – Podobnie jak to, że jest on wspólnotą założoną przez Chrystusa.
- Co?! – spytałem się z niedowierzaniem. – Kościół naprawdę przez te wszystkie lata ogłupiał ludzi?
- Tak. – odrzekł Stworzyciel – Wracając do tematu…- Gdyby ludzie się nie zabijali, do tego by doszło.
- Do biedy?
- Dokładniej do przeludnienia. – uśmiechnął się Stworzyciel. –
- W niebie nie widziałem żadnych dusz czy aniołów. – powiedziałem. – Co się dzieje po śmierci?
- Głupie pytanie. – parsknął Bóg. – wszyscy trafiają do piekła.
- Co?! – spytałem się z niedowierzaniem
- Rozejrzyj się wokół – powiedział. – człowiek jest zły.
- Czyli nieważne, czy będę grzeszyć, czy nie i tak pójdę do piekła? – spytałem się.
- Owszem. – potwierdził.
- Czemu mi to mówisz? – spytałem się ze smutkiem w głosie.
- Domyśl się. – uśmiechnął się Wszechmogący.
Wtedy z niewiadomych przyczyn zemdlałem. Obudziłem się na swoim łóżku.
- Wszyscy trafią do piekła? – pomyślałem i moją głowę napadła masa zabójczych myśli i chorych pomysłów.
Spojrzałem się na zegarek. Ciągle wskazywał on godzinę 12:30.
Spojrzałem się na zegarek. Ciągle wskazywał on godzinę 12:30.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz