"Pandemonium"
Stała w ciemnym i wąskim korytarzu, prowadzącym przed siebie. W miejscu, gdzie powinny znajdować się wrota, którymi tu się dostała, była lita ściana, pokryta wilgocią i mchem, tak jak posadzka. Czarnowłosa dziewczyna znalazła się w Pandemonium, pałacu Lucyfera.
Kilka tygodni wcześniej
razem z przyjaciółmi zwiedzali, niekoniecznie legalnie, kolejny
opuszczony dom. Znów nie udało im się natknąć na żadne nadprzyrodzone
zjawiska, w które i tak nie wierzyli, ale przed którymi byli ostrzegani.
Jednak udało im się znaleźć coś ciekawego. Była to stara księga
napisana staroangielskim i zachowana w wyjątkowo dobrym stanie. Ponad
tydzień zajęło im przetłumaczenie znalezionego dzieła. Dowiedzieli się z
niego, iż jest to opis rytuału otwierającego portal między światem
materialnym, a niematerialnym. Wejście miało się pojawić w miejscu przez
nich wyznaczonym, a wyjście... w legendarnym pałacu Szatana. Traktując
to wszystko jako zabawę, skrupulatnie przygotowali się do obrzędu, a za
miejsce do niego obrali poddasze w domu jednego z przyjaciół. Śpiewne
inkantacje i odpowiednie przygotowanie (czyli świece, ochronne kręgi
wokół każdego z przyjaciół i rozsypane na ziemi podane w księdze gatunki
kwiatów), naprawdę aktywowały portal. Pojawił się on tuż pod jedną z
dziewczyn. Jej zaskoczony pisk wyrwał z transu resztę osób, ale nie
zdążyli jej pomóc, było już za późno- portal ją wessał, po czym zaczął
się zamykać.
Mężczyzna o krótkich
siwych włosach i długiej brodzie, uśmiechnął się. Nawet będąc tysiące
kilometrów od miejsca aktywacji portalu, wyczuł jego mroczną energię. Po
tylu wiekach, nareszcie przyszedł właściwy czas, jeszcze za jego życia.
Wykorzystując resztki energii wzbił się w niebo i pomknął do miejsca
przeznaczenia.
LOCHY
Po wielu długich
minutach bezsensownego uderzania pięściami w mur i płaczu, ruszyła
chwiejnym krokiem przed siebie, w stronę jedynych drzwi, jakie majaczyły
gdzieś w oddali. Spod drzwi dało się dojrzeć delikatne i migoczące
światło. Był to jedyny jasny element na horyzoncie, reszta korytarza
tonęła w ciemności. Dziewczyna nie zauważyła nawet, że korytarz znacznie
się rozszerzył, dopóki nie usłyszała metalicznego odgłosu. Odskoczyła w
przeciwną stronę i poczuła zimny dotyk krat. Zapłonęła pochodnia i
oświetliła celę skazańca. Za metalowym ogrodzeniem sięgającym sufitu,
który nikł gdzieś wysoko w górze, stał mężczyzna o zaniedbanych włosach i
takiej samej brodzie. Wpatrywał się w tylko sobie znany punkt, gdzieś
pomiędzy swoimi stopami, a kratą. Nagle podniósł wzrok, a jego obłąkane
spojrzenie padło na czarnowłosą. "Za trzydzieści srebrników sprzedałem
Go i swoją duszę." Powiedział, po czym upadł na kolana i... zwymiotował
kaskadą drobnych miedzianych pieniędzy, spomiędzy których dało się
zobaczyć krew i wyrwane kawałki przełyku tego człowieka. "Miałem się
pławić w luksusie i nurzać w pieniądzach za wydanie Go i proszę, oto co
mnie spotkało!" Spokojne z początku słowa zamieniły się w iście
zwierzęcy krzyk, a z warg spłynęła pieniąca się ślina zmieszana z krwią.
Kolejny spazm i pieniądze znowu wypłynęły z ust tego człowieka. Upadł
na twarz. "I tak przez wieczność..." wyszeptał leżąc, a pochodnia zgasła
i cela znów pogrążyła się w ciemności.
Dziewczyna ruszyła
przed siebie szybciej, chcąc czym prędzej opuścić te wyklęte miejsce.
Minęła kilka cel nawet do nich nie zaglądając, gdy wtem jeden z więźniów
wyglądał dla niej znajomo. Zatrzymała się i spojrzała na mężczyznę w
średnim wieku o charakterystycznym wąsie i tłustych czarnych włosach
uczesanych na bok. Stał obnażony do pasa z dumnie wypiętą piersią, która
nosiła ślady okropnych blizn i była nieludzko zdeformowana. W ogóle nie
dostrzegł, że jest obserwowany przez kogoś z zewnątrz, a to dlatego, że
miał wydłubane oczy. Coś poruszyło się za mężczyzną, czyniąc hałas.
"Eva, to ty? Tak się bałem, nawet nie wiesz, co przeżyłem..." Wydobyło
się z ust więźnia, jednak nie doczekał się on werbalnej odpowiedzi. Z
ciemności za nim wynurzyły się chude dłonie z pazurami zakończonymi
ostrymi szpicami. Jeden z paznokci przejechał po twarzy kiedyś wielkiego
przywódcy Rzeszy i zostawił na nim gruby krwawy ślad. Z ust Führera
dało się słyszeć cichy jęk bólu. "Eva, dlaczego mi to robisz?!" Wtedy
oprawcy więźnia wyszli z ciemności do światła pochodni, jakby chcąc się
zaprezentować niewidomemu, zadrwić z jego niepełnosprawności. Były to
wychudzone postacie, niewiele przypominające ludzi. Ich ciała były w
wielu miejscach przegniłe, a z dziur po kulach wychodziły robaki. Na
piersiach dało się dojrzeć resztki wytatuowanych ciągów liczb. Z kilku
takich postaci zrobiło się dziesiątki. Otoczyły swojego jeńca, a
następnie rzuciły się na niego, niczym wygłodzone psy, szarpiąc ciało
zębami i ostrymi pazurami. Krew trysnęła, a ostatni krzyk konającego
został zagłuszony odgłosami wieczerzy. Pochodnia zgasła.
Kobieta pokonała drogę
do drzwi biegnąc. Mimo, iż po drodze natknęła się jeszcze na kilka
znajomych twarzy, nie zatrzymała się więcej.
PRZEDSIONEK
Dopiero teraz poczuła,
że znajduje się w pałacu. Palące się pochodnie były przytwierdzone w
ścianach co kilka metrów i ukazywały piękny i zarazem makabryczny widok.
Wszystko było stworzone z rubinu- ściany, podłogi, nawet drzwi były
obite rubinem z tej strony. W obszernym korytarzu zobaczyła złote posągi
przedstawiające potworne kreatury, których sam widok mroził krew w
żyłach. Każdy taki posąg stał między parą drzwi, a nad każdymi drzwiami
widniał złoty numerek. Zarówno po jej lewej jak i prawej stronie ciąg
drzwi wydawał się ciągnąć w nieskończoność. Ściana naprzeciwko
dziewczyny była bliźniaczą kopią ściany, przy której się znajdowała.
Wybrała drogę w prawo.
"1447N, 1446N..." Po
kilku minutach szybkiego marszu i dokładnych oględzin drzwi, które
mijała (choć wszystkie wyglądały identycznie, różniły się jedynie
numerkiem nad nimi), usłyszała, jak jedne z drzwi się otwierają. By
uniknąć spotkania z domniemanym mieszkańcem pałacu, szybko weszła do
najbliższego pomieszczenia z numerem 1445N.
POKÓJ KOSZMARÓW
Ciemność panowała
absolutnie i niepodzielnie, a na jej tle wyłaniały się czerwone oczy.
Setki par czerwonych oczu, z których wszystkie były wpatrzone w
czarnowłosą dziewczynę. Odwróciła się, by uciec, ale znów nie było drzwi
tam, gdzie przed chwilą wkroczyła do komnaty. Widocznie wszystkie drogi
tutaj są drogami jednostronnymi. Pamiętała skądś ten widok.. Setki oczu
i dziwne uczucie obecności kogoś..czegoś, tuż za plecami. "Tak, już
wiem... To był mój koszmar z dzieciństwa, ja śnię!" Pomyślała, szukając
racjonalnej odpowiedzi w tak nieracjonalnej sytuacji. Oczy zniknęły...
...jak i cała sceneria.
Teraz stała w lesie pomiędzy drzewami. Nad nią niebo było pełne chmur,
które zasłaniały nocne gwiazdy i spowijały las w nieprzyjemnym mroku.
Zadrżała, a po kręgosłupie spłynęła jej strużka potu- wiedziała co teraz
nastąpi. Głośne ujadanie sfory psów odezwało się za nią. Odwróciła się.
Były to potężne Rottweilery, większe nawet od tych, które pamiętała ze
swoich młodzieńczych snów. Trauma z przeszłości znowu powróciła i
chwilowo ją sparaliżowała. Pierwszy z psów wolno ruszył w jej stronę, a
za nim podążyła reszta. Pokonał kilka kroków, a potem zaczął biec. "Ja
śnię, ja śnię..." Powtarzała zrozpaczona dziewczyna. Pierwszy z psów
rzucił się na nią i przewrócił na ziemię.
Gwałtownie poderwała
się z łóżka, na które, jak jej się zdawało, upadła. Po psach nie było
ani śladu. Prócz zadrapania na prawej ręce. "Boże, więc to jednak było
prawdziwe!" Krzyczała w myślach, na daremno wzywając imię Boga w piekle.
Wiedziała, co ją teraz czeka. Zawsze panicznie bała się ognia, ale
koszmar o palącym się domu zaczął nawiedzać ją stosunkowo niedawno. Mimo
wszystko, był to najbardziej uporczywy z jej snów, przez który zaczęła
cierpieć na depresję. Najpierw poczuła woń dymu, nim zobaczyła ogień.
Szybko zeskoczyła z łóżka i przebiegła przez sypialnię, otworzyła drzwi.
Cały przedpokój płonął, dach już zaczął powoli się zapadać. Tapeta na
ścianach łuszczyła się, a panele na podłodze skręcały się nienaturalnie
od ciepła. Wiedziała, że musi pokonać kilkanaście metrów wśród ognia, by
dostać się do drzwi wyjściowych. We śnie zawsze ginęła, przygnieciona
przez walącą się ścianę własnej sypialni, ale teraz nie mogła sobie na
to pozwolić. Wiedziała, że ta śmierć byłaby tą prawdziwą. Pokonała
paniczny strach przed ogniem i ruszyła do wyjścia.
Usłyszała potężny
wybuch- mikrofalówka w kuchni eksplodowała. Poczuła w plecach ukłucie i
porażający ból rozszedł się od jej łopatki aż po łokieć. Mimo
odczuwanego bólu, chęć przeżycia wygrała i dziewczyna rzuciła się do
drzwi wyjściowych. Ogień zdążył jeszcze pokaleczyć jej nogi, nim
chwyciła klamkę. Gdy otwierała drzwi, usłyszała, jak dach zapada się pod
własnym ciężarem. Wyskoczyła przez drzwi, w locie dostrzegając, iż w
miejscu, w którym przed chwilą stała, wylądował płonący odłamek
kilkumetrowej deski. Drzwi same się zatrzasnęły, a ona straciła
przytomność.
POKÓJ PRAWDY
Znów znalazła się w
przedsionku pałacu. Tym razem wyszła drzwiami 250B I doszła aż do końca
korytarza nie niepokojona przez jakiekolwiek bezpośrednie Zagrożenie.
Mimo, iż z rany na plecach wciąż sączyła się leniwie krew, a nogi były
pokryte pęcherzami od oparzeń, zwalczyła przemożną pokusę dłuższego
odpoczynku i po chwili wahania weszła w ostatnie, jak jej się wydawało,
drzwi. Drzwi o numerze 1A.
Była to sala potężna,
największa, jaką w życiu widziała. Miała kształt okręgu, a jej sufit,
jak i we wszystkich innych pomieszczeniach w tym pałacu, ginął gdzieś
wysoko nad nią. Pośrodku sali znajdował się pomost prowadzący nad
jeziorem lawy. Za pomostem znajdował się podest z dużym lustrem.
Podeszła do niego.
Od początku wyczuwała
mroczną aurę lustra. Wiedziała, że coś jest z nim bardzo nie w porządku.
Obserwowała uważnie swoje odbicie, jakby w nim mogło kryć się coś
złudnego. Miała rację.
Uśmiech, który pojawił
się na twarzy jej lustrzanego odbicia, na pewno nie miał
odzwierciedlenia w rzeczywistości. "Stoisz przed lustrem prawdy."
Odbicie przemówiło do niej jej własnym głosem, dalej się uśmiechając.
Zniewalający był to uśmiech i nie jeden mężczyzna mógłby się w nim
zakochać. W rzeczywistości wiedziała jednak, że teraz tak nie wygląda,
po tych wszystkich przebytych w Pandemonium przygodach, bardziej
upodobniła się do oprawców Führera z lochów... "Dostaniesz możliwość
wglądu na swoją duszę, przypatrz się uważnie." Odbicie ponownie
przemówiło i rozpoczęło transformację.
Z pięknej dziewczyny
przeobraziło się w monstrum. Twarz była obwisła, skóra odchodziła z niej
płatami, oczy zaszły bielmem, a piękne, bujne czarne włosy zupełnie
wypadły, ukazując połyskującą czaszkę. Ubranie magicznym sposobem
osunęło się z odbicia na ziemię i ukazało jej nagie ciało. Tak na prawdę
nie przypominało w ogóle jej ciała. Całe naznaczone było bliznami,
różnych wymiarów, a piersi obwisły dając nieestetyczny efekt. Karykatura
dziewczyny uderzyła się pięścią w klatkę piersiową, robiąc w niej
dziurę i wyciągnęła z niej serce.
Zgniły kawał mięsa
przypominał bardziej kilkumiesięcznego klopsa, niż ludzki organ.
Przerażająca karykatura ponownie uśmiechnęła się do dziewczyny.
"Gnijesz.. Twoja dusza gnije od środka, kochanie." Przemówiła do niej
zmienionym przez brak zębów i spuchnięty język, głosem.
Zdesperowana i
zrozpaczona dziewczyna, która granicę nazywaną obłędem przekroczyła już
dawno, rozbiła gołą ręką lustro, dodając do kolekcji swoich obrażeń
potwornie pociętą dłoń i przedramię. Ból jednak zszedł na dalszy plan.
Oblicze w lustrze momentalnie prysło, razem z miliardami drobnych
kawałków szkła. Nawet pomimo tego, że było rozbite, wciąż dało się
słyszeć śmiech karykatury. Dziewczyna starała się tego nie słuchać. I
szybko jej się udało odwrócić uwagę, gdyż za lustrem zobaczyła kolejne
drzwi. Były oznaczone numerem 666.
BANKIET
Nawet nie zauważyła,
kiedy jej strój diametralnie uległ zmianie. Po zniszczonym stroju nie
było już ani śladu, teraz na jej ciele znalazła się idealnie dopasowana
czarna suknia przyozdobiona koronkami. Znalazła się jakby w zupełnie
innym świecie. Na pewno nie tak wyobrażała sobie Lucyfera i jego demony.
Stał przed nią,
wiedziała, że to on. Był ubrany w czarny surdut i aksamitne czarne
spodnie, a długie czarne włosy spływały mu kaskadą na ramiona. Laskę,
którą trzymał w prawej dłoni, oparł o marmurową kolumnę i wyciągnął do
niej zachęcająco dłoń. Podeszła. Zaczęli tańczyć, dołączając do tysiąca
innych par do nich podobnych. Jednak żadna nie wyglądała tak dostojnie.
Tańczyli długie
godziny, a on nie przestawał mówić. Opowiedział jej historię stworzenia,
jego wygnania, a wreszcie powstania Pandemonium czy ciągłego
powoływania nowych rzesz demonów. Mimo przerażenia, zaczęła czuć także
fascynację. Nagle przestał tańczyć, przystanął. "Dosyć, odpocznij. A
później zejdź na wieczerzę." Powiedział do niej, jednocześnie wskazując
drzwi, których wcześniej tam nie było. Posłuchała.
UCZTA
Otworzyła drzwi i
weszła do wielkiej jadalni. Lucyfer stał przy krześle i poczekał, aż
usiądzie. Dopiero wtedy zajął miejsce naprzeciwko niej za długim stołem.
Klasnął w dłonie, a kucharz przyniósł potężny półmisek z mięsem. Jedli
oboje.
Gdy przestali się
pożywiać, łagodnym głosem rzekł do niej "Spójrz pod stół." Tak też
zrobiła. Patrząc w dół, nie zobaczyła zupełnie nic, prócz posadzki i nóg
krzesła. Jeszcze kilka sekund zajęło jej zrozumienie tego, co widzi.
Dopiero wtedy zorientowała się, że nie ma nóg. Zaczęła krzyczeć,
akompaniując okropnemu rechotowi, który wydarł się z gardła Lucyfera.
Na jej oczach piękne
rubinowe ściany zmieniły się ponownie w wilgotne, pokryte mchem i
pleśnią kamienne ściany. Sam Lucyfer zmienił się, jego oczy zaczęły
jarzyć się czerwienią, a znad czoła wyrosły mu dwa potężne rogi. Na jego
plecach rozpostarły się postrzępione czarne skrzydła. Czarna laska z
trupią główką ponownie znalazła się w jego prawej dłoni, niczym atrybut
władzy. Dziewczyna spojrzała na półmisek z mięsem. Teraz zamiast resztek
mięsa, które powinny się w nim znajdować, był wypełniony krwawymi
ochłapami z jej nóg. Lucyfer wziął jeden z odkrojonych palców lewej
stopy i zjadł, nie przestając się śmiać. Od tej pory czekało ją to
codziennie.
Portal ponownie
otworzył się, a największy spośród upadłych wyszedł na Ziemię. "Na
reszcie, znowu wolny.." Wyszeptał sam do siebie. "Panie..." Usłyszał
zgrzybiałego starca, który klęczał u jego stóp w kałuży krwi. Widział
martwych przyjaciół kobiety, która go niedawno odwiedziła. I zapragnął,
by starzec do nich dołączył. Zgasił w nim słabą już iskierkę życia
jednym swoim podmuchem. Potem wyszła reszta jego potępionych braci, by
uczynić Piekło na Ziemi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz