poniedziałek, 4 maja 2015

"Crazy Jany"



Janyffer Diana Rogers. Siedemnastolatka, której spokój został zakłócony. Rodzina Toby'ego Rogersa (dokładnie siostra cioteczna) i jedna z nich...
Tego dnia padało. Niebo było wypełnione szarością tak,  jak jeszcze nigdy. Ludzie i zwierzęta byli smętni, nawet nad zwykle kolorowymi domami zawładnęła szarość. A w jednym z tych domów, przez płaczącą od deszczu szybę, patrzyła dziewczyna o poszarzałej skórze, brązowych włosach i szarych oczach. Podparta na dłoni, patrzyła na panującą na zewnątrz nostalgię.
- Kochanie, przyniosłam ci coś do jedzenia - do jej pokoju weszła kobieta o blond włosach, niebieskich oczach i miłym uśmiechu.
- Co? Ach tak, dzięki... - odwróciła się na chwilę, ale zaraz potem znowu wyjrzała przez okno.
- Jany, ja wiem że jest ci ciężko. Wiadomość o śmierci Lyry dotknęła nas wszystkich, ale nie możesz ciągle siedzieć w zamknięciu - kobieta usiadła obok dziewczyny.

- A co, mam się cieszyć? Obraz, kiedy umierała, jeszcze tkwi w mej pamięci... - Jany schowała twarz w dłonie.
Kobieta ją przytuliła i czuła, że i z jej oczu zaczynają płynąć łzy, ale zaraz znowu się uśmiechnęła.
- Ale pomyśl, że już niedługo zobaczysz się z Toby'm... - próbowała zacząć radośnie.

- I co z tego... - mruknęła dziewczyna. 

- Zawsze tak dobrze się dogadujecie, na pewno tym razem też będzie wesoło.

- Hmm... No w sumie... Masz rację - Jany podniosła głowę i się uśmiechnęła. Mama podsunęła jej kanapki i kakao. 

- No to już się nie martw - powiedziała kobieta i wyszła z uśmiechem.
Następnego dnia pogoda też była nieciekawa, Jany szła do szkoły. Chodnik przebiegał obok lasu i właśnie w nim coś przykuło jej uwagę. Na jednym z drzew wisiała kartka. Dziewczyna podeszła trochę bliżej i zobaczyła na niej dziwny znak. Było to kółko, a w nim umieszczono symbol X. Rysunek wyglądał, jakby został zrobiony na szybko. Jany stała chwilę bez ruchu, i tylko przyglądała się mu, aż w końcu w oddali zobaczyła wysoką postać, która zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Dziewczyna zdziwiona potarła oczy. 
- Co to było? - zapytała samą siebie. - Ech... pewnie mi się przewidziało - stwierdziła po chwili.
Wróciła na chodnik i ponownie zaczęła iść w kierunku szkoły. Nie mogła jednak przestać myśleć o dziwnej postaci i kartce. W końcu dotarła do szkolnego budynku. Przerwę spędzała jak zwykle, z koleżankami, lecz tamtego dnia zdawała się być jakby nieobecna.
- Ziemia do Jany - Erica ją trochę "obudziła".
- Hm...co? - ocknęła się dziewczyna.
- Wszystko dobrze? Jesteś dzisiaj jakaś nieswoja, coś się stało? - wypytywały ją dziewczyny. 
- Nic szczególnego, ale dzisiaj w drodze do szkoły zdarzyło się coś dziwnego...
- Co takiego? - zapytała Emmanuela zaciekawiona.
- Kiedy szłam do szkoły na jednym z drzew wisiała kartka z jakimś niedokładnie narysowanym znakiem...
- Pewnie znowu jacyś gimnazjaliści robili sobie jaja... - odezwała się Melanie. 
- Nie wiem, ale mi to nie wyglądało na żart. Najdziwniejsza była ta postać, która się pojawiła i zniknęła... 
- Że co? - zdziwiła się Erica. 
- Myślałam że mi się przewidziało, ale to było takie realistyczne... - mówiła dalej Jany z lekkim przerażeniem.
Melanie położyła jej rękę na ramieniu.
- Hm? - Jany spojrzała trochę zdziwiona.
- Sądzimy, że powinnaś iść do specjalisty - powiedziała dziewczyna z poważną, prawie grobową miną.
- S-słucham?! - Jany zdziwiła się jeszcze bardziej. - Macie mnie za nienormalną?!
- Po prostu po tej całej akcji z wypadkiem dzieją się z tobą dziwne rzeczy. Już nawet pomijając tę postać i kartkę, wciąż wymyślasz jakieś inne dziwactwa... - odpowiedziała Erica
- Myślałam, że mnie zrozumiecie, pocieszycie, a co słyszę?! Rozumiem, że opowieść o tej postaci może brzmieć absurdalnie, ale to naprawdę nie jest żart! - strąciła z ramienia dłoń przyjaciółki i uciekła z płaczem.
Kiedy lekcje się skończyły, Jany wracała tą samą drogą, którą szła do szkoły, gdy wtem nagle usłyszała w głowie dziwny dźwięk. Były to jakby piski opon i krzyki jakichś ludzi.
-Aaa! - złapała się za głowę, lecz po chwili dźwięki zniknęły.
Jany była coraz bardziej zaniepokojona. Przyszła do domu, zdjęła buty, powiesiła płaszcz i położyła torbę przy kanapie, na której usiadła. Była wyczerpana.
- Co taka zmęczona, ktoś cię gonił? - zapytał jej tata czytający gazetę w fotelu.
- Po prostu trochę źle się czuję - odparła zmęczonym głosem.
Kiedy schyliła się, żeby wziąć pilot jej kotka, leżąca na tej samej kanapie, zaczęła na nią groźnie syczeć i trochę się najeżyła.
- Co ci jest? - Jany odwróciła głowę w jej stronę.
Kot nagle skoczył na jej twarz i zaczął ją drapać w okolicach ust. Wbijał pazury bardzo głęboko.
- GŁUPI KOCUR!!! AŁA!!! - próbowała go odepchnąć.
Kiedy jej się to udało, zrobiła to za mocno i kot uderzył o stolik przy telewizorze. Zwierzę upadło martwe na ziemi.
- O Boże... - była przerażona i trzymała dłonie na krwawiących ustach.
Z kuchni przybiegła Eliza.
- Tom, co tu się stało?! - krzyknęła zdenerwowana i przerażona.
Krew ogarnęła dłonie płaczącej Jany. Nie mogła uwierzyć w to co przed chwilą zrobiła. Zabiła żywe stworzenie.
- Jany....Jany! - matka wybudziła ją z transu i poprosiła żeby odkryła usta.
Zrobiła to posłusznie, odsłoniła usta i ich okolice. Malowały się na tych obszarach głębokie rany po drapnięciach. Kobieta obmyła twarz córce.
- Tom, jedziemy do szpitala. - zawiadomiła męża, który wynosił ciało kotki.
Po półgodzinnej jeździe  dojechali do szpitala. Tam zszywali dziewczynie niektóre rany. Kiedy wieczorem wrócili do domu Jany od razu zamknęła się w pokoju. Smutek i nostalgia trzymały ją jakiś miesiąc, lecz w dzień przed wyjazdem do bardzo lubianego kuzyna była dosyć pogodna i wesoła. Wieczorem, kiedy skończyła się pakować, zeszła z uśmiechem na dół do salonu, tam zobaczyła siedzących na kanapie rodziców. Oboje mieli bardzo smutny wyraz twarzy. Eliza trzymała telefon w dłoni. Jany podeszła.
- Czy coś się stało? - zapytała z niepokojem.

- Chodzi o Toby'ego... - kobieta miała w głosie żal i smutek.

- Tak?....Co się stało? - była przygotowana na najgorsze.

- On... nie żyje... - dokończył Tom.
Jany nie chcą słyszeć szczegółów, pobiegła do swojego pokoju z łzami w oczach. Zamknęła drzwi, i padła na łóżko z głośnym płaczem. Nagle znowu zaczęła słyszeć piski opon i krzyki.
- DOOOOOOOŚĆ!!! KIMKOLWIEK JESTEŚ ZOSTAW MNIE!!! - krzyczała trzymając się za głowę.
Nagle usłyszała, że ktoś puka w jej szybę. Trochę się ogarnęła i podeszła do okna, a to co za nim zobaczyła bardzo ją przeraziło. Za oknem stał prawdopodobnie dwumetrowy mężczyzna bez twarzy. Na twarzy naprawdę nic nie widniało, była ona tylko biała. Obok postaci stało trzech chłopaków w kapturach. Dziewczyna nie wiedziała, co myśleć. Nagle jednak zaczęło jej się kręcić w głowie, chwiała się aż w końcu zemdlała. Nadszedł sobotni  poranek, Jany obudziła się w swoim łóżku, nic nie pamiętając, z dosyć dziwnej nocy. Wyglądała na wyspaną i czuła dziwne zadowolenie.  Zeszła uśmiechnięta na dół do jadalni. Rodziców zaskoczył jej dobry humor.
- Dzień dobry. - usiadła przy stole z szerokim uśmiechem.

- Kochanie wszystko dobrze? - zapytała jej lekko zdziwiona mama.

- Tak, dlaczego miałoby być  źle? Chyba jeszcze nigdy nie czułam takiej radości. - odpowiedziała dolewając sobie mleka do płatków.

- Wczoraj byłaś taka załamana tym, co się stało z Tobym... - wspomniał Tom odkładając gazetę.

- A co wczoraj było...ach to, e tam, nie mogę zbytnio przejmować.

- Jany, czy wszystko dobrze? - Eliza do niej podeszła i przyłożyła jej rękę do czoła.

- Oj już bez przesady, czuję się wyśmienicie - powiedziała po czym zaczęła jeść śniadanie.
Potem poszła się ubrać do swojego pokoju, kiedy otworzyła szafę trochę się zdziwiła. Zobaczyła, że na półce leży szara chusta na okolice ust, a obok niej znajdowały się gogle z pomarańczowymi szkłami.
- Skąd to się tu wzięło? - pomyślała.
Kiedy się ubrała jeszcze raz otworzyła szafę. Wzięła rzeczy które według niej wzięły się tam kompletnie znikąd, i podeszła do lustra. Założyła chustę, a zaraz potem gogle. Przyglądała się trochę. Nawet podobał  się ten nowy wygląd dziewczynie. Po jakimś czasie zdjęła dodatki do ubioru i odłożyła z powrotem na półkę. Ktoś zapukał do jej pokoju.
- Wejść...
Wszedł jej ojciec.
- Jany, pomogłabyś mi w sprzątaniu garażu? - zapytał.

- Oczywiście - odparła z uśmiechem.
Poszła za tatą do garażu. Sprzątając zobaczyła w kącie za jakimś pudełkiem całkiem nową siekierę. Podeszła do niej i podniosła.
- Czemu taka nowa i solidna siekiera leży w kącie? - oglądała ją z zachwytem.

- Kupiłem ją rok temu, ale niezbyt dobrze mi się nią rąbało. - odwrócił się na chwilę - A co się tak nagle nią zainteresowałaś?

- Nie wiem, tak jakoś wpadła mi w oko. - odłożyła siekierę.
Kiedy skończyła sprzątać poszła do swojego pokoju i pierwsze, co zrobiła, to wyjęła chustę i gogle, które zaraz założyła. Podeszła do lustra i zaczęła się wygłupiać, przy tym się śmiała. Ale po pewnym czasie ten śmiech nie brzmiał wesoło, tylko przerażająco. Nagle Jany usłyszała głos w głowie "Zrób to, zostań jedną z nas".
- Hy hy hy hy... - zaśmiała się pod nosem.
W kuchni Tom jeszcze coś dojadał, nagle zgasło światło.
- Hm? - trochę się zdziwił.
Kiedy się odwrócił zobaczył zamaskowaną Jany.
- J-Jany to ty? Co ci się stało? - zdziwił się wyglądem córki.

- Trochę zmieniłam wygląd. - zaczęła chodzić po kuchni.
Mężczyzna się odwrócił, próbując uspokoić myśli, ale nagle upadł. Za nim stała Jany z trochę rozbitą butelką w ręku. Przez kuchnię poszła do garażu, podeszła do siekiery, podniosła ją i zaczęła gładzić jej ostrze.
- Witaj piękna... - zachwycała się ostrzem.
Kiedy wróciła do kuchni jej leżący na plecach ojciec co mamrotał i powoli otwierał oczy. Jany do niego podeszła i przycisnęła jego układ oddechowy.
- Dobranoc - wypowiedziała to słowo i zaraz potem odeszła od martwego ojca.
Założyła płaszcz, buty i wyszła. Szła w stronę lasu, ponieważ to właśnie tam coś ją ciągnęło. Kiedy była w głębi lasu zauważyła, że stoi przed nią wysoki mężczyzna bez twarzy w garniturze. Obok niego stało trzech chłopaków: jeden miał maskę, drugi gogle podobne do tych, co miała Jany tylko z żółtymi szkłami, taką samą chustę na ustach co on, i trzymał on dwa toporki, a trzeci zaś wyglądał jak zabawka ze smutnymi, zaszytymi ustami.
- Jany, jak miło cię widzieć... - chłopak w okularach do niej podszedł.

- Skąd znasz moje imię? - mocno trzymała siekierę.

- Nie poznajesz mnie? - zdjął chustę, gogle i kaptur.

- T-Toby, ale... ale ty przecież... Rany, jakie to szczęście  że żyjesz! - mocno go przytuliła. - Ale kim są twoi towarzysze i ta istota?
- Ta istota to Slenderman, a moi towarzysze nazywają się Masky oraz Hoodie. - wytłumaczył zakładając z powrotem chustę, gogle i kaptur.

- Aha, okay. Ale po co Slenderman mnie, że tak powiem, wezwał?

- Ponieważ od dzisiaj jesteś jedną z nas, też zostałaś jego pomocnikiem - położył jej uśmiechnięty rękę na ramieniu.
Jany uśmiechnęła się i było nawet to widać pod chustą.  
- Chodźcie...  - powiedział Slender.
Cała czwórka poszła za nim. I o to właśnie historia czwartego pomocnika Slenderman'a.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz